Jednym z powodów, dla których ludzie zgłębiają własną psychikę, jest pragnienie poradzenia sobie z psychicznym bólem. Doświadczamy go wszyscy w różnych momentach życia. Nawet kiedy mija, zostawia w nas ślad. Szukamy więc sposobu, aby nigdy nie wrócił. Czy możliwe jest, abyśmy go nie odczuwali?

Nigdy więcej nie chcę się tak czuć – to motyw, który często pcha ludzi do pracy nad sobą. Liczne próby kontrolowania cierpienia motywują ich do zapobiegania mu. Niestety, często przynosi to skutek odwrotny do oczekiwanego, czyli sprawia, że stają się jeszcze bardziej podatni na cierpienie. „Kiedy przestanę czuć się tak, jak teraz, będę mogła żyć tak, jak tego rzeczywiście chcę”. Tylko czy możliwe jest nie czuć emocjonalnego bólu?

Pierwsza z czterech szlachetnych prawd buddyzmu mówi, że każdy z pięciu składników „ja” człowieka jest cierpieniem. Sumeryjska powieść o Gilgameszu, zapisana na glinianych tabliczkach 4000 lat temu, opisuje ból utraty. Widać więc, że już od starożytności ból był nieodłączną częścią życia człowieka. A jednak stoicki filozof Seneka Młodszy pisał, że więcej cierpimy w wyobraźni niż w rzeczywistości. Współczesna psychoterapia oparta na procesach, opisując mechanizmy prowadzące do cierpienia, bardzo tę stoicką myśl przypomina.

Ludzki umysł ma tendencję do odczuwania cierpienia. Każdy człowiek wytwarza unikalny styl radzenia sobie z nieuniknionym, emocjonalnym bólem. Ta strategia jest dostosowana do możliwości i środowiska. Wiąże się z historią każdej jednostki i może sięgać daleko wstecz. Dalej niż linia życia.

Czasem taki styl, zamiast być pomocny, zaczyna zwiększać intensywność i częstotliwość bolesnych uczuć. Myśli, z których treścią nie chcemy się pogodzić, zaczynają wpływać na nasze życie i je zatruwać. Życie, którego pragnie nasze serce, odsuwa się z każdym dniem coraz dalej, pozostawiając nas w coraz większym odrętwieniu lub rozpaczy. Im dalej jesteśmy od życia, którego chcemy, tym trudniej podejmować działania, jakie do niego prowadzą. Nie rozumiemy, co się dzieje, i szukamy odpowiedzi pozwalających nam przeprowadzić zmianę.

Kiedy badamy naturę jakiegoś zwierzęcia, wydaje się oczywistym obserwowanie jego zachowania i wyciąganie wniosków na podstawie tych obserwacji. W przypadku człowieka sprawę komplikuje fakt, że posługujemy się językiem i jesteśmy świadomi występowania przeżyć wewnętrznych. Przez większość historii psychologii przeżycia te dawało się badać tylko poprzez zapoznanie się z subiektywną relacją obserwowanego.

Obiekt badania był jednocześnie obserwującym. Pomysł, żeby badać jedynie zachowanie i tylko na tej podstawie wyciągać wnioski na temat ludzkiej natury, wydaje się niektórym zbyt uproszczony. A jednak umysł, nie mogąc zaobserwować sam siebie, wyraża się poprzez działanie i to właśnie w działaniu widzimy bardzo często odbicie stanu naszego umysłu będącego w interakcji z otaczającym go środowiskiem. Od tego, co o sobie sądzimy i jakie historie na swój temat opowiadamy (sobie i innym), bardziej istotne jest, czy faktycznie zachowujemy się w zgodzie z tym, co o sobie myślimy.

Być może uważam sama siebie za osobę wysportowaną i sprawną fizycznie. Jednocześnie przez pięć lat codziennie siedzę osiem godzin w pracy, żeby po południu przenieść się na kanapę i oglądać seriale. Moja kondycja nie pozwala mi wejść na drugie piętro bez zadyszki.

