Nie miały szansy na intymność. Od zawsze były traktowane jako ciekawy przypadek medyczny i własność mediów. Do dziś dziennikarze przyjeżdżają niezapowiedziani i żądają wywiadów.

Trudno je rozróżnić. W gimnazjum i technikum nauczyciele mieli z tym kłopot. Ubierały się podobnie, ale nigdy nie siadały w jednej ławce. – No bo ile można być razem – mówią, kiedy spotykamy się niedługo po ich 21. urodzinach i tuż przed 20. rocznicą ich rozdzielenia. Daria Kołacz i Olga Kołacz nie pamiętają czasów sprzed rozdzielenia. Internet nie zapomina.

Fotografie z nimi – bliźniaczkami syjamskimi, zrośniętymi dolnym odcinkiem kręgosłupa i końcowym fragmentem przewodu pokarmowego – wyskakują z przeglądarki. Zazwyczaj są w różowych kaftanikach – przerobionych przez mamę, zapinanych na plecach na rzepy – ale bywa, że zdjęcia odkrywają więcej. Oprócz nich wyskakują informacje, że Olga ma jedną nerkę, a Daria problem z kręgosłupem.

Od zawsze były traktowane jako ciekawy przypadek medyczny i własność mediów. – Kiedyś uciekłyśmy przed kamerami ze szkoły – wspominają. – Scenariusz każdego wywiadu był podobny: najpierw mówiła mama, potem – na dowód, że dobrze się rozwijamy również pod względem intelektualnym – pozowałyśmy przy biurkach, odrabiając lekcje.

Do dziś pod ich dom w Janikowie (woj. kujawsko-pomorskie) przyjeżdżają niezapowiedziani dziennikarze i żądają wywiadów. Wiesława Dąbrowska przegania ich spod drzwi, wtedy zaglądają przez okna. – Na szczęście córki coraz więcej czasu spędzają w sąsiednim Inowrocławiu, a tam nie są rozdzielonymi bliźniaczkami syjamskimi, tylko Darią i Olgą – mówi Wiesława.

– Jestem na drugim roku Wyższej Szkoły Gospodarki. Studiuję rachunkowość i usługi finansowe. Do niedawna byłam starościną roku. Reprezentowałam prawie czterdziestkę studentów trzech kierunków – opowiada Olga. – A ja jestem na trzecim semestrze szkoły policealnej Cosinus. Uczę się administracji – uzupełnia Daria. Niedawno zrobiły prawo jazdy i dojeżdżają do Inowrocławia „citroenką”. – W szkole czy podczas egzaminów nikt nie daje nam taryfy ulgowej, ale bywa, że jedna wspiera drugą – opowiada Olga. – Gdy robiłam kurs makijażu, Daria była moją modelką. Ćwiczyłam na niej nakładanie cieni, konturowanie twarzy, klejenie rzęs. – A ja jestem nadwornym fotografem – dodaje Daria. – Zdjęcia mojego autorstwa Olga wrzuca na swój Facebook i Instagram.

– Zaglądam czasem na ich social media. Widzę, jak się rozwijają, i jestem dumny, że mogłem dołożyć do tego cegiełkę – mówi Robert Kasznia. Wyjechał z Bydgoszczy „za pracą” do Niemiec. Był menedżerem w firmach z branży chemicznej, ale – jak mówi – sprawa rozdzielenia Darii i Olgi do dziś jest jego najlepszym projektem. – Pod hasłem „pomoc potrzebującym” wpisałem ją nawet w swoje CV – mówi. – Jeden z pracodawców zainteresował się i był zdumiony, kiedy opowiedziałem, jak wyglądała droga do rozdzielenia sióstr syjamskich z Janikowa.

Wiesława to daleka krewna jego ojczyma. O tym, że na początku października 2003 r. urodziła w łódzkim Centrum Zdrowia Matki Polki bliźniaczki syjamskie, Kasznia dowiedział się z telewizji. – Media donosiły, że rodziny nie stać na operację za granicą, a terminy w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie-Prokocimiu są zbyt odległe. Sprawą sióstr syjamskich z Janikowa zajął się jeden z tabloidów, który zapłacił Wiesławie za wyłączność do jej historii – wspomina Kasznia. – W ramach pomocy gazeta napisała kilka listów do klinik w Europie. Niestety, nikt nie dawał szansy ani na to, że po operacji siostry będą samodzielne, ani nawet, że przeżyją. W grę wchodziły również finanse: operacja w Wielkiej Brytanii miała kosztować 70 tys. funtów.

