Lewicowy kandydat z „warszawki” — tak chce przedstawiać prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego sztab PiS. I to jest największy problem prezydenta Warszawy: nie stać się w odbiorze społecznym „tęczowym Rafałem”.
Prezydent Warszawy i jego sztabowcy wiedzą doskonale, że wizerunek Rafała Trzaskowskiego jest za mocno wychylony w lewo. Stąd wyraźna zmiana kursu i narracji samego kandydata. Trzaskowski w opowieściach o sobie już nie jest z „warszawki” — Trzaskowski jest z całej Polski. Nie jest też z elity, ale z ludu — jest fanatykiem polskich zup i tradycji. Jeśliby ta postępująca ewolucja Trzaskowskiego w kierunku ludowości była utrzymana, to w dniu wyborów Rafał Trzaskowski będzie chłopem z Mazur.
Tak daleko na pewno nie zajdzie, niemniej odczarowywanie prezydenta Warszawy trwa. Dotychczas najmocniej wybrzmiało w Gliwicach, podczas bombastycznej inauguracji kampanii.
Planeta już nie płonie
Mało o czym tak podniesionym głosem mówił w ostatnich latach Rafał Trzaskowski jak o tym, że „nasza planeta płonie”, bo klimat się ociepla. On wręcz krzyczał.
Teraz już o tym nie krzyczy — o „płonącej planecie” nawet nie wspomniał podczas swojego przemówienia w Gliwicach, gdzie zaprezentował się już jako kandydat na prezydenta. Bo i jak o tym mówić, skoro Ostatnie Pokolenie regularnie rozwściecza ludzi, blokując ulice — póki co w Warszawie — walcząc o ochronę klimatu, koniec węgla i ropy. Do swojego społecznego komitetu poparcia (złożonego ze zwykłych ludzi, a nie przedstawicieli elit) zaprosił górnika, a podczas konwencji na Śląsku przygrywała mu górnicza orkiestra. Nie mówi o jak najszybszym odejściu od węgla, ale przede wszystkim o sprawiedliwej transformacji energetycznej.
Już nie mówi, że chce udzielać ślubów
Osobiście Rafał Trzaskowski jest zwolennikiem pełni praw dla osób tej samej płci, a więc — co zresztą powoli staje się na Zachodzie standardem — aby mogły one zawierać małżeństwa. Ba, to było wręcz jego marzenie, aby być pierwszym prezydentem Warszawy, który udzieli takiej parze ślubu. Ale już o tym nie mówi. Woli poprzestać na poparciu czegoś, co do czego jest dość szeroki społeczny konsensus — związki partnerskie.
Chcąc liczyć na ponad 50 proc. głosów, Trzaskowski nie może otwarcie mówić o swoich poglądach, bo dla wielu obywateli tęczowe małżeństwa są zbyt progresywnym postulatem.
Krzyże w urzędzie już są chronione. Aż do remontu
Prezydent Warszawy podpisał zarządzenie, w którym wprost była mowa o tym, że w urzędzie miasta w miejscach przeznaczonych do obsługi mieszkańców nie eksponuje się symboli religijnych. Ale już się z niego wycofał — formalnie oczywiście nie cofnął zarządzenia, ale jednak wyjaśnienia i odpowiedzi na kolejne pytania sprowadziły się do tego, że nie tyle „nie eksponuje się” krzyży, co jeśli będzie generalny remont albo nowe pomieszczenia będą urządzane, to wówczas nie będą wieszane krzyże.
Trzaskowski nie chce się non stop tłumaczyć ze „zdejmowania krzyży” w Warszawie (zwłaszcza, że Ratusz publicznie informuje, że żaden krzyż nie został zdjęty). Ba, teraz mając awanturę o krzyże na koncie, nawet jednego złego słowa o Kościele woli nie mówić.
O aborcji nie na pierwszym miejscu
O legalizacji aborcji prezydent mówi bardzo wprost, ale nie jest to dla niego temat nr 1. Co do liberalizacji prawa antyaborcyjnego jest w Polsce społeczny konsensus — otwarte jest pytanie, jak daleko ta liberalizacja mogłaby iść. Prawo i Sprawiedliwość przy pomocy wyroku TK wywołało skutek odwrotny do zamierzonego, czyli falę poparcia dla legalizacji aborcji.
Unię Europejską już dobrze jest skrytykować
O Unii Europejskiej mówi nie z nabożnością, ale wprost już krytykuje. A to za Zielony Ład. A to za jałowość dysput w Brukseli. A to za „dość naiwnie postrzeganą globalizację”. Żąda odrzucenia umowy handlowej z krajami Ameryki Południowej.
Uderza też w Niemcy. Ba, o obronności i bezpieczeństwie Europy mówi momentami już jak prezydent elekt USA Donald Trump.
To jak sam Trzaskowski — oczywiście na podstawie badań od lat zamawianych przez otoczenie Trzaskowskiego, o czym pisała w „Newsweeku” Dominika Długosz — chce sformatować kampanię, on sam powiedział. „Gospodarka, bezpieczeństwo i równość. O tym będzie ta kampania” — mówił w Gliwicach. Gospodarka, czyli portfele wyborców. Bezpieczeństwo — nie tylko na granicy, ale poczucie bezpieczeństwa w każdej sferze. I równość — pod tym kryją się postulaty obyczajowe.
Sposobów na ucieczkę od łatki lewicowca jest w kampanii Trzaskowskiego już multum — od przyznawania się do głupoty, gdy bawiły go górnicze sztandary, do chęci fetowania tysięcznej rocznicy koronacji Polski. A przede wszystkim gryzie się w język. Czegóż się nie robi dla blasku żyrandola.