A może uważam się za pewną siebie kobietę, ale jednocześnie szukam potwierdzenia swojej wartości w drogich dodatkach, na które mnie tak naprawdę nie stać, i w nieustannej pracy, która ma odciąć mnie od możliwości skonfrontowania się z myślami i uczuciami niepasującymi mi do tego obrazu.

Nawet jeśli stworzoną przez nas iluzję udaje się przez chwilę podtrzymać, to utrzymywanie jej odbywa się ogromnym kosztem. Im bardziej nasza świadomość siebie jest zbliżona do faktycznych przejawów bycia takim człowiekiem, za jakiego się uważamy, tym większy dobrostan.

Świadomość samego siebie, która nie obejmuje świadomości własnych zachowań, staje się tylko sposobem zajmowania naszej uwagi. To zresztą jeden ze sposobów na to, żeby nie czuć bólu. Zastanawianie się nad etykietami i diagnozami lub szukanie wyjaśnień w historii swojej rodziny, chociaż czasami przydatne, może odsuwać nas od konfrontowania się z konsekwencjami naszych działań tu i teraz. Zajmując się daleką przeszłością i przyszłością, możemy niechcący przegapić to, na co faktycznie możemy wpłynąć.

Wybierane przez nas strategie są mniej korzystne niż możliwości, które teoretycznie są dostępne, a jednak wydają się poza naszym zasięgiem. W takiej sytuacji, chcąc sobie pomóc, możemy niechcący wpaść w pułapkę. Dążąc do dobrego życia, możemy zacząć korzystać ze strategii pogłębiających cierpienie. Ich konsekwencje na początku wydają się przyjemne, a same działania sensowne. Z czasem jednak zapętlają nasze zachowanie w spiralę prowadzącą ku coraz większemu napięciu i lękowi.

Jedną z takich strategii jest poszukiwanie bezpieczeństwa. Odwracanie uwagi od własnych myśli, które wydają się przerażające, nie czyni ze mnie człowieka, który takich myśli nie ma. Uznanie, że mam myśl, żeby rzucić pracę, zdradzić męża albo odciąć sobie nożem do chleba kciuk, dla wielu osób bywa przerażające. Walka z tymi myślami poprzez odwracanie od nich uwagi sprawia, że te niepożądane przez nas myśli faktycznie w sposób pośredni wpływają na nasze zachowanie. A przecież mogę sprawić, żeby ten wpływ był niezauważalny.

Zaobserwowanie u siebie myśli, których treść nie jest zgodna z moimi wartościami, nie sprawia, że muszę za którąkolwiek z nich iść. Uznanie istnienia tych myśli nie sprawia, że muszę za nimi podążać. Mogę je zaobserwować, pozwolić im minąć i zająć się robieniem tego, co dla mnie ważne. Co przybliża mnie do bycia takim człowiekiem, jakim chcę być. Walka z własnym umysłem sprawia, że przestajemy być wolni. Alternatywą dla odwracania uwagi od myślenia jest odnalezienie w sobie pokoju. Drogą do tego jest ćwiczenie uważności i akceptacji oraz intencjonalne wystawianie się na nieprzyjemne dla nas treści.

Jednym ze sposobów ekspozycji na takie myśli jest pisanie. Opisując ze szczegółami sytuację, która przynosi nam cierpienie, i uważnie przyglądając się wszystkiemu, co wychodzi spod naszej ręki, przebywamy w towarzystwie myśli, jakiej się obawiamy. Przy okazji pisanie to bardzo skuteczny sposób na patrzenie na swoje własne doświadczenie z perspektywy. Odległość między okiem a notesem nie wydaje się zbyt wielka, ale patrzenie na myśl zapisaną na kartce jest zupełnie innym doświadczeniem niż oglądanie jej w głowie. Pod tym względem umysł przypomina salę luster, w której każdy obiekt jest zwielokrotniony nieskończenie wiele razy. Wyjęcie go na białą kartkę sprawia, że obraz staje się dużo mniej skomplikowany. Nadaje mu granice i prostą formę.

Kolejnym narzędziem zmniejszającym cierpienie podczas przebywania z myślami, które są dla nas nieprzyjemne, jest ocenianie swojej gotowości, by je pomieścić. Nawet jeśli jakaś myśl wydaje nam się szczególnie awersyjna, kiedy spojrzymy na nią z perspektywy, być może dostrzeżemy w sobie pewną dozę gotowości na to, żeby z nią przebywać. Nie oznacza to, że tę myśl lubimy lub się z nią zgadzamy. Chodzi tylko o naszą wolę pomieszczenia jej w sobie. Nawet jeśli bardzo nie lubię myśli o tym, że do niczego się nie nadaję, ale mam świadomość, że jest to tylko myśl – mogę pozwolić jej potowarzyszyć mi podczas tego ćwiczenia. Każde powtórzenie, podczas którego doświadczanie nieprzyjemnej myśli okazuje się nie kończyć źle, zwiększa szansę, że następnym razem ocenię moją gotowość trochę wyżej. Im większa gotowość, tym mniejszy ból. Chociaż myśl „jesteś do bani” zawsze może w pewien sposób pozostać bolesna, to ból ten będzie przypominał raczej uderzenie się w palec niż rozdzierające się serce.

Świadomość własnych zachowań przynosi nam jasność w kontaktach z innymi osobami. Co zyskuję, a co tracę, kiedy obwiniam sama siebie o rzeczy ode mnie niezależne? Chociaż ta strategia wydaje się bardzo bolesna, okazuje się, że ból zadawany przez nią jest bardziej znośny i łatwiejszy do przyjęcia niż zmierzenie się ze swoją złością lub bezradnością. Chociaż można poszukiwać wagi i prawdziwości takich oskarżeń wobec samego siebie, dyskutować z nimi lub podważać je, można też szukać w sobie życzliwości i współczucia. W obu przypadkach chodzi o postawę, nie o uczucia.

Pełna współczucia postawa przydaje się również wtedy, kiedy sposobem na radzenie sobie z bólem, który wybieramy, jest obwinianie innych osób. Szukanie winy lub odpowiedzialności poza sobą zazwyczaj prowadzi do odczuwania złości. Choć na początku taka alternatywa dla innych trudnych uczuć i myśli może się wydawać atrakcyjna, niesie ze sobą wyjątkowo nieprzyjemne długofalowe konsekwencje – niszczy relacje, wpływa negatywnie na zdrowie i zwiększa poczucie beznadziei, przyczyniając się do depresji. Po raz kolejny – mogę szukać źródeł takiego zachowania w swojej historii, ale tak długo, jak nie wprowadzę zmian w sposobie bycia tu i teraz, prawdziwa zmiana nie będzie miała miejsca.

Czasem dobrze zrozumieć siebie, żeby móc podjąć odpowiednie działanie. Z drugiej strony, czasem dopiero podjęcie nowego działania sprawia, że jesteśmy w stanie wreszcie zrozumieć siebie. Nasze zachowanie staje się spójne z wyznawanymi przez nas wartościami i stajemy się transparentni dla samych siebie i dla naszych bliskich.

Im bardziej uciekam przed bólem lub podejmuję z nim walkę, tym bardziej oddalam się od odważnej, cierpliwej, współczującej części siebie, którą chcę chronić. Paradoks ten zauważali już starożytni – od uczniów Buddy i stoików po współczesnych psychoterapeutów, którzy oferują nam sposoby radzenia sobie z bólem. Nie mają na celu go wyeliminować, ale dzięki zaproszeniu do swojego życia odwagi, pasji, pokoju, otwartości, rezyliencji i zaangażowania sprawić, żeby jak najmniej przeszkadzał nam w takim życiu, jakie jest nam drogie.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version