– Senatorowie demokratycznej większości generalnie nie byli przeciwni wyborom korespondencyjnym. Chodziło o to, aby były przeprowadzone porządnie – zeznawał przed komisją śledczą ds. wyborów kopertowych profesor Tomasz Grodzki, były marszałek Senatu.

W środę 15 maja przed komisją śledczą ds. wyborów kopertowych stanął były marszałek Senatu profesor Tomasz Grodzki. Grodzki był jednym ze świadków, na których szczególnie zależało posłom Prawa i Sprawiedliwości. Od początku prac komisji w narracji Zjednoczonej Prawicy to właśnie były marszałek – obok Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Borysa Budki – był głównym winowajcą przełożenia terminu wyborów wiosną 2020 roku. – Innych osób nie mogliśmy przesłuchać, dlatego cieszę się, że przynajmniej pan będzie naszym świadkiem – mówił do Grodzkiego poseł i były wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik.

Tomasz Grodzki zrezygnował ze swobodnej wypowiedzi, ale już w odpowiedzi na pierwsze pytanie szeroko przedstawił stanowisko swoje oraz Senatu z wiosny 2020 r. Ustawę dotycząca organizacji wyborów kopertowych, którą Sejm procedował w trybie natychmiastowym (w zaledwie 3 godziny), były marszałek Senatu nazwał „kaleką legislacyjnie”.

– Wszystkie ustawy procedowaliśmy tak samo starannie. Już następnego dnia skierowałem ustawę do trzech komisji. Przewodniczący komisji zamówili kilkadziesiąt opinii, a drugie tyle wpłynęło do nas samorzutnie od przeróżnych instytucji: od Sądu Najwyższego po gminne poziomy samorządu – mówił Grodzki.

– To było ponad 1000 stron stenogramów i opinii. Wszystkiego, co zrobiliśmy, aby wolni senatorowie mogli wypowiedzieć się w finalnej wersji głosowania i obrad plenarnych na temat tej ustawy – opowiadał były marszałek. Dodawał, że szczególne wrażenie zrobiły na Senacie informacje od pocztowców, którzy przestrzegali przed korespondencyjnym trybem procedowania prezydenckich wyborów.

– Ta ustawa była kaleka legislacyjnie. Zawierała osiem odnośników do tego, że trzeba będzie przygotować rozporządzenia i to fundamentalne. Chcieliśmy je przeanalizować, ale tylko MSZ nam przesłał projekt rozporządzenia. Natomiast minister Sasin pismem z 30 kwietnia poinformował nas, że – cytuję – MAP podjęło „oczywiście prace nad projektami rozporządzeń, rezultat tych prac nie jest jeszcze ostateczny, więc w chwili obecnej nie jest możliwe ich przekazanie” – narzekał Grodzki. Dodawał, że – wbrew temu, co twierdzi prawica – Małgorzata Kidawa-Błońska nie miała wpływu na prace w Senacie.

– Senat musiał po prostu odrobić pracę domową, której nie odrobiono w Sejmie. Mieliśmy do czynienia ze sprawą fundamentalną, wyborami w czasie pandemii, która zabrała życie 100 tys. Polek i Polaków. (…) Wydaje się, że co nagle, to po diable, ale nie jestem upoważniony do wypowiadania się o trybie pracy Sejmu. Przerobienie fundamentalnej ustawy bez wysłuchania kogokolwiek, z wyłączeniem PKW, wydawało mi się czymś niewłaściwym – mówił Grodzki z charakterystyczną dla siebie emfazą.

Wśród opinii, które wpłynęły wtedy do Senatu, były i takie, które uchwaloną przez Zjednoczoną Prawicę ustawę uznawały za niekonstytucyjną.

– Czy można przyjąć, że sposób procedowania w Sejmie był niekonstytucyjny? Z pewnością był niedbały. Natomiast w opiniach, mam je tutaj przed sobą, podnoszono, że ten tryb procedowania jest niezgodny z konstytucją. Dodam, że ponad 400 przedstawicieli świata nauk prawnych wystąpiło, aby tych wyborów nie organizować w ten sposób.

– Czy członkowie PKW działali przy pracach Senatu? – dopytywała komisja.

– Pan sędzia Marciniak niezwykle aktywnie uczestniczył w posiedzeniu trzech połączonych komisji Senatu. „Chcemy przeprowadzić wybory, ale dajcie nam instrumenty” – mówił. „Trzeba zauważyć, że PKW została wyłączona z części wyborczej. Nie mamy wiedzy nt. kształtu kampanii oraz kosztów”. Opinie ekspertów były w większości krytyczne, żeby nie powiedzieć miażdżące, dla tego projektu – wyjaśniał przed komisją śledczą Grodzki.

W efekcie – jak mówił marszałek – Senat odrzucił ustawę w całości. Jak przypomniał Grodzki, po pierwsze, uznano, że naraża na szwank życie i zdrowie Polaków. Po drugie, naruszono w niej tyle artykułów konstytucji, że organizowanie wyborów w ten sposób „byłoby kompromitacją i podważaniem fundamentów demokratycznego państwa prawa, w którym chcemy żyć”. Dodał też wtręt publicystyczny.

– Dlaczego PiS nalegał na te wybory w ekspresowym tempie? Nie zajmowaliśmy się tym zupełnie. Mogę tylko domniemać, że – przy takich obostrzeniach covidowych – tylko prezydent Duda mógł prowadzić kampanię. Poza tym, o ile pamiętam, jego notowania w sondażach zaczynały spadać. Decydenci w PiS chcieli przyspieszyć te wybory, aby zwiększyć jego szanse na zwycięstwo – powiedział świadek.

