— U mnie geja nie ma. W małym środowisku by się nie uchował. Był dosłownie jeden taki uczeń, to się w klasie siódmej z jego powodu cała rodzina zwinęła do Warszawy, bo nie udźwignęli presji środowiska — opowiada nauczycielka Agnieszka.

Paulinie zależało, żeby dzieci znały budowę kobiecych narządów płciowych. Ale rodzice uczniów zarzucili jej, że epatuje treściami związanymi z „pobudzaniem erotycznym” oraz że jej lekcja „nie jest dostosowana do wieku rozwojowego 10-letniego dziecka”.

Paulina uczy przyrody i biologii w podstawówce w Krakowie. Od lat omawia z uczniami budowę męskiego i żeńskiego układu rozrodczego — to standardowy punkt programu w klasie czwartej. W podręcznikach są do tego ilustracje: na jednej stronie jajniki, macica, pochwa, na drugiej — jądra, nasieniowody i prącie. Choć autorzy nie stronią od rysunków penisa, zazwyczaj na ilustracjach brakuje kobiecych narządów zewnętrznych — pochwę wieńczy tajemniczy otwór, w przekroju bocznym, resztę zasłania dolna kończyna.

Dorysowała więc w swojej prezentacji kobiecy srom en face — tak, żeby było kompletnie i symetrycznie wobec części męskiej.

Już od czwartej klasy podstawówki aż po maturę, nauczyciele będą z uczniami omawiali zagadnienia dotyczące dojrzewania, seksu i relacji, bynajmniej nie małżeńskich. Chodzi też o tematy dotyczące antykoncepcji, orientacji seksualnej oraz np. transpłciowości. Albo te o przyjemnościach płynących z seksu.

MEN wprowadza nowy przedmiot o nazwie edukacja zdrowotna z marszu, już od przyszłego roku szkolnego. Specjalistyczne studia dla nauczycieli dopiero się organizują, na pierwszy ogień pójdą więc ci, którzy dotąd uczyli Wychowania do życia w rodzinie, biologii, wuefu albo szkolni psychologowie. I już się boją: trochę rodziców, a trochę swoich uczniów.

Rodzice na rysunek Pauliny zareagowali natychmiast. „Prezentacja daleko wybiega poza treści z podstawy programowej, mam przekonanie, że nie jest dostosowana do wieku rozwojowego 10-letniego dziecka” — napisała matka jednego z uczniów. Zarzuciła nauczycielce, że ta epatuje treściami związanymi z „pobudzaniem” erotycznym oraz oddziałującym na wyobraźnię „nazewnictwem” narządów zewnętrznych. „W podstawie programowej omawia się układ rozrodczy, ale na podstawowych informacjach, dotyczących przede wszystkim narządów wewnętrznych” — napisała kobieta.

— Tego typu treści mogą być kontrowersyjne, choć nie powinno tak być, bo bez tego dziewczynki u ginekologa dukają, że boli je „tam”, zamiast nazywać rzeczy po imieniu — tłumaczyła nauczycielka.

W podstawie programowej nowej edukacji zdrowotnej dla klas 4-6 znalazł się również punkt o budowie narządów płciowych, tylko bardziej szczegółowo niż dotąd na biologii — należy uczniów zapoznać zarówno z wewnętrznymi, jak i zewnętrznymi narządami. Paulina już się przygotowuje na odpieranie rodzicielskich protestów.

Edukacja zdrowotna, w części „zdrowie seksualne” ma zastąpić WDŻ. W założeniach uczniom ma być przekazywana wiedza zgodna z aktualnymi ustaleniami naukowymi. Koniec z eufemizmami z podręczników przygotowywanych przez katolickich trenerów rodziny – jak te autorstwa Teresy Król, która chłopców określała nie inaczej, jak mianem „siewcy”, dziewczęta sprowadzała do roli „żyznej gleby”, a o waginie nie pisała inaczej, jak o „wrotach rozkoszy”. Jak to wyjdzie — wstępnie przekonała się Paulina.

Dodatkowym zadaniem dla jej uczniów było obejrzenie krótkiego, popularnonaukowego filmu o przebiegu ciąży — ze zdjęciami rozwijającego się płodu. To też nie spodobało się rodzicom.

„Mój Syn nie był w stanie tego oglądnąć. Powiedział, że film jest dla niego odrażający i miał prawo tak zareagować. Znam osoby dorosłe, które nie mogą takich filmów oglądać” — zaatakowała matka.

