Przepaść między klasą średnią a klasą średnią wyższą i wyższą będzie rosła. Bogactwo nie będzie spływało z góry do dołu, tylko będzie transferowane z dołu do góry. Przy czym może się okazać, że duża część klasy średniej dostanie olbrzymi zastrzyk kapitału, dziedzicząc bogactwo baby boomerów – mówi dr Marcin Galent, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego

Dr Marcin Galent: – Jeśli pyta pan o doświadczenie historyczne, to najbardziej skrajnym skutkiem takich procesów jest rewolucja. Rewolucja francuska, lipcowa, październikowa i tak dalej. To, że społeczeństwa zaczęły dążyć do jakichś form egalitaryzmu, jest efektem tego, że co i rusz dochodziło do jakiejś rewolucji. Ta październikowa była największym straszakiem, bo była zwycięska i w skali globalnej rozpoczęła marsz przeciwko mechanizmom, które prowadzą do nierówności ekonomicznych.

Kiedy komunizm upadł, Francis Fukuyama napisał o końcu historii. W dużej mierze chodziło mu o to, że wraz z upadkiem komunizmu wolny rynek stracił konkurentów. Uwierzyliśmy, że ten rynek najlepiej alokuje zasoby i przez to produkuje najwięcej bogactwa, a to bogactwo spływa z góry w dół. Przypływ podnosi wszystkie łodzie. Dzisiaj Fukuyama publicznie przeprasza za to, że był neokonserwatystą.

– Trudne do wyobrażenia, to prawda. Jednak niech pan popatrzy na to, co się dzieje: po raz pierwszy od II wojny światowej wybory w niemieckich landach wygrywa AfD, a więc skrajna prawica. Mówią, żeby już skończyć z przypominaniem nazistów Hitlera i innych starych historii. I że nie każdy SS-man był zły. We Francji sukcesy święci Zjednoczenie Narodowe. W Holandii skrajnie prawicowa formacja Geerta Wildersa wygrała zeszłoroczne wybory. W Wielkiej Brytanii do parlamentu dostaje się Nigel Farage, jeden z autorów brexitu. Coraz większe poparcie notują Szwedzcy Demokraci. W USA nie wiadomo, czy za chwilę nie wróci do władzy Trump.

Dziesięć lat po krachu gospodarczym z 1929 r. wybuchła II wojna światowa. Rozmiary krachu z 2008 r. mogły być podobne, ale szczęśliwie do tego nie dopuszczono. Udało się ominąć rewolucyjne tendencje, ale radykalnie obniżył się poziom życia w Europie, podatnicy musieli płacić za bankructwo sektora finansowego.

– Nikt pewnie dziś nie wyjdzie na ulicę z bronią w ręku. Ale nie dziwmy się, jeśli się za sześć czy 10 lat okaże, że nie ma już Unii Europejskiej. A jakiś czas później – że nie ma już demokracji liberalnej, bo ją skrajna prawica przemieni w coś całkiem innego.

Nierówności doprowadzają też do tego, co Jürgen Habermas nazwał kryzysem legitymacji. Ludzie przestają wierzyć w to, że świat jest fair, merytokratyczny, oparty na umowie społecznej, którą należy respektować i że dobro każdego jest brane pod uwagę. Coraz częściej się okazuje, że ludzie biorą odwet na świecie polityki, głosują tak, żeby ukarać przywódców, bo zasady gry są nierówne, nieuczciwe. Elity finansowe i gospodarcze zaproponowały nam grę w orła czy reszkę. Jak spadnie reszka, to one wygrywają, a jak spadnie orzeł, to ty przegrywasz. Thomas Piketty w wydanym w 2014 r. „Kapitale” udowodnił, że nierówności ekonomiczne szybują. Co można zrobić? Strajkować i wymuszać na politykach narzędzia, które powstrzymają to szaleństwo.

– Jestem pesymistą. Przez wiele lat byłem działaczem związku zawodowego, z bliska widziałem, jak pracownicy uczelni – w zdecydowanej większości należący przecież do klasy średniej – nie potrafią rozpoznać własnego interesu, jaka tam jest atrofia więzi społecznych. Wiele osób uważa, że przynależność do związku zawodowego jest czymś wstydliwym, czymś, co by w jakimś sensie pokazywało ich słabość.

