Obecnie rządząca większość ma wiele uwag co do tego, jak Adam Glapiński wykonuje swoją pracę jako prezes Narodowego Banku Polskiego. Koalicja 15 października za jedno może być jednak Glapińskiemu wdzięczna: prezes NBP całą swoją postawą przypomina Polakom, dlaczego po ośmiu latach rządów mieli już serdecznie dość PiS i rok temu zagłosowali za odsunięciem tej partii od władzy.

Mogliśmy się o tym przekonać niedawno, gdy media obiegła wiadomość o kolejnej podwyżce zarobków prezesa NBP. Jak podał portal Money.pl, Glapiński po decyzji o podwyżkach podjętych przez zarząd kierowanego przez siebie banku będzie w sumie – licząc pensje, premię i nagrody – zarabiał około 122 tys. złotych miesięcznie, czyli niecałe 1,5 mln zł rocznie. W 2023 r. zarabiał łącznie „tylko” 106 tys. miesięcznie, czyli niecałe 1,3 mln zł rocznie.

Ta informacja nie mogły wypłynąć w lepszym dla rządu momencie. W ostatnim tygodniu media pełne były materiałów o partyjnym podziale stanowisk w Totalizatorze Sportowym i przedsiębiorstwie KGHM Polska Miedź. Mogły one wytwarzać przekonanie, że nowa władza nie różni się wcale aż tak bardzo od starej. Podwyżki dla Glapińskiego i członków zarządu NBP przykrywają ten temat i przypominają, że jakich uwag nie można by mieć do obecnej władzy, to trudno porównywać to, co dzieje się dziś z praktykami prawdziwie tłustych kotów z PiS.

Oczywiście, nikt rozsądny nie będzie się spierał, że prezes banku centralnego powinien bardzo przyzwoicie zarabiać, a jego wynagrodzenie powinno być co jakiś czas waloryzowane. Problem w tym, że podwyżka ma miejsce w kontekście, który trudno jest bronić.

Największy problem z nią polega na tym, że oparta jest na tym samym mechanizmie, który został zakwestionowany jako bezprawny we wniosku o postawienie prezesa Glapińskiego przed Trybunałem Stanu. Jednym z ośmiu zarzutów we wniosku o pociągnięcie Glapińskiego do odpowiedzialności, nad którym pracuje obecnie sejmowa Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej, jest bowiem to, że prezes NBP akceptował i wykonywał niezgodne z przepisami uchwały, przyznające mu nagrody niezależnie od wyników NBP. Także kontrola NIK z 2023 r. potwierdziła, że nagrody dla prezesa NBP i innych członków zarządu banku były wypłacane „bez oceny ich wymiernego zaangażowania w realizację zadań określonych w ustawie o NBP”.

Innymi słowy, zarząd NBP, podejmując decyzję o kolejnej podwyżce, w tym momencie, zachowuje się, jakby chciał pokazać rządowej większości gest Kozakiewicza. To wrażenie umacnia jeszcze zachowanie Glapiński na ostatniej konferencji prasowej, na której pytanie dziennikarki TVN 24 o podwyżki zostało wyciszone, a prezes NBP skomentował je słowami „współczuję pani, że musi zadawać takie pytania”. Takie zachowanie politycznie znacznie bardziej zaszkodzi jednak NBP i jego szefowi, niż rządzącej większości. Polacy niechętnie bowiem patrzą na wysokie zarobki funkcjonariuszy publicznych – co przybiera czasami nieracjonalne rozmiary – a Glapiński wielu z nim kojarzy się głównie z drożyzną i wysokimi ratami kredytów, co z pewnością nie zasługuje na podwyżkę.

Swoją drogą sytuacja, w której sejmowa Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej prowadzi zaawansowane prace – trwają właśnie przesłuchania świadków — nad postawieniem prezesa NBP przed Trybunałem Stanu jest czymś zupełnie bez precedensu w historii III RP i pokazuje skalę problemów związanych z prezesurą Glapińskiego. Część zarzutów, jakie mają być postawione Glapińskiemu, ma mocno techniczny charakter i może być trudno zrozumiałe dla opinii publicznej, część budzi wątpliwości także wśród osób odległych od PiS. Ale przynajmniej cztery brzmią naprawdę niekorzystnie dla prezesa NBP. Poza wspomnianą kwestią nagród są to: uniemożliwianie niektórym członkom Rady Polityki Pieniężnej i zarządu NBP wykonywanie ich obowiązków, poprzez odmowę dostępu do dokumentów; brak współpracy z ministrem finansów przy pracy nad ustawą budżetową na 2024 rok; wreszcie naruszenie apolityczności urzędu prezesa NBP oraz konstytucyjnego zakazu prowadzenia działalności publicznej „niedającej się pogodzić z godnością urzędu”.

