— Człowiek wyprowadzając się na wieś nie spodziewa się, z jakimi trudnościami to się wiąże. Ja nie wiedziałam i bardzo się zaskoczyłam — mówi Agnieszka. Miasto zamieniła na wieś, w nadziei na sielankowe życie. Po przeprowadzce zawiodło ją niemal wszystko.

Chociaż jak mówi jest „mieszczuchem z krwi i kości”, kilkanaście lat temu zamarzyła o życiu na wsi. — Wiele lat mieszkałam w Poznaniu, potem w Berlinie, miastach tętniących życiem, bardzo to lubiłam. Ale kiedy któregoś razu przyjechałam na górską wycieczkę w Bieszczady zapragnęłam, żeby tak wyglądała moja codzienność. Wydawało mi się, że żyjąc blisko gór będę szczęśliwa. Że to życie będzie sielankowe i idylliczne, a ja beztroska — mówi Agnieszka, polonistka, autorka bloga „Greenelka”. Wspólnie z mężem przeprowadziła się na podkarpacką wieś, oddaloną o kilkadziesiąt kilometrów od większego miasta. Szybko przekonali się, że żyli wyobrażeniami.

— Wydawało nam się, że im bliżej natury będziemy żyli, tym będzie łatwiej. Tymczasem największym wyzwaniem okazała się infrastruktura. Drogi były nierówne, pagórkowate. Dojazdy do sklepów, czy do miasta zajmowały dużo czasu. Do wszystkiego było daleko, to mnie zabijało. A kiedy popsuł się samochód, nie byliśmy w stanie nigdzie dojechać — wspomina. Przed przeprowadzką na wieś Agnieszka marzyła o dużym, zadbanym ogrodzie. — A kiedy już go miałam, przytłoczył mnie ogrom pracy. Spędzałam tam całe dnie, a jej nie ubywało — podkreśla. Podobnie, jak zadań w domu.

— Mieliśmy piec opalany drewnem. Dopóki mąż żył, to się tym zajmował, potem sama musiałam sobie radzić — tłumaczy. Mimo że na podkarpackiej wsi Agnieszka spędziła kilkanaście lat, nigdy nie czuła się tam swojo. — Jakbym nie była u siebie. Z nikim nie weszłam w głębsze relację. Mimo to, miałam wrażenie, że ludzie wiedzieli o mnie więcej, niż ja sama o sobie. Czułam się inna, tak jakbym nie pasowała. Może to kwestia mentalności — zastanawia się. Wrażliwa na krzywdę zwierząt Agnieszka nie mogła zaakceptować tego, jak traktowane na wsi są zwierzęta.

— Nie mogłam znieść widoku psów na krótkich łańcuchach. Sama mam pięć psów i koty. To też część natury, o którą trzeba dbać — zaznacza. W maju tego roku porzuciła podkarpacką wieś i zamieszkała na przedmieściach Poznania. — Znalazłam swój dom. To, co myślałam, że znajdę na dalekiej wsi, znalazłam niedaleko miasta: bliskość lasu, mały ogród, ciepłych sąsiadów. A kiedