Kilka dużych współfinansowanych przez państwo inwestycji w Ukrainie ma przekonać nasz biznes do lokowania kapitału w tym kraju. Na razie polskie firmy głównie z Ukrainą handlują.

W ostatni czwartek na drodze do przejścia w Korczowej na granicy z Ukrainą kolejka czekających na odprawę tirów sięgała 2 km. To 10 godzin czekania. Niemało, ale po kilkudziesięciokilometrowych korkach z grudnia nie ma już śladu, jeśli nie liczyć pozostawionych na poboczu drogi śmieci.

Jest za to szansa, że ta niewielka miejscowość koło Przemyśla stanie się niedługo ważnym miejscem dla polskich firm budowlanych. Jednym z owoców niedawnej wizyty premiera Donalda Tuska w Kijowie jest zapowiedź kontraktu na budowę autostrady spod polskiej granicy z okolic Korczowej przez Lwów do miejscowości Równe. W sumie to ponad 250 km.

Przy obecnych cenach robocizny i surowców taka inwestycja to, lekko licząc, 7 mld zł za dwujezdniową trasę w standardzie polskiej drogi ekspresowej. W ramach umowy z Ukrainą miałyby ją wybudować nasze firmy albo konsorcja budowlane. Kilka z nich, choćby Unibep czy Pekabex, ma już przetarte biznesowe ścieżki za Bugiem, ale budową zainteresuje się zapewne cała branża.

Z rozmów ze stroną ukraińską wynika, że jeśli z naszej strony będzie zainteresowanie, polskie firmy mogą zostać także koncesjonariuszami. Trasa do Równego ma być płatna, a inwestor, który zorganizuje środki na budowę, będzie potem pobierał opłaty za przejazd. – Budowa tej drogi to jest inwestycja do szybkiej realizacji – mówi Jakub Karnowski, członek rady nadzorczej Ukraińskich Kolei i Ukrposzty, czyli państwowej instytucji pocztowej. Po polskiej stronie nowa droga ma się połączyć z autostradą A4 wiodącą przez Kraków i Wrocław do Niemiec. Jeśli w Ukrainie zapanuje pokój, a państwo utrzyma proeuropejski kurs, będzie to główne połączenie Ukrainy z Zachodem.

Obie strony liczą, że rozmowy Tuska z Zełenskim oznaczają nowe otwarcie w dwustronnych relacjach. Te bowiem po aferze zbożowej, krytycznych wypowiedziach Zełenskiego i blokowaniu granicy przez polskich przewoźników w zasadzie ustały. Ukraina zaś swojej furtki do Europy i organizacyjnego wsparcia szuka w Berlinie. – Gorzej niż w ostatnich miesiącach być nie może – mówi o polsko-ukraińskich relacjach Jakub Karnowski.

Pełnomocnikiem nowego rządu ds. kooperacji z Ukrainą, a ściślej odbudowy tego kraju, ma zostać Paweł Kowal z Koalicji Obywatelskiej. Dekadę temu, kiedy rozpadł się jego projekt polityczny o nazwie Polska Jest Najważniejsza, Kowal prowadził w ukraińskiej telewizji program „Smak Europy”. Gawędził w nim z gośćmi z ukraińskiej polityki na poważne tematy przy gotowaniu. Nad Dnieprem jest rozpoznawalny, ma tam przyjaciół. Obok rolnictwa, transportu i rozwijania handlu nowy pełnomocnik ma się zająć także inwestycjami.

– Chodzi o dwie, trzy duże inwestycje, które będą sygnałem świadczącym o potencjale polsko-ukraińskiej współpracy, ale także o wpięcie Polski w znaczące, międzynarodowe projekty inwestycyjne – mówi „Newsweekowi” Paweł Kowal. Czeka go niełatwe zadanie.

Trzy tysiące ludzi, setki ton ciężkiego sprzętu i praca non stop. Tak według serwisu Odessa Journal wygląda od początku roku budowa Autostrady Mołdawskiej. To biegnące wzdłuż granicy z Mołdawią drogowe połączenie stolicy Rumunii, Bukaresztu, z miastem Siret na granicy z Ukrainą. Tu połączy się z ukraińską drogą M19. Budowa trwa już od dobrych paru lat, w tym czasie do użytku oddano ledwie 16 z planowanych 450 km. Ale od miesiąca praca wre także w nocy, Rumuni chcą się wyrobić przed końcem roku.

