Groźba rychłego rozłamu w partii, nadmiar marnych kandydatów na prezydenta, bunt Morawieckiego i prokuratura coraz śmielej sięgająca po ludzi PiS. Zaprawdę, zaczynam współczuć Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Jeszcze nie wiadomo, czy planowany na najbliższe dni rozłam w PiS będzie prawdziwym buntem, czy tylko bunteczkiem. Kaczyński przeżył już w swym długim politycznym żywocie setki rozłamów, część nawet całkiem okazałych, ale i tak wszystkie przetrwał.

Mimo to od wyborów parlamentarnych jest w PiS kilka frakcji, które uważają, że tym razem — po dotkliwej porażce — prezes jest już politycznym trupem, a Donald Tusk nigdy nie pozwoli mu wrócić do władzy.

Jedna z takich grup właśnie szykuje się do głośnego odejścia z PiS — to frakcja agrarno-radiomaryjna, której twarzą jest były minister rolnictwa i doradca prezydenta Jan Krzysztof Ardanowski. Od kilku lat jest na kontrze wobec Kaczyńskiego. Jesienią 2020 r. odszedł z resortu rolnictwa w proteście przeciwko „piątce dla zwierząt”, nieakceptowanym przez wieś programie ekologicznym Kaczyńskiego, z którego prezes musiał się potem wycofać jak niepyszny.

Ardanowski ma też swoje porachunki z byłym szefem specsłużb Mariuszem Kamińskim, który inwigilował jego ludzi w ministerstwie i sektorze rolno-spożywczym.

Dziś pytanie nie jest takie, czy Ardanowski wyjdzie. Pytanie brzmi — ilu posłów ze sobą zabierze. W jego mocarstwowych planach jest co najmniej 14 dodatkowych duszyczek, tak by stworzyć własny klub. To jednak mało realne — większość agrarno-radiomaryjnych krytyków Kaczyńskiego nadal woli bezpieczeństwo bytowe i polityczne, które daje im partia o silnych strukturach i wielomilionowym budżecie.

W kontrze do prezesa są także ludzie z frakcji liberalnej, której nieformalnym liderem jest Mateusz Morawiecki. W eurowyborach były premier ograł prezesa, wprowadzając swych ludzi do Brukseli, co wyeliminowało wybrańców Kaczyńskiego okupujących czołowe miejsca na listach PiS. Prezes jest wściekły — publicznie deklaruje, że nie da Morawieckiemu nominacji na prezydenta. To nie jest tylko retoryka, bo nieformalnie — w kręgach władzy, gdzie jeszcze PiS ma wpływy — taki rozkaz jest także kolportowany.

Partia jednak widzi, że Kaczyński jest słabszy, a Morawiecki silniejszy. Na byłego premiera zaczyna się orientować coraz więcej posłów, także — uwaga! — część niedobitków po Suwerennej Polsce Zbigniewa Ziobry, który latami toczył morderczy bój z Morawieckim o schedę po Kaczyńskim.

Kaczyński blokuje Morawieckiego, bo dopiero teraz przejrzał na oczy, że były premier po prostu chce go odesłać na emeryturę, a wybory prezydenckie potraktuje jako okazję do wzmocnienia swej pozycji. Badania — także te publicznie niedostępne — pokazują jednak, że Morawiecki jest najpoważniejszym kandydatem PiS, bo cieszy się poparciem połowy elektoratu partii. A zatem blokując go, Kaczyński skazuje wyborców na kandydatów znacznie pośledniejszego sortu. Poza dyżurnym pretendentem Tobiaszem Bocheńskim są to także: prawicowy szef Instytutu Pamięci Narodowej Karol Nawrocki, ludyczny prezydent Stalowej Woli Lucjusz Nadbereżny, a także dwaj posłowie PiS — były prokurator Dariusz Bogucki oraz były wiceszef MSZ Marcin Przydacz.

Dziś pytanie nie jest takie, czy Ardanowski wyjdzie. Pytanie brzmi — ilu posłów ze sobą zabierze

Żaden nie daje realnych szans na wygraną. A jeśli Morawiecki zdecyduje się na start mimo braku poparcia Kaczyńskiego, każdy z nich efektownie z nim przegra.

Rzecz jasna, taki start Morawieckiego oznaczałby rozłam w PiS niepomiernie poważniejszy od buntu Ardanowskiego. Prawdopodobnie to byłby najpoważniejszy rozłam w PiS od powstania partii. Nie, nie dlatego, że nikt pokroju Morawieckiego się wcześniej nie buntował — bo takich buntów było kilka. Liczy się moment. A moment jest dla PiS wyjątkowo trudny — Kaczyński ma 75 lat, stracił władzę i nie ma większych szans ją odzyskać, bo nawet gdyby wygrał wybory, to nikt nie chce z nim rządzić.

Prezes jest na tyle słaby, że nie jest w stanie zadbać o żołd i opierunek dla swoich byłych wieloletnich europosłów — takich jak Anna Fotyga, Jacek Saryusz-Wolski czy Ryszard Czarnecki — którzy przepadli w wyborach. I wszyscy w PiS to widzą.

W dodatku prokuratorzy coraz bardziej zbliżają się do kluczowych figur w rządach PiS — stąd wnioski o uchylenie immunitetów ziobrystów Marcina Romanowskiego i Michała Wosia, a także zatrzymanie przez CBA brata posła PiS Jarosława Sellina. W tym sensie zabezpieczenie przez Kaczyńskiego prokuratury na wypadek utraty władzy przez PiS okazało się mirażem.

Prezes na oczach partii staje się politycznym impotentem — a nie ma nic groźniejszego dla polityka od zwątpienia w jego najbliższym otoczeniu.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version