Gdy nauczycielka oponowała, matka wyciągnęła ostateczny argument, który uciął dyskusję: „Jako nauczyciel przyrody odpowiada Pani za przekazywane treści. Co do tego, kiedy i w jaki sposób mam wdrażać moje dziecko w problemy wieku dojrzewania zależy ode mnie, jako rodzica” — napisała.

Justyna, dyrektorka szkoły podstawowej w mieście na Śląsku już na początku roku szkolnego — jeszcze zanim MEN przedstawił projekt podstawy programowej do edukacji zdrowotnej — otrzymała podpisany przez grupę rodziców protest wobec nowego przedmiotu. Rodzice zobaczyli w nim „ogromne zagrożenie” dla dzieci, i rozbieżność z ich modelem wychowania oraz przekonaniami religijnymi. Czego się obawiali? Wypisali to na trzech stronach maszynopisu.

Chodzi nie tylko o sprawy dotyczących seksu, ale też np. o „nowy model żywieniowy — bez konsumpcji mięsa”. Przede wszystkim jednak rodzice nie życzą sobie szerzenia „szacunku dla osób LGBT i ich seksualności” oraz edukacji seksualnej według standardów WHO, w tym uczenia dzieci stosowania prezerwatyw i środków antykoncepcyjnych, oraz „umiejętności negocjowania i komunikowania się w celu uprawiania bezpiecznego i przyjemnego” seksu.

Protestujący rodzice zażądali, aby szkoła pytała ich każdorazowo o zgodę na zajęcia, na których poruszane byłyby zagadnienia, takie jak: profilaktyka ciąż i chorób przenoszonych drogą płciową, tematykę gender, problemy równości i tolerancji, przeciwdziałanie dyskryminacji, w odniesieniu do seksualności oraz „afirmacji stylu życia grup definiujących się na podstawie pojęcia „orientacji seksualnej”. Nawet przeciwdziałanie tzw. mowie nienawiści wydaje im się podejrzane.

Większość tych zagadnień właśnie porusza edukacja zdrowotna, jeśli nie w podstawówce, to w liceum.

— Przed aferą i kłótnią uratowało mnie to, że MEN wprowadzi edukację zdrowotną jako przedmiot obowiązkowy. Jako szkoła publiczna nie mogę z tym dyskutować, muszę ten program zrealizować i tyle — mówi Justyna.

Kościół i konserwatywni rodzice wychodzą z założenia, że edukacja seksualna jest kwestią światopoglądu i powinna pozostać domeną wychowania wewnątrz rodziny. To dlatego przez lata przedmiot nosił nazwę Wychowanie do życia w rodzinie, był nieobowiązkowy i słabo korespondował z ideą edukacji seksualnej.

Ale nowa edukacja zdrowotna wprowadzi do polskiej szkoły również i takie tematy, które wśród seksualnych tabu stanowią tabu jeszcze wyższe. Na przykład: tożsamość płciową i transpłciowość.

— U mnie geja nie ma. W małym środowisku by się nie uchował. Był dosłownie jeden taki uczeń, to się w klasie siódmej z jego powodu cała rodzina zwinęła do Warszawy, bo nie udźwignęli presji środowiska — opowiada Agnieszka. Od lat uczy Wychowania do życia w rodzinie na wsi, kilkadziesiąt kilometrów od stolicy. Dzieci od małego przezywają się tu „ty pedale”. — Im starsze dziecko, tym częściej to się zdarza. No to pytam matki: „Czemu syn tak wyzywa inne dzieci?”, a ona mi na to: „Ja nie wiem, k…., czemu”. I po rozmowie — mówi nauczycielka. Swoim uczniom stara tłumaczyć, że choć innej orientacji, każdy jest takim samym człowiekiem. — No nie pokażę im na obrazku, jak wygląda gej czy osoba transseksualna, ale mówię: on ma imię tak, jak ty. Te tematy są nam niezbędne, bo tylko dzięki temu nie będzie przemocy i prześladowania — mówi nauczycielka. Ale za każdym razem obawia się reakcji rodziców. — Często gryzę się w język, bo wiem, że zaraz mi do szkoły wpadnie rodzic i powie: Co pani mojemu dziecku naopowiadała? — mówi.

Barbara, nauczycielka biologii ze Śląska jest jeszcze bardziej sceptyczna: — Przedmiot jest świetnie pomyślany, ale zwykły biolog bez przygotowania tego nie ogarnie — mówi i uważa, że nauczyciele będą stosowali uniki: czegoś nie dopowiedzą albo na któreś zagadnienie przeznaczą mniej czasu i powiedzą o nim tylko hasłowo.