Założona przez Kasznię strona internetowa miała pomóc w zbieraniu funduszy. Napisany po angielsku apel o wsparcie sióstr z Polski trafił do międzynarodowej grupy dyskusyjnej na temat bliźniąt syjamskich. Tam przeczytał go anestezjolog z królewskiego szpitala wojskowego w Rijadzie. – Dostałem od niego e-maila, że ekipa medyków pod kierunkiem doktora Abdullaha bin Abdulaziza al-Rabeeaha do tej pory rozdzieliła dziesiątkę bliźniąt syjamskich. I daje nam szansę nie tylko na udaną operację, ale też sfinansowanie jej przez ówczesnego księcia Arabii Saudyjskiej Abdullaha bin Abdulaziza al-Sauda – wspomina Kasznia.

Arabia Saudyjska kojarzyła mu się tylko z ropą naftową i końmi. O tym, że medycyna stoi tam na wysokim poziomie, przekonał go ówczesny ambasador Polski w Rijadzie Adam Kułach. Wiesławie wystarczyło zapewnienie, że jej dzieci będą samodzielne. – Kilka dni później odebrałem telefon od ambasadora Arabii Saudyjskiej w Polsce – wspomina Kasznia. – Usłyszałem, że jedyne, co musimy zrobić, to załatwić transport z Janikowa na lotnisko w Warszawie. Resztę, czyli koszty przelotu, pobytu, operacji i kilku miesięcy rehabilitacji – w sumie około 2 mln zł – pokrywa książę Abdullah bin Abdulaziz al-Saud. Gdy zapytałem, czy mamy podpisać jakieś dokumenty, odpowiedział, że słowo księcia jest święte.

O tym, co się działo później, Wiesława mówi: „Najpiękniejsze, co mnie w życiu spotkało”. Wcześniej nie było kolorowo. Była krawcową, ale musiała rzucić pracę i zająć się dziećmi. Ojciec Darii i Olgi pracował dorywczo, nie płacił alimentów. Nie było jej stać ani na wynajęcie mieszkania w Janikowie, ani też na wożenie dzieci do lekarzy. A one rosły i życie razem stawało się dla nich udręką: postępował niedowład ich słabszych nóżek, wzajemnie obciążały kręgosłupy.

Do Arabii Saudyjskiej poleciała z nimi młoda ginekolożka poproszona przez izbę lekarską. Miała być tłumaczem Wiesławy. – Towarzyszyłem im kilka dni przed operacją i tuż po niej – wspomina Robert Kasznia. – Dostaliśmy samochód z kierowcą i pismo, z którego wynikało, że każdy, kogo poprosimy o pomoc, jest zobowiązany do jej udzielenia.

Ekipa doktora Abdullaha bin Abdulaziza al-Rabeeaha zadbała o komfort psychiczny Wiesławy. Przed operacją, na lalkach, pokazała, jakie będą kolejne fazy rozdzielania. Rozpisała 10 etapów operacji. – Rozdzielenie sióstr syjamskich z Europy było w Arabii Saudyjskiej sensacją – wspomina Kasznia. – Na szpitalu wisiał baner z podobizną dziewczynek, plakaty z Darią i Olgą można było zobaczyć w Rijadzie. Przeprowadzoną 3 stycznia 2005 r., trwającą 18 godzin operację transmitowała telewizja.

Po operacji dziewczynki wyjechały z sali każda w swoim łóżeczku, a al-Rabeeah i Wiesława symbolicznie przecięli na pół tort ze zdjęciem Olgi i Darii. Dwa dni później do szpitala przyjechał książę Abdullah bin Abdulaziz al-Saud. Był świadkiem pierwszego po operacji karmienia sióstr. Kasznia przeczytał potem w polskich mediach, że tort był podany w złych warunkach sanitarnych, a do pierwszego karmienia dziewczynek i wizyty kogoś spoza szpitala doszło za wcześnie. – Polscy lekarze ostrzegali też, że nie da się zamknąć stomii i dziewczynki do końca życia będą skazane na przyklejane do brzucha woreczki – mówi Kasznia. – Na szczęście nie mieli racji.

– Całe miasto trzymało za nie kciuki – mówi Andrzej Brzeziński, były burmistrz liczącego prawie 9 tys. mieszkańców Janikowa. W jego trwającej osiem kadencji karierze samorządowej sprawa bliźniaczek była prawdziwym wyzwaniem. Błyskawicznie przerobił dla nich na minidomek starą kotłownię, wydzielone pokoje odmalował na pastelowo. Obiecał, że Wiesława z córkami – aż do ich pełnoletności – nie będzie płacić czynszu ani za ogrzewanie. Kilka miesięcy po operacji książę został królem. Pojawiła się propozycja nazwania jego imieniem szkoły podstawowej, ale oprotestowali ją rodzice uczniów.