Wiceprzewodniczący Jacek Karnowski próbował dowiedzieć się od Grodzkiego, czy ze strony PiS była faktycznie jakaś próba znalezienia politycznego porozumienia ponad podziałami, jeżeli chodzi o wybory 2020 r. Ale senator przyznał, że ani marszałek Witek, ani prezydent, ani premier, nie zwracali się do niego z tą sprawą.

– Odbyłem dwie czy trzy rozmowy z panem prezydentem w cztery oczy, ale w innych sprawach. W tym temacie pan prezydent się do nas nie zwracał, może dlatego, że był kandydatem. (…) Ze mną z PiS nikt się nie kontaktował. Senatorowie PiS w rozmowach kuluarowych się do nas zwracali, ale to już było po pracach w Sejmie, nie miało to też wydźwięku formalnego – zeznawał świadek.

Senator – sam lekarz medycyny – starał się też przypomnieć komisji okoliczności, w których dochodziło do wszystkich tych politycznych dywagacji. – Przypominam, że widzieliśmy o wirusie mało, nie mieliśmy środków zapobiegawczych, służba zdrowia była na granicy zapaści (…) To była bardzo niebezpieczna faza pandemii, bo naukowcy więcej nie wiedzieli, niż wiedzieli. Nasza wiedza rosła każdego dnia, ale co było najistotniejsze, nie było jednoznacznego antidotum na tę chorobę, gdzie stan epidemii był ogłoszony 20 marca i trwał długo, zresztą jesienią znowu został ogłoszony. Sytuacja była naprawdę dramatyczna. Kupione maski okazały się do niczego, żeby nie wspominać o słynnych respiratorach, które do niczego się nie nadawały. Wszyscy myśleliśmy o tym, czy przeżyjemy, a nie o wyborach – przypominał.

– Co z zabezpieczeniem osób w komisjach? – dopytywał poseł Bartosz Romowicz z Polski 2050.

– Do komisji potrzeba nawet 270 tys. członków, udało się namówić 130 tys. członków. Tym ludziom trzeba było zapewnić hermetyczne hełmy i maski, wytrzymać w tym więcej niż 4 godziny jest prawie niemożliwe. Gromadzenie się ludzi w dużej ilości w komisjach, prosiło się o rozprzestrzenianie zakażenia! Jak to wyliczył senator Marek Borowski, rozpakowanie i liczenie każdego z głosów zajmowałoby 1 minutę 34 sekundę, wyszło, że liczenie głosów nie skończyłoby się do II tury! – mówił przed komisją Grodzki. – Co więcej, senatorowie demokratycznej większości generalnie nie byli przeciwni wyborom korespondencyjnym. Chodziło o to, aby były przeprowadzone porządnie! – zwracał uwagę.

Posłowie prawicy – Waldemar Buda, Mariusz Krystian, Przemysław Czarnek oraz Michał Wójcik – przez cały czas obrad komisji oskarżali Grodzkiego o to, że to on zablokował wybory kopertowe. A miał to zrobić po to, aby PO mogła zmienić w nich kandydata – wyniki sondażowe Małgorzaty Kidawy-Błońskiej szorowały po dnie. Grodzki stanowczo temu zaprzeczał.

– Nie zajmowaliśmy się tym kompletnie. Kwestia ograniczonej kampanii wyborczej nas w Senacie kompletnie nie interesowała. Przypomnę tylko, że pani Kidawa-Błońska w trosce o zdrowie obywateli zatrzymała kampanię wyborczą. Tyle o tym wiedziałem.

– Czy w opiniach prawnych była opinia dotycząca nieobsadzenia urzędu głowy państwa po upływie kadencji? – dopytywał Waldemar Buda.

– O ile sobie przypominam, nasze opinie miały dotyczyć tego, czy zapisy tej ustawy pozwalają na bezpieczne i zgodne z konstytucją przeprowadzenie wyborów. Natomiast dywagacje, co się stanie, jeżeli stanowisko prezydenta będzie nieobsadzone, to nas nie zajmowało. Przypomnę, że kadencja prezydenta Andrzeja Dudy kończyła się 6 sierpnia, a przecież w Sejmie trwały rozmowy, żeby przedłużyć kadencję o dwa lata. Natomiast my, proszę mi wierzyć, nie skupialiśmy się na tym, co będzie potem – odpowiadał Grodzki. Dodawał, że był przekonany, że „polska klasa polityczna w swojej zbiorowej mądrości” znajdzie wyjście z tej sytuacji.

– Senat ma prawo procedować ustawę do 30 dni i to właśnie zrobił. Odrobiliśmy pracę domową, której państwo nie odrobili. Jeżeli coś miałbym uznać za błąd, to raczej było mim wydanie 70 mln złotych na przygotowania, gdzie wiadomo już było, że senatorowie mieli do tej ustawy liczne zastrzeżenia – pouczał były marszałek.

W podobnym tonie odpowiadał też na zaczepki Przemysława Czarnka.

– Dla nas azymutem było życie oraz zdrowie Polaków plus PKW. Proszę się nie dziwić, że w tej sytuacji senatorowie byli negatywnie nastawieni do tego projektu. A że skutkiem ubocznym było to, że te wybory się nie odbyły 10 maja, to było błogosławieństwo dla Rzeczypospolitej uważam – mówił. – Jestem dumny, że Senat uratował honor Rzeczpospolitej – dodał na koniec przesłuchania.

Chcesz wiedzieć więcej o tym, co dzieje się na komisjach śledczych? Co sobotę słuchaj naszego podcastu „Komisja śledcza”. Do znalezienia w „Newsweeku”, Onet.pl oraz w Onet Audio.

HtmlCode

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version