Miała być dobra zmiana po ponurych latach Przemysława Czarnka. Ale nowi szefowie resortu nauki całkiem polegli.

To jest niewyobrażalny skandal: doradczynią ministra nauki Dariusza Wieczorka jest od kilku miesięcy osoba, która doktorat zrobiła w Bułgarii. Jak twierdzi „Gazeta Wyborcza” dr hab. Iwona Przychocka dwa razy próbowała habilitować się w Polsce, ale bezskutecznie. Udało jej się dopiero za trzecim razem, tyle że na Uniwersytecie w bułgarskiej Warnie. A polscy eksperci zgłaszają poważne wątpliwości do jakości jej pracy naukowej.

Tacy jak Przychocka naukowcy nazywani są w środowisku „Bułgarami”. I nie jest to pochlebne określenie, wręcz przeciwnie. – To jest wchodzenie tylnymi drzwiami do „świątyni nauki”. Obniżenie jakości stopni naukowych w Polsce – mówi dr hab. Marek Wroński, emerytowany wykładowca akademicki i tropiciel plagiatów.

Kiedy zlikwidowana została turystyka habilitacyjna na Słowację, ogłoszono koniec naukowego cwaniactwa. Przedwcześnie, bo błyskawicznie otworzyła się ścieżka bułgarska. I jest jeszcze prostsza. Ten proceder trwa już od dobrych kilku lat i powoli przybiera coraz większe rozmiary. W tej chwili jest już co najmniej 46 nauczycieli akademickich ze stałym zatrudnieniem na uczelni, którzy zrobili habilitację w Bułgarii.

Tylko na Wydziale Zarządzania Politechniki Rzeszowskiej pojawiło się w ostatnich latach kilku nowych profesorów uczelnianych, w tym prodziekan, którzy habilitację zrobili w Bułgarii. Pierwszy w 2019 r., a po nim kolejni. Ich prace nie miały żadnego związku z Bułgarią: pisali o bezpieczeństwie finansowym Polski w ostatnich latach, o ekonomicznym wymiarze polskiego transportu lotniczego i roli policji dla bezpieczeństwa publicznego, oczywiście w naszym kraju.

Tytuł doktora habilitowanego w dziedzinie nauk społecznych nadały im trzy prywatne uczelnie: VFU, Wolny Uniwersytet w Warnie, Wyższa Szkoła Ubezpieczeń i Finansów w Sofii oraz Wyższa Szkoła Bezpieczeństwa i Ekonomii w Płowdiwie.

Wśród pracowników rzeszowskiej Politechniki krąży dowcip, że to naukowi ekwilibryści, którzy wykonali ogromny przeskok między dyscypliną doktoratu i habilitacji. Bo na przykład doktorat pisali z historii, politologii czy nauk technicznych, a habilitację z ekonomii i finansów. I choć formalnie może wszystko jest w porządku, to jednak nie jest. Bo takie osoby próbują obejść prawo, idą na naukową łatwiznę.

Jak twierdzi Marek Wroński, Ministerstwo Nauki nie ma nad tym procederem żadnej kontroli. Nie ma obowiązku, bo stopnie naukowe nadawane w Unii Europejskiej są ważne. To wątpliwa zasługa byłego ministra Jarosława Gowina, bo to on zlikwidował wszystkie zabezpieczenia. A kiedy państwo stwarza takie wyrwy prawne, to zawsze znajdą się osoby, które chętnie z nich skorzystają. Problem polega na tym, że potem obejmują ważne stanowiska na uczelniach, choć mają w środowisku naukowym złą opinię.

To teraz powtórzmy: osoba z bułgarską habilitacją została doradczynią ministra nauki. Powołano ją w czerwcu 2024 r., zastąpiła odwołanego w atmosferze skandalu pełnomocnika ministra nauki ds. jakości kształcenia na studiach Waldemara U., który został oskarżony o przekupstwo i płatną protekcję w kontekście Collegium Humanum. Czyli prywatnej warszawskiej uczelni, której były rektor siedzi teraz w areszcie oskarżony o fałszowanie dyplomów na masową skalę. Głównym zadaniem dr hab. Iwony Przychockiej miało być formułowanie opinii w sprawie jakości kształcenia na studiach, współpraca z Polską Komisją Akredytacyjną i opiniowanie aktów prawnych resortu nauki.