To przyspieszenie nie jest przypadkowe. Po tym, jak przewoźnicy z Polski, ale też ze Słowacji i z Węgier zablokowali w grudniu przejścia graniczne, Ukraińcy postanowili szukać alternatywy. Rumuńskie porty nad Morzem Czarnym nie są tak nowoczesne, jak Gdańsk czy Gdynia, ale nie ma co wybrzydzać. Nowy kanał dystrybucji towarów na Zachód poprawi strategiczną pozycję Ukrainy, a Rumuni zarobią na przeładunkach i frachcie. Przygaszony zawartym w połowie stycznia porozumieniem spór polskich, słowackich i węgierskich przewoźników drogowych z Ukraińcami nadal się tli. Wcześniej czy później wróci, jesteśmy na tym polu naturalnymi konkurentami i zgrzyty będą się zdarzać.

Tak samo, jak na rynku żywności. W ubiegłym tygodniu ciągniki polskich rolników znów blokowały ważne szlaki komunikacyjne w kraju w proteście przeciwko forsowanej przez Brukselę polityce ulg celnych dla towarów rolno-spożywczych zza Bugu. Obecnie Polska wpuszcza na swoje terytorium zboża z Ukrainy jedynie tranzytem, ale – jak twierdzą rolnicy – tańsze ukraińskie produkty zalewają nasz rynek. Handlowcy z sieci sklepów działających na Podkarpaciu donoszą, że otrzymują oferty zakupu towarów rolno-spożywczych po bardzo atrakcyjnych cenach. W sklepach pojawiają się tam m.in. jabłka w cenie nieco ponad 1 zł i wyjątkowo tani cukier w dużych opakowaniach. Źródło pochodzenia – nieznane.

Po powrocie z Ukrainy Tusk zapowiedział korektę handlowych układów. – Chodzi o to, żeby polskie rolnictwo było bezpieczne wobec nieuczciwej konkurencji ze Wschodu – mówił premier po ubiegłotygodniowym posiedzeniu rządu. Ukraińska żywność miałaby trafiać na krajowy rynek tylko za zgodą polskich instytucji. To jednak na razie jedynie obietnice. Polski i ukraiński rząd czekają trudne rozmowy.

Polska ma w obrotach z Ukrainą zdecydowaną nadwyżkę. Potwierdzają to opublikowane właśnie dane ukraińskiej służby celnej za rok 2023. Pod względem wartości towarów wysłanych do Ukrainy z kwotą ponad 10 mld dol. biją nas jedynie Chiny. Polska, która sprzedała Ukrainie towary za 6,6 mld dol., wyraźnie wyprzedza trzecie pod tym względem Niemcy. Polska sprzedaje Ukrainie głównie maszyny i pojazdy. Ale także towary z branży chemicznej oraz paliwa i surowce energetyczne, w tym niemałe ilości węgla. Nasz bilans handlowy z Ukrainą jest wyraźnie dodatni, bo import z tego kraju to tylko – albo aż – 4 mld dol.

Bilans podatkowy również wypada nieźle. Owszem, Polska wydaje na zasiłki dla mieszkających nad Wisłą Ukraińców, ich edukację i ochronę zdrowia ok. 10 mld zł. Ale tyle też wynoszą wpływy ze składek i podatków, jakie odprowadzają pracujący w Polsce Ukraińcy. A nie uwzględnia to sum, jakie do fiskusa odprowadza już blisko 40 tys. firm założonych u nas przez imigrantów z Ukrainy. Nasze gospodarki żyją w coraz większej symbiozie. Także w sferze obronności.

Kolejnym konkretem wynikającym z rozmów w Kijowie ma być bliższa kooperacja w produkcji broni. Wiadomo, że Polska jest jednym z ważniejszych donatorów ukraińskiej armii walczącej z reżimem Putina. Ukraińska armia kupiła w Polsce co najmniej pół setki świetnych armatohaubic Krab i setkę bojowych wozów piechoty Rosomak. Wiadomo też, że w Stalowej Woli działa zakład remontujący uszkodzone na froncie kraby.

Teraz mowa jest o udzieleniu przez Polskę Ukrainie kredytu na zakup produkowanej u nas broni. Pod koniec grudnia minister obrony Ukrainy Rustem Umierow zachęcał polskie firmy do zawierania kontraktów z ukraińskim sektorem zbrojeniowym, także do budowania joint venture i wspólnych zakładów produkcyjnych. Ukraińskie konsorcja dysponują know-how z zakresu broni lotniczej i rakietowej. Polskie mają doświadczenie m.in. w produkcji broni pancernej i artylerii.