W teorii: zgodnie z założeniami edukacji zdrowotnej uczeń do końca 8 klasy powinien móc scharakteryzować metody antykoncepcji mechanicznej, hormonalnej, chemicznej i naturalnej. To było już na WDŻ, ale wtedy wystarczyło podać definicję i wymienić rodzaje, ale przy tym dokonać „oceny stosowania poszczególnych środków antykoncepcyjnych w aspekcie medycznym, psychologicznym, ekologicznym, ekonomicznym, społecznym i moralnym”. Uczeń miał też umieć wskazać różnice między antykoncepcją a naturalnym planowaniem rodziny, zapłodnieniem in vitro a naprotechnologią. Chodziło o to, aby utrzymać kurs katolickiego światopoglądu, który ciążył nad całym programem dotychczasowego WDŻ.

Autorzy nowej podstawy odrzucili oceny moralne i skupili się na faktach. Nie wpisali jednak żadnych zajęć warsztatowych. Czyli wystarczy, aby nauczyciel omówił zagadnienie w formie wykładu? — pytam seksuologa prof. Zbigniewa Izdebskiego. Jest koordynatorem projektu edukacji zdrowotnej dla MEN.

— Nie wyobrażam sobie tego tylko w teorii — mówi profesor. — Jeśli ma być skutecznie, nauczyciel powinien zademonstrować prezerwatywę oraz to, jak jej poprawnie używać.

Beata, nauczycielka WDŻ z Bydgoszczy: — Nikt mnie nie zmusi, żebym stanęła przed uczniami z prezerwatywą!

Dlaczego? Pytam ją.

— Bo nie potrafię — odpowiada. — To jakiś edukator seksualny powinien robić. Tak będzie zdrowiej: i dla nauczycieli, i dla uczniów.

Przy temacie o metodach antykoncepcji nauczyciele szczególnie się spinają. A ta występuje w nowym przedmiocie dwa razy — w klasach 7—8 podstawówki oraz w liceum.

— Uczniowie mnie wyśmieją. Będą sobie robili osobiste wycieczki — Beata wpada w popłoch. Chociaż na YouTube można znaleźć wiele wideo tutoriali z zakładaniem prezerwatywy. Czy szkoła powinna z tego zrezygnować i skazać uczniów na internetową wiedzę?

Katarzyna, nauczycielka biologii w małym mieście na Pomorzu, nie ma problemu z tym, aby uczniom pokazać model żeńskiego sromu — zdobyła taki od znajomego ginekologa i teraz „oswaja” swoich uczniów z tym mało w szkole popularnym widokiem. Ale prezerwatywy też nie zademonstruje.

— Klasy są różnej wrażliwości. Nie chciałabym, żeby dziecko poszło do domu i śniło koszmary o nauczycielce, która instruuje, jak zakładać prezerwatywę — mówi.

— Nie wyobrażam sobie wymuszania na nauczycielach demonstrowania antykoncepcji. W powszechnym odbiorze, to już jednak kwestia intymności i erotyki bardziej, niż wiedzy o zdrowiu seksualnym. A o tym się w naszej kulturze głośno nie mówi — tłumaczy mi Beata. Choć dobrze wie, że chodzi nie tylko o zabezpieczenie przed niechcianą ciążą, ale również o zapobieganie chorobom, jak HIV.

***

Sens dotychczasowego przedmiotu o zdrowiu seksualnym polegał głównie na opóźnianiu inicjacji seksualnej do czasu małżeństwa, negatywnej ocenie antykoncepcji i szerzeniu podejścia tzw. prolife. W ostatnich latach nasiliła się też walka z rzekomą „ideologią gender” – na WDŻ niedopuszczalne były treści dotyczące innych niż heteronormatywna orientacji a nieheteronormatywność przedstawiana była jako patologia. W efekcie szkoły uprawiały na tym polu fikcję – na takie zajęcia mało kto się zapisywał. Obowiązek uświadamiania dzieci i młodzieży w sprawach ich seksualność przejęły organizacje pozarządowe, ale i te za rządów PiS zostały ze szkoły wyrzucone. Czy nowy obowiązek — przekazania rzetelnych informacji, w oparciu o naukową wiedzę — może po latach przytłoczyć polskich nauczycieli?

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version