Inna rzecz, że w Polsce wciąż nie ma poczucia, że dochodzi do wzrostu nierówności, bo większość ludzi widzi, że jednak sytuacja się poprawia. Coraz więcej autostrad, coraz lepsze samochody, coraz więcej otynkowanych domów. Brak poważniejszego bezrobocia. To tworzy atmosferę oczekiwań, które będą zaspokajane. Nawet jeśli teraz jest trudniej, to musi być jakaś anomalia w ogólnie pozytywnym trendzie.

Nierówności doprowadzają do tego, że ludzie przestają wierzyć w to, że świat jest fair, oparty na umowie społecznej, którą należy respektować. I że dobro każdego jest brane pod uwagę

– Dokładnie. To jest efekt etosu protestanckiego, który przeszczepiono do Polski w czasach transformacji. Wtedy wszyscy podniecali się Friedmanem, Hayekiem i Balcerowiczem. Jeśli ktoś myślał inaczej, musiało być z nim coś nie tak. Lepper jakiś! Skoro na wolnym rynku wszyscy mamy równe szanse, to niepowodzenia są naszymi osobistymi porażkami. Oczywiście każdy człowiek jest odpowiedzialny za swoje decyzje, ale w Polsce, szczególnie wśród osób przynależących do klasy średniej, posunięto to do absurdu. Jeśli wyrzucili cię z pracy, to musiałeś nie dość dobrze pracować. Jeśli szybko nie znalazłeś drugiej, znaczy, że za słabo szukałeś. Jeśli zarabiasz za mało, to się pewnie lenisz. Klasa średnia jest wytrenowana w tym, żeby nie wątpić w neoliberalny porządek rzeczy. Żeby nie domagać się niczego od państwa, bo domaganie się czegokolwiek degraduje do tych, którymi klasa średnia pogardza.

U mnie na uczelni jak ktoś czegoś chce, to jest roszczeniowy, a roszczeniowy to prawie homo sovieticus. Takie myślenie prowadzi dalej: jak komuś się gorzej dzieje, to jest nieudacznikiem i lepiej się od niego odwrócić, bo to może zagrozić naszemu statusowi.

– No tak. Bo to jest dalej ten wyobrażony wyścig, w którym wszyscy mają te same szanse. Milczenie klasy średniej w sprawie własnych trudności wynika też z paru innych faktów. Po pierwsze, mamy jeden z najniższych poziomów uzwiązkowienia w Europie. Przez dekady mówiono górnikom, rolnikom, że mają się przekwalifikowywać, że nie nadążają za współczesnością. I oni to robili. Ale kiedy w 2008 r. usłyszeli, że muszą się składać na ratowanie sektora finansowego, to przejrzeli na oczy. W Polsce ten krach nie był aż tak silny.

Jak widzę kolesi z Konfederacji, którzy dalej tłuką te ekonomiczne bajeczki z lat 80., to nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać, że ktoś ich w ogóle traktuje poważnie. A raczej nie ktoś, tylko kilkanaście procent wyborców. Z nimi się w ogóle nie powinno rozmawiać. Powinno się powiedzieć: jesteście niedouczeni.

– Klasa średnia chyba wciąż nie wie, że może i powinna walczyć o swoje interesy. Mamy nieustający wzrost, który jak dotąd nie został zakłócony świadomością, że to się może skończyć. Wciąż mamy ogólny optymizm, jeśli komuś się noga powinie, to trudno – jego sprawa, tak sobie pościelił. Nie przyszło w Polsce traumatyczne doświadczenie, że to nie jest kwestia indywidualnej odpowiedzialności, tylko że system tak działa, że daje wszystkim w dupę.

Jesteśmy w Polsce pomiędzy społeczeństwem tradycyjnym i nowoczesnym. Wielu ludzi jest przyzwyczajonych do tego, że rodzina się złoży, dołoży i kupi mieszkanie. A zbliża się przecież kolejny moment transferu ogromnego bogactwa. Pokolenie baby boomu, a więc ludzie urodzeni po II wojnie światowej, gdzieś do początku lat 60., będzie powoli odchodzić. Za 15, 20 lat pozostawią swoje bogactwo: domy, mieszkania, których wartość od lat 90. niebywale urosła. Ci, którzy coś odziedziczą, będą w nieskończenie lepszej sytuacji od tych, którym się nie poszczęści.