Pionierski charakter kredytu na kontrakty zbrojeniowe pokazuje, że pod względem wsparcia dla krajowych przedsiębiorstw Polska nadal odstaje od zachodnich standardów. Rządy Francji, Niemiec czy Japonii nie oszczędzają bowiem na takich przedsięwzięciach. KUKE, rządowa agencja odpowiedzialna za pomoc dla eksporterów, dopiero od sierpnia ubiegłego roku wprowadziła rozwiązanie pozwalające częściowo ubezpieczać polskie aktywa biznesowe w Ukrainie. Nie zdążył tego zrobić Ryszard Florek, właściciel Fakro, globalnego potentata w produkcji okien dachowych. We wrześniu w jedną z hal magazynowych jego zakładu pod Lwowem trafiła rakieta. Kilkadziesiąt ton składowanych tam darów dla walczącej Ukrainy zajął ogień, który ostatecznie strawił 1/3 powierzchni firmy. Straty sięgają 30 mln zł, ale Fakro zostaje w Ukrainie. Zakład będzie odbudowany.

Producent farb Śnieżka, zajmujący się też ceramiką łazienkową, jest liderem ukraińskiego rynku z 20-proc. udziałem. LPP na potęgę handluje ciuchami. Mniejsze lub większe firmy prowadzą na Wschodzie także PKO BP, grupa Kęty z branży metalowej, krakowski producent opakowań Canpack czy produkujący podłogi Barlinek. W sumie w Ukrainie działa obecnie 660 mniejszych i większych polskich podmiotów.

Jednak choć w Polsce ostatnio co kilka tygodni organizuje się konferencje gospodarcze poświęcone powojennej odbudowie Ukrainy, to wśród gości przeważają przedsiębiorcy z zagranicy, nawet z tak egzotycznych kierunków, jak Japonia czy kraje arabskie. Po wybuchu wojny inwestowanie w Ukrainie zamarło, w 2022 r. świat wydał na aktywa trwałe w tym kraju niecałe 600 mln dol., 7 proc. tego, co wydawał przed wojną. Ale nadzieje, że świat zafunduje Ukrainie setki miliardów dolarów na odbudowę, nadal są żywe (choć wciąż nie wiadomo, kto miałby te pieniądze wyłożyć).

Ireneusz Derek mieszka w Ukrainie od 30 lat, a od 25 prowadzi tam firmę importującą produkty z tworzyw. Na jednej z ubiegłorocznych polsko-ukraińskich konferencji wspominał, jak po rosyjskiej napaści stawał na głowie, żeby chronić pracowników, a potem stopniowo odtwarzać działalność swojej firmy. W czerwcu, cztery miesiące po wybuchu wojny, do jego przedsiębiorstwa zapukali inspektorzy skarbowi. W księgach sprzed kilku lat wygrzebali zaniżone, ich zdaniem, zużycie paliwa przez wózki widłowe, co było powodem nałożenia kary. – To specyfika tego kraju – opowiadał Derek. Na granicę, jak twierdzą rodzimi przedsiębiorcy, po kilkumiesięcznej przerwie spowodowanej wyrzuceniem rok temu całego kierownictwa służb celnych znów wróciła korupcja. Celnicy szukają pretekstów do wymuszenia łapówek nawet od transportów humanitarnych.

Do inwestycji w Ukrainie nie zachęcają też oligarchowie. Dziś usunęli się w cień, ale jest więcej niż prawdopodobne, że po zakończeniu wojny nadal będą trząść gospodarką, co oznacza także możliwość eliminowania konkurencji na różne sposoby. Z tych powodów na chwytanie przyczółków po drugiej stronie granicy szykują się na razie większe firmy. Oknoplast chce postawić fabrykę okien, ale dopiero kiedy umilkną strzały. Cersanit już teraz rozbudowuje swój zakład produkcyjny.

Konrad Machula, prezes BMI Polska, spółki produkującej m.in. pokrycia dachowe, która sprzedaje swoje produkty w Ukrainie, przypomina, że życie gospodarcze nie znosi próżni i polskie firmy, słabiej niż francuskie, niemieckie czy japońskie wspierane przez swoje państwa, zostaną w tyle. – W Ukrainie zaczną powstawać przedstawicielstwa firm z krajów starej UE, ruszą z produkcją stosunkowo prostych towarów, korzystając z taniej siły roboczej i niskich kosztów energii. Te towary trafią do Polski tak jak ukraińskie zboże. Polska gospodarka z jednej strony będzie konkurować z bardziej zaawansowanymi towarami z Zachodu, a z drugiej z tanimi produktami z Ukrainy – mówi prezes BMI Polska.

To niezbyt komfortowa sytuacja. Po przyjęciu Ukrainy do UE, kiedykolwiek to nastąpi, ona się unormuje, bo ukraińskie firmy będą musiały przyjąć unijne standardy i regulacje. Jednak zanim to nastąpi, czeka nas okres przejściowy, który będzie dla polskich przedsiębiorców prawdziwym wyzwaniem.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version