— Znasz trochę Kraków? Tu, pod Barceloną czuję się jak na krakowskim Kozłówku — mówi mi Iwona Wierzbanowska. Ale nie ma racji.

Iwona oprowadza mnie po swoim nowym mieszkaniu. Klasyczne „sorry za bałagan” usprawiedliwione, bo dopiero wróciła z pracy, a już wychodzi oprowadzać znajomych po mieście.

Z korytarza rzucamy okiem na trzy niewielkie sypialnie. W pierwszej: łóżko i szafa, do drugiej wprowadzi się za kilka dni znajoma z kotem, bo ze zwierzakiem ma małe szanse znaleźć inne lokum.

Trzecia sypialnia służy chwilowo za składzik, z miejscem na deskę do prasowania i rower. Salon otwarty na kompaktową kuchnię. Stół, kanapa, krzesła. W kuchni jasne meble oraz mały fakap — miejsce na pralkę okazało się niewymiarowe, więc stoi w nim niedopasowany sprzęt. Nowoczesne, proste wnętrza, gładkie, jasne ściany — mieszkanie jak po flipperze w Warszawie. Różnicę widać, dopiero gdy wychodzimy na taras.

Jest wąski, za to długi, ale co ważniejsze — ostro operuje na nim słońce, choć jest już po godz. 17. Po skosie w dół wystawione na chodniku metalowe stoliki czekają na klientów baru. Wąska uliczka zabudowana ściśle trzy- i czterokondygnacyjnymi domami, dominują wypłowiałe beże. Panuje cisza, życie wróci na tę ulicę za trzy godziny, wieczorem.

— To dzielnica raczej uboga, za to jest bardzo przyjemnie: sąsiedzi częstują mnie jedzeniem, zapraszają na imprezy rodzinne — mówi Iwona. — Znasz trochę Kraków? Czuję się tu trochę jak na krakowskim Kozłówku — żartuje. Nie ma jednak racji. Na Kozłówku budowano pod koniec lat 60. z wielkiej płyty, a ściany kamienicy jej mieszkania w Les Roquetes, choć pochodzą z tego samego okresu, postawiono ze zdrowej cegły.

O kupnie mieszkania w Hiszpanii Iwona Wierzbanowska z Krakowa zdecydowała po wybuchu wojny w Ukrainie. Właściwie — zdecydowali o tym jej rodzice.

— Znajomi trochę zaczęli panikować, że wojnę mamy tuż za granicą i może warto część oszczędności ulokować w innym miejscu, gdzieś dalej? — mówi Iwona. Poza tym faktycznie żyła w Barcelonie, i tak musiała gdzieś tu mieć swój kąt.

Z Krakowa wyjechała w 2020 r. na wolontariacki projekt z programu Erasmus+. Na początku z myślą, że to wyprawa na rok. Trafiła w sam środek pandemii COVID-19. Fundacja, w której się zatrudniła, zajmuje się na co dzień wymianą młodzieży i szkoleniami, w pandemii mogli to kontynuować wyłącznie online. Iwona mieszkała więc w Barcelonie, ale pracowała zdalnie. To za mało, żeby naprawdę poznać miasto i kulturę. Po roku poszukała więc kolejnej pracy i przedłużyła pobyt. Zaczęła od działu sprzedaży w startupie, który pośredniczy w czarterze jachtów, dziś pracuje na pół etatu w agencji turystycznej, dodatkowo rozkręca własną firmę pijarową.

Za pokój w mieszkaniu w Barcelonie, które współdzieliła z dwoma osobami, płaciła 500 euro miesięcznie plus ok. 100 euro dodatkowo za prąd, wodę i wywóz śmieci. To niemałe koszty jak za wspólne mieszkanie.

— Rodzice mogli zainwestować ok. 500 tys. zł. Zaczęłam szukać mieszkań w Barcelonie — opowiada Iwona. Za 120 tys. euro, jakie dzięki rodzicom miała do dyspozycji, mogła kupić najwyżej rozpadającą się ruderę na parterze. W poszukiwaniach zaczęła więc stopniowo oddalać się od miasta. Kolega z pracy polecił jej agenta nieruchomości, ten pokazał Iwonie mieszkanie 60 m kw. w Les Roquetes. To mieszkanie zwiedzałam zdalnie z Iwoną — po dwóch latach od kupna. Kosztowało w sumie 135 tys. euro (ok. 580 tys. zł). Gdy dzisiaj sprawdzam ceny w Les Roquetes, poszły nieco w górę. Miejscowość jest oddalona od Barcelony o ok. 40 km, ale z bardzo dobrym połączeniem autobusowym i kolejowym. Do plaży zaledwie 2,5 km.

Iwony stałe opłaty są niższe niż wtedy, gdy wynajmowała zaledwie pokój w mieście. Wynoszą 30 euro (130 zł). Prąd to 70 euro co miesiąc, zużycie wody — dodatkowo 30 euro. Do tego alarm z monitoringiem — 60 euro każdego miesiąca.

— Wszyscy tu montują alarmy, z powodu zagrożenia włamaniami, ale też ze strachu przed dzikimi lokatorami — mówi Iwona. Na początku żyła w lęku. — To dzielnica z tych uboższych, bałam się włamań. Nic takiego się jednak nie zdarzyło. Mieszkam tu już dwa lata, sąsiedzi są mili, przede wszystkim — wszyscy się znają, nie jest tak anonimowo, jak w Barcelonie — mówi Iwona. Na razie nie planuje wracać do Polski.

Polacy inwestują za granicą, głównie po to, aby uciec od inflacji. Ceny mieszkań w Polsce stale rosną. Według danych NBP w ostatnim kwartale 2023 r. w siedmiu największych miastach za mkw. trzeba było zapłacić średnio ok. 12,5 tys. zł — o 11 proc. więcej niż rok wcześniej. W tym roku ten trend nieco wyhamował, nie na tyle jednak, żeby nie przebić pułapu 17 tys. zł średnio za metr w Warszawie. Za pół miliona złotych kupi się w stolicy już najwyżej kawalerkę, na standardowe dwa pokoje trzeba przygotować niemal milion.

Dlatego już nie tylko najbardziej zamożne osoby, ale polska klasa średnia inwestuje w nieruchomości za granicą. Od trzech lat rekordy popularności bije w tym zakresie Hiszpania.

Podstawowym magnesem jest klimat. Na popularnym Costa del Sol mamy aż 300 słonecznych dni w roku. Dla porównania w Polsce jest ich tylko 66. Sęk w tym, że właśnie z tego powodu w Hiszpanii mieszka się coraz trudniej — zaczyna brakować wody, kolejne regiony wprowadzają ograniczenia: najpierw w podlewaniu ogródków, następnie w wypełnianiu basenów, ale też w dostępie do prysznica czy nawet wody pitnej.

Mimo to ruch na rynku nieruchomości nie maleje. Szacuje się, że w 2022 r. sprzedano w Hiszpanii 650 tys. domów i mieszkań — to najwyższy wskaźnik od 15 lat. Oczywiście w związku z tym, również ceny mieszkań rosną. I rozbieżności pomiędzy regionami, np. w Barcelonie średnia cena za m kw. to 4,4 tys. euro, w Madrycie — 3,9 tys. euro, w Maladze i Sevilli już tylko nieco ponad 2 tys. euro (dane za 2023 r.)

Według danych rejestru nieruchomości i gruntów Registradores de España, w 2023 r. Polacy kupili w Hiszpanii 3118 nieruchomości. To o 142 więcej niż w poprzednim roku. A to właśnie 2022 r. był rekordowy — wtedy niemal potroiła się liczba nieruchomości w Hiszpanii, w których posiadanie weszli Polacy. Nietrudno się domyślić, że poza inflacją za ten wzmożony ruch odpowiada wybuch wojny w Ukrainie.

Nie jesteśmy oczywiście jedyni — w tym samym czasie o ponad połowę wzrósł udział obcokrajowców w hiszpańskim rynku nieruchomości. Na pierwszym miejscu pozostają nabywcy z Wielkiej Brytanii, którzy rocznie kupują w Hiszpanii ok. 15 tys. mieszkań. Polski udział w hiszpańskim rynku nieruchomości wynosił w 2019 r. 1,6 proc., a do końca 2022 r. podwoiliśmy go — do 3,2 proc. Tylko co dziesiąty polski nabywca posiłkuje się kredytem.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version