Niewiarygodny skandal, inaczej nie da się tego nazwać. Osoba, która powinna się spotkać ze środowiskowym ostracyzmem, pracuje u ministra nauki. Co więcej, ma prawo do wydawania opinii o jakości kształcenia, choć są poważne wątpliwości co do jakości jej własnego wykształcenia i naukowych tytułów.

Ale to niejedyny w ostatnich miesiącach skandal z udziałem ministerstwa nauki i szkolnictwa wyższego, co chwilę słyszymy przecież o kolejnym.

Tylko w ostatnich tygodniach żyliśmy doniesieniami o tym, co dzieje się w spółce IDEAS NCBR, która zajmuje się rozwojem sztucznej inteligencji. Pod koniec września jej dotychczasowy prezes Piotr Sankowski ogłosił, że kończy pracę w IDEAS na stanowisku lidera grupy badawczej, bo został wybrany nowy prezes, dr hab. inż. Grzegorz Borowik.

W środowisku naukowym zawrzało, lamentowano, że zwolnienie Sankowskiego to ogromna strata dla tego ośrodka. Zwłaszcza że zastąpił go człowiek, który wśród polskich badaczy sztucznej inteligencji nie był szerzej znany. W proteście przeciwko tej nominacji z zasiadania w radzie naukowej IDEAS NCBR zrezygnowali czołowi naukowcy.

A przecież wciąż jest jeszcze kwestia reformy Polskiej Akademii Nauk. Już teraz spora część naukowców alarmuje, że choć PAN niewątpliwie potrzebuje zmian, to jednak nie takich, jakie zaproponowało Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego i Nauki. I to bez żadnych konsultacji z samymi zainteresowanymi.

W tej chwili jest otwarty konflikt. Doszło do tego, że PAN zarzucił ministerstwu „orbanizację” polskiej nauki: „nie sposób nie dostrzec analogii do scenariusza węgierskiego” – napisali naukowcy. Ich główne zarzuty wobec ministerialnego projektu, dotyczą centralizacji władzy, ograniczenia autonomii Akademii i likwidacji demokratycznych procesów w jej strukturach. Ministerstwo odpowiedziało, że projekt nie został jeszcze uchwalony, trwają konsultacje, a zarzuty PAN są „niepoważne”.

I to też jest skandal, w takim tonie nie powinna się toczyć żadna poważna rozmowa. Problem polega na tym, że najwyraźniej resort nauki nie chce poważnie rozmawiać, ani podejmować poważnych, przemyślanych decyzji. Ostatni rok to, jak chodzi o MNiSW, to pasmo rozczarowań. Począwszy od całkowitego zlekceważenia fatalnej sytuacji studentów dawnego Collegium Humanum, którzy najbardziej ucierpieli na braku ministerialnego nadzoru nad tą uczelnią, po te najnowsze decyzje, dotyczące IDEAS oraz zatrudnienia na ważnym stanowisku osoby z bułgarską habilitacją.

To było pasmo fatalnych posunięć, z których wynika, że ani minister nauki Dariusz Wieczorek, ani jego zastępca Maciej Gdula, nie poradzili sobie z wyzwaniami. Choć może trzeba powiedzieć wprost: całkiem na nich polegli.

A trzeba pamiętać, że poprzeczka nie była zawieszona wysoko. Ich poprzednikiem był przecież niesławny Przemysław Czarnek, który deformował polską edukację i naukę. Wydawało się więc, że kombo w postaci Wieczorka i Gduli z łatwością naprawi wszystko to, co on zepsuł. Wprawdzie Wieczorek zajmował się wcześniej głównie turystyką, ale już Gdula, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, miał o nauce i jej problemach wiedzieć wszystko. I mieć pomysły, jak je rozwiązywać.

Ministerialny duet jednak na całej linii zawiódł, dlatego rozczarowanie jest ogromne. Zamiast stopniowej naprawy i ewolucyjnej reformy mamy – wiele na to wskazuje – niszczącą głęboko deformę, gnicie systemu polskiej nauki. „Bułgarka” w otoczeniu ministra to tej zgnilizny najświeższy i najbardziej wymowny symbol.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version