Ten ostatni zarzut jest chyba najbardziej oczywisty dla opinii publicznej. Bo chyba nikt kto choćby pobieżnie obserwował politykę w ostatnich latach, nie może zaprzeczyć, że Glapiński był wyjątkowo „partyjnym” prezesem NBP.

Przed Glapińskim NBP był jedną z najbardziej niezależnych od partyjnego podziału łupów instytucji. Jego prezesi mieli swoje bardzo wyraziste poglądy na politykę pieniężną, często przed objęciem stanowiska byli politykami pełniącymi najwyższe funkcje w państwie. Leszek Balcerowicz, gdy obejmował stery banku centralnego, miał na koncie kierowanie ministerstwem finansów w trzech różnych rządach – Mazowieckiego, Bieleckiego i Buzka – oraz Unią Wolności. Marek Belka stanowisko prezesa NBP objął jako były premier. Wszyscy poprzedni prezesi – w tym wiceprezydent Warszawy u boku Lecha Kaczyńskiego Sławomir Skrzypek – potrafili jednak zachować pewien podstawowy dystans do środowisk, z jakich się wywodzili.

Glapiński nie tylko nie dbał o pozory zachowania takiego dystansu, ale przyjął model prezesury, angażującej się w bieżący polityczny spór. Konferencje prasowe prezesa NBP często zmieniały się w rodzaj stand-upu, łączącego trudne do pogodzenia z oczekiwaniami wobec prezesa NBP polityczne zaangażowanie z niezwykłą arogancją i narcystycznym samozadowoleniem. Glapiński jako prezes NBP miał też co najmniej dwukrotnie brać udział w posiedzeniach zarządu PiS, zachowywał się w sposób, który można uznać za angażowanie się w kampanię wyborczą partii: chwalił premiera Morawieckiego i przestrzegał przed rządami Tuska.

NBP pod jego kierownictwem stał się też przystanią dla pozbawionych pracy pisowskich działaczy czy dziennikarzy bliskich partii mediów. Gdy Jacek Kurski stracił posadę prezesa TVP, dzięki Glapińskiemu dostał atrakcyjną posadę w Banku Światowym. W zarządzie NBP poza Glapińskim zasiadają też były poseł PiS i sekretarz stanu w kilku ministerstwach Artur Soboń, były wiceprezes PiS i współpracownik Jarosława Kaczyńskiego jeszcze z czasów Porozumienia Centrum Adam Lipiński oraz były minister finansów w rządzie PiS Paweł Szałamacha.

Desant ludzi związanych z poprzednią władzą i jej mediami przyspieszył po utworzeniu rządu Tuska w grudniu 2023. Jak ustalili dziennikarze „Czarno na białym” TVN 24, zatrudnienie w NBP znaleźli między innymi dziennikarz „Wiadomości” TVP Damian Diaz, oraz bliski współpracownik Jacka Kurskiego Paweł Gajewski, były szef gabinetu politycznego Ziobry, była rzeczniczka Przemysława Czarnka, zięć Stanisława Piotrowicza – posła PiS, dziś sędziego Trybunału Przyłębskiej, była żona Mariusza Kamińskiego czy Paweł Rybicki, prowadzący kampanię Andrzeja Dudy.

Polityka kadrowa prezesa Glapińskiego po raz pierwszy zwróciła uwagę opinii publicznej już w 2018 r., gdy „Gazeta Wyborcza” ujawniła bardzo wysokie zarobki dwóch bliskich współpracownic prezesa, trudne do uzasadnienia zakresem ich obowiązków lub kompetencjami.

Na wizerunku Glapińskiego ciąży także ujawniona przez „Wyborczą” sprawa zamiany nieruchomości z firmą deweloperską, powiązaną z kontrowersyjnym, działającym w krajach byłego ZSRR przedsiębiorcą Robertem Szustkowskim. Wątpliwości budziła rzeczywista powierzchnia i wartość nieruchomości, jaką w ten sposób w 2009 r. nabył prezes Glapiński i wysokość naliczonego od niej podatku.

Zbierając to wszystko razem, Glapiński uosabia wszystko to, co najbardziej irytujące we władzy PiS: upartyjnienie kiedyś niezależnych instytucji i traktowanie ich jako łupu dla aparatu, wątpliwe kompetencje, lekceważeniem przepisów i procedur, arogancję. Mówiąc półżartem, być może rządząca większość powinna zastanowić się, czy warto stawiać Glapińskiego przed TS i potencjalnie w ten sposób odwoływać go ze stanowiska – nikt tak doskonale nie służy jako antyreklama poprzednich rządów i przypomnienie jak fatalnie wygląda alternatywa dla obecnych.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version