– Wtedy razem z radnymi wpadliśmy na pomysł przerobienia poniemieckiego budynku na Międzynarodowe Centrum Promocji Dialogu, Współpracy Kulturalnej i Edukacji imienia Króla Abdullaha bin Abdulaziz al-Sauda – mówi Brzeziński. – Pojechałem z projektem do ambasady. Nie byłem przygotowany na rozmowę o finansach, tymczasem ambasador zapytał: „Ile na to chcecie?”. Rzuciłem bez zastanowienia i nadziei: „1,2 mln”. Wyciągnął kalkulator: „OK. To 300 tys. dol.”.

Wkrótce potem Brzeziński otrzymał czek podpisany przez saudyjskiego ministra finansów. Bank Spółdzielczy w Janikowie wysłał zapytanie do centrali i dostał błyskawiczną odpowiedź: pieniądze zostałyby przelane, nawet gdyby minister podpisał się na kawałku gazety. – Ambasador przyjechał do Janikowa z lekarzem, który operował dziewczynki. Zapytał, ile byśmy chcieli na wyposażenie centrum, więc rzuciłem: „300 tys. dol.”. I dotarł kolejny przelew.

Gdy w 2007 r. Abdullah bin Abdulaziz al-Saud przyleciał do Polski z wizytą państwową, przy okazji rozmów o „współpracy w obszarze energetyki” prezydent Lech Kaczyński dziękował mu za sfinansowanie operacji rozdzielenia bliźniaczek. Burmistrz Brzeziński spotkał się z królem w Belwederze. Zabrał ze sobą makietę Centrum Promocji Dialogu. Podłączył ją do prądu. Wystarczyło nacisnąć guzik, aby makieta rozbłysła światłem LED. – Przed wejściem do Belwederu nikt nas nie sprawdzał. W tej makiecie mogliśmy przemycić wszystko – mówi. – Król, starszy pan z bródką zafarbowaną na czarno, nacisnął guzik i uścisnął nam ręce. Zdjęcie z tego spotkania miałem w gabinecie.

Olga i Daria miały wtedy cztery lata, wręczyły królowi kwiaty. Abdullah bin Abdulaziz al-Saud przytulił je i pocałował. Ambasador szepnął potem Wiesławie, że zauważył w oczach króla łzy. Siedem lat później media poinformowały, że król nie żyje. – Tydzień wcześniej nagle spadło jego zdjęcie wiszące w przedpokoju. Czułam, że stanie się coś złego – mówi Wiesława.

Śmierć króla nie oznaczała jednak, że siostry przestały być pacjentkami doktora al-Rabeeaha. Kilka razy leciały do Rijadu na kontrole i rehabilitację. Darię jeszcze w tym roku czeka operacja kręgosłupa. Za darmo.

– Kiedy dziewczynki były mniejsze, częściej potrzebowałam pomocy. Środki na rehabilitację zdobywałam z rozmaitych fundacji, gmina zapewniała transport na badania. Niestety, nie wszystkie były w ramach NFZ. A z finansami bywało u nas krucho – mówi Dąbrowska. Słyszała, że dzięki Arabom śpią na pieniądzach, tymczasem żyły ze świadczeń opieki społecznej. Słyszała też, że mogłaby zmienić swoją postawę na mniej roszczeniową, a przecież dzięki niej i dziewczynkom Janikowo dostało prawie 2,5 mln zł na Centrum Promocji Dialogu nazywanego w mieście Abdullahem. Sąsiedzi wysyłali tam dzieciaki na darmowe kursy angielskiego. Seniorzy korzystali z zajęć z obsługi komputerów i smartfonów. Wszyscy przychodzili na darmowe występy i koncerty.

Wiesława – jak mówi – nie była zapraszana, więc do Abdullaha nie zagląda. Dziewczyny siłownię i salę do ćwiczeń mają w domu: fundacja Owsiaka podarowała im rower stacjonarny i orbitrek. – Daria i Olga mają renty socjalne. Ja dostaję świadczenie pielęgnacyjne. Od narodzin córek aż do dziś wspiera nas lokalna firma budowlana Rembis. Jej prezes ostatnio przyjął Olgę na staż.

– Każda z nas ma własne życie i znajomych – przekonuje Olga. – Podczas ostatniej wizyty w Rijadzie lekarz powiedział, że chciałby poznać nasze dzieci – dodaje Daria. – Kiedyś pewnie do tego dojdzie, ale najpierw dziewczyny muszą się wyszumieć – podsumowuje Wiesława. – To, że mają w sobie tyle radości życia, jest najlepszym dowodem, że operacja się udała. N

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version