– Przede wszystkim wzrost nierówności. One rosną cały czas, nie widać niczego, co mogłoby ten trend zastopować. To oznacza, że 10 proc. najbogatszych przejmuje coraz więcej bogactwa, które w innej sytuacji mogłoby trafiać do klasy średniej i niższej. Ale nie trafia. Będziemy mieli do czynienia z postępującą pauperyzacją przynajmniej części klasy średniej. Zapewne w Polsce będzie to ta część związana z sektorem publicznym. Przepaść między klasą średnią a klasą średnią wyższą i wyższą będzie rosła. Bogactwo nie będzie spływało z góry do dołu, tylko będzie transferowane z dołu do góry. Jak patrzę na to, co dzieje się w różnych krajach UE, wiele wskazuje na to, że poziom bezpieczeństwa, który wpływał na to, że klasa średnia tworzyła stabilizację, będzie się radykalnie zmieniał. Przy czym może się okazać, że duża część klasy średniej dostanie olbrzymi zastrzyk kapitału, dziedzicząc bogactwo baby boomerów.

Mówienie o wspólnym interesie klasy średniej będzie jeszcze trudniejsze do wyobrażenia. Bo jeśli w tej samej klasie średniej jest ktoś, kto nie ma mieszkania, ktoś kto je dostał i ktoś, kto za chwilę coś odziedziczy, przy tak ogromnym wzroście cen, to praktyka życiowa tych osób, choć mogą pracować w jednej firmie czy instytucji, mieć te same kompetencje i zarabiać tyle samo, jest kompletnie inna. Oni żyją w innych rzeczywistościach, a te rzeczywistości coraz szybciej się od siebie oddalają.

– Tak. Coraz mniej wspólnego doświadczenia. Co ja mam się przejmować tymi, co nie mają, kiedy ja mam? Zwiększające się nierówności oznaczają transfer kapitału do klasy wyższej. To jest bardzo szkodliwe dla rozwoju gospodarczego i społecznego. Będzie spadała siła nabywcza większości i zanikały inwestycje, co już od lat jest widoczne. Zacznie spadać produktywność i zacznie się błędne koło. Tak jak w Wielkiej Brytanii. Ale na niektórych spadnie złoty deszcz. Szacuje się, że to będzie największy transfer bogactwa w historii ludzkości. Przy tym skoku cen nieruchomości one wszystkie zostaną dla następców. To wzmocni ich egoizm czy nawet narcyzm. Pojęcie solidarności czy zbudowania wspólnego myślenia politycznego, nawet zbudowanie wspólnego obrazu sytuacji będzie niemożliwe.

Pierre Bourdieu mówił: klasa średnia musi się odróżnić, nie może się za bardzo zbratać. Ona polega na tym, żeby pokazać swoją wyższość. Cygara, drogi samochód, lekcje francuskiego czy gry na fortepianie – ta dystynkcja ma pokazać, że jesteśmy wyżej. To jest immanentna cecha klasy średniej. Klasa wyższa nie musi się odróżniać, bo i tak się odróżnia, oni mają pałace i samoloty. A średnia musi pokazać swoją wyższość. Jak w XIX w. ludzie pracowali w polu, dystynkcją było noszenie parasolki przez panie. To je odróżniało od chłopek, czyli jasna cera. Ale jak w XX w. pojawił się przemysł i ludzie pracowali w fabryce i byli przez to bladzi, dystynkcją stało się opalanie.

– Zapewne przez jakiś czas ludzie będą próbowali dalej nie widzieć tego, co się dzieje. Będą głosować tak, jak do tej pory, licząc, że się poprawi. Ludzie wchodzą do sklepu, muszą zapłacić więcej. Muszą zapłacić więcej za mieszkanie. Ale nie czują, że mogą coś z tym zrobić. Bo jak, skoro ich aktywność polityczna w najlepszych wypadku ogranicza się do udziału w wyborach. Więc na razie tylko pielęgnują poczucie winy. Nie widzą, że w skali społecznej konsekwencje będą katastrofalne.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version