Mało kogo zdumiewa zapraszanie do domu ekipy z kamerami. I pozwalanie jej na nagrywanie własnego dziecka w każdym, nawet najtrudniejszym i najbardziej intymnym momencie. Te programy były, są i będą. Ale czy ktokolwiek z telewizyjnych producentów, operatorów, prowadzących zastanawia się, jak czują się ich młodzi bohaterowie – mówi dziennikarka dr Anna Golus.

Anna Golus: Wie pan, od ilu lat istnieje w Polsce prawny zakaz bicia dzieci?

– Niestety nie, dopiero od 2010 r. Znowelizowano wówczas kodeks rodzinny i opiekuńczy i zakazano stosowania kar cielesnych wobec dzieci. Wcześniej stosowania przemocy wobec dzieci zakazywała konwencja o prawach dziecka, którą ONZ przyjęła w 1989 r.,a Polska ratyfikowała dwa lata później. A wobec wszystkich obywateli – konstytucja i kodeks karny. Na mocy tzw. pozaustawowego kontratypu karcenia małoletnich rodzice mieli jednak prawo bić swoje dzieci w celach wychowawczych. W ten sposób funkcjonowaliśmy sobie radośnie aż do 2010 r.

– Marek Michalak (rzecznik praw dziecka w latach 2008-2018) prowadził monitoring postaw społecznych wobec przemocy w wychowaniu. Co roku sprawdzał wiedzę Polaków na temat zakazu kar cielesnych. Na przykład w 2011 r. nie wiedziało o nim 27 proc. Polaków. Jego następca Mikołaj Pawlak nie kontynuował tych badań, ale robią to inne instytucje i organizacje. Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę podała, że w 2022 r. aż 43 proc. z nas nie miało pojęcia o prawnym zakazie bicia dzieci.

– Tak źle jeszcze nie było, ale nie dziwi mnie to. Skoro rzecznik praw dziecka uważał, że klapsy są czymś innym niż bicie, trudno dziwić się reszcie społeczeństwa. Nie zrobiono też nic w celu zwiększenia świadomości istnienia prawa dziecka do prywatności łamanego m.in. w telewizyjnych show. Nadal więc mało kogo zdumiewa zapraszanie do domu ekipy z kamerami. No i pozwalanie jej na nagrywanie własnego dziecka w każdym, nawet najtrudniejszym i najbardziej intymnym momencie. Te programy były, są i będą. Ale czy ktokolwiek z telewizyjnych producentów, operatorów, prowadzących zastanawia się, jak czują się ich młodzi bohaterowie? Albo co powiedzą za kilka lat, gdy obejrzą odcinek ze sobą? Dla mnie to naruszanie prywatności dzieci, uprzedmiotawianie ich. A w dodatku normalizowanie tego zachowania pod płaszczykiem: „Robimy to dla waszego dobra”.

– Nawet jeśli, to uzyskanie świadomej zgody od kilkulatka jest niemożliwe. Oczywiście możemy zapytać go, czy chciałby, aby jego wizerunek został upubliczniony. Wątpię jednak, aby zrozumiał słowa „wizerunek” czy „upubliczniony”. Małe dziecko nie jest też świadome potencjalnych skutków upublicznienia prywatności. Niestety, rodzice, którzy zgłaszają się do takich programów, często również nie mają tej świadomości. Dotyczy to też promowanych w nich metod wychowawczych. Nawet jeśli dzieci były pytane o zgodę na zastosowanie wobec nich jakiejś metody, to niby skąd trzylatek ma wiedzieć, jak będzie się czuć np. odizolowany od mamy podczas time outu (ang. czas przerwy)? Dziecko nie ma o tym pojęcia, ale twórcy takich programów powinni.

W ramach doktoratu analizowałam m.in. polską wersję brytyjskiego show „Superniania”, która była emitowana w latach 2006-2008. Rozmawiałam o tym programie z psychologami i psychoterapeutami. Mówili, że już na etapie emisji zgłaszali się do gabinetów rodzice, którzy wzorowali się na pokazywanych w nim metodach. Jedną z nich był time out, w polskiej edycji określany mianem „karnego jeżyka”. Polegał na przymusowym izolowaniu dziecka, czyli zostawianiu go za karę w konkretnym miejscu. Na przykład na poduszce w kształcie jeża i na tyle minut, ile ma lat, by uspokoiło się i przemyślało swoje zachowanie. W telewizji zachwalano tę metodę. Natomiast specjaliści odradzali ją i tłumaczyli rodzicom, że izolowanie kogokolwiek jest szkodliwe i przemocowe.

– Tak. I wiadomo to nie od dziś. Na przykład już w 2003 r. badacze wykazali, że cierpienie, jakiego doświadcza ignorowany człowiek, jest takie samo jak to, które wywołuje ból fizyczny. Dosłownie. Badania przy użyciu rezonansu magnetycznego udowodniły, że ostracyzm aktywuje te same obszary mózgu co ból fizyczny. Osoby, które są izolowane, ignorowane, odrzucane cierpią tak samo, jak gdyby były bite. A dzieci w takich programach bywają ponadto upokarzane i odzierane z intymności. Na oczach widzów.

Jedna ze scen z „Superniani” porusza mnie do dziś. Prawie sześcioletnia Wiktoria siedziała nago w wannie. Zamazano jej miejsce intymne, ale co z tego? Stali nad nią: matka, prowadząca program i przynajmniej jeden operator kamery. Doszło do spięcia, bo mama chciała pomóc dziecku umyć włosy, podczas gdy ono zamierzało zrobić to samo. Niewiele trzeba było, aby zażegnać ten konflikt. Prowadząca postanowiła jednak nie łagodzić go, tylko eskalować, kończąc kąpiel. Dziewczynka miała mokre, ale wciąż nieumyte włosy. Gdy z wanny wypuszczono wodę, zdenerwowała się jeszcze bardziej. Płakała i krzyczała, że jest jej zimno, prosiła o dolanie wody i dokończenie mycia. Rozpaczała, aż w końcu całkiem straciła panowanie nad sobą. Prowadząca określiła zachowanie dziecka jako „klasyczny atak histerii” i kazała matce nie reagować. Dorośli stali więc nad rozpaczającą nagą dziewczynką, patrzyli na nią, komentowali i nagrywali jej zachowanie, ignorując jej słowa i cierpienie. Gdy oglądałam tę scenę po raz pierwszy, popłakałam się. Dwa lata temu rozmawiałam z Wiktorią. Była już studentką.

– Zarówno ona, jak i jej psychoterapeutka i psychiatra uważają, że udział w tym programie negatywnie wpłynął na jej stan psychiczny. Że przyniósł jej same szkody i był jednym z czynników, które doprowadziły ją do choroby. Rozmawiałam też z innymi bohaterami programu. Na przykład jeden z nich, który uczestniczył w nim jako trzylatek, nic z niego nie zapamiętał. Twierdzi, że potem nigdy nie odczuł żadnych negatywnych skutków. Jego mama mówi natomiast, że syn podczas nagrań był zestresowany obecnością w domu wielu obcych ludzi i skierowanych na niego kamer czy świateł. I że do dziś omija „karnego jeżyka” szerokim łukiem.

– Już nie tylko o tematyce wychowawczej. Jakiś czas temu wyemitowano w TVN Style program „Zrób coś z tym dzieckiem!”. Sam jego tytuł był uprzedmiotawiający. Czy nie zareagowalibyśmy oburzeniem, gdybyśmy zobaczyli w telewizji „Zrób coś z tym dziadkiem”? Na szczęście metody pokazywane w „Zrób coś z tym dzieckiem” różniły się od tych z „Superniani” czy „Surowych rodziców”, innego wychowawczego show realizowanego przez TVN. Duży nacisk położono w nim na promocję zabawy. I świetnie! Ale promowano także podpisywanie tzw. kontraktów, czyli pseudoumów, w których dzieci niby „dobrowolnie” zobowiązywały się do spełniania oczekiwań rodziców. Na przykład trzyletni chłopiec miał w kontrakcie zapisane: „Siku robimy do nocnika”. Dorośli nie mieli oporów przed nagrywaniem chłopca siedzącego na nocniku czy leżącego na łóżku i podcieranego przez babcię. W jednej ze scen matka podniosła nocnik do jednej z kamer umieszczonych pod sufitem i dumnie zaprezentowała mocz swojego syna. Zgadzam się, że odpieluchowanie to ważna sprawa. Ale czy chciałby pan obejrzeć kiedyś program ze swoim udziałem, w którym cała Polska przygląda się temu, jak korzysta pan z nocnika?

– Też nie chciałabym, aby ktokolwiek pokazywał do kamery, co zrobiłam w toalecie. Odwróćmy teraz sytuację i wyobraźmy sobie, że program „Zrób coś z tym dziadkiem” naprawdę istnieje. Mogłyby się do niego zgłaszać rodziny, które nie radzą sobie w opiece nad seniorem. Oglądalibyśmy na przykład, jak dzieci tego człowieka przystawiają do kamery basen sanitarny i demonstrują całej Polsce jego zawartość.

W tym roku znowelizowano ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Zastąpiono termin „przemoc w rodzinie” sformułowaniem „przemoc domowa” – co jest kontrowersyjne. Ale wprowadzono też kilka ważnych zapisów. Jeden z nich rozszerza definicję przemocy domowej na działania „istotnie naruszające prywatność tej osoby [doznającej przemocy domowej – red.] lub wzbudzające u niej poczucie zagrożenia, poniżenia czy udręczenia, w tym podejmowane za pomocą środków komunikacji elektronicznej”.

Pokazywanie całemu światu zawartości basenu przykutego do łóżka dziadka to w myśl tej definicji przemoc domowa. Dlaczego nie mamy takich samych zastrzeżeń w przypadku dzieci? One, podobnie jak seniorzy w chorobie, są bezbronne, a dzięki rozwojowi mediów społecznościowych ich prywatność naruszana jest na niespotykaną wcześniej skalę.

Na przykład na YouTubie wielu rodziców pokazuje swoje dzieci. Niedawno widziałam tam kanał pary, której urodziła się córeczka. Ojciec zademonstrował, jak pierwszy raz zmienia dziecku pieluchę i pokazuje ją do kamery, krzywiąc się przy tym z obrzydzeniem. Nie obejrzy pan już tego filmu na platformie, bo na szczęście po reakcjach internautów został ukryty.

Są też kanały, na których rodzice wymyślają scenariusze odcinków, a dzieci wcielają się w role i grają samych siebie w fikcyjnych sytuacjach. Ich domy regularnie zamieniają się w plany zdjęciowe. Tydzień po tygodniu, przez całe lata, te dzieci są nagrywane we własnych domach, pokojach, łazienkach. Nierzadko rodzice organizują widzom wycieczkę po swoim domu, wchodzą z kamerą do pokojów swoich dzieci. W ramach takiego „Room Touru” zaglądają do szaf, szuflad i pokazują wszystkim, co się w nich znajduje.

– Dla wyświetleń i dla pieniędzy, ale to niekoniecznie musi oznaczać, że w złej wierze. Ludzie z reguły chcą dobrze, zwłaszcza dla swoich dzieci. Wierzę, że podobne intencje przyświecają producentom telewizyjnych show z udziałem dzieci i występujących w nich rodzinom. Tak samo jak rodzicom, którzy robią z dziecka gwiazdę YouTube’a.

Kiedyś natknęłam się na wypowiedź jednego z nich. Tłumaczył, że dzięki internetowej działalności nie musi pracować poza domem. Że przez to spędza więcej czasu z dziećmi. Doskonale, w pełni go rozumiem i gratuluję. Też chciałabym świata, w którym możemy być częściej z własną rodziną. Ale bez monetyzowania jej prywatności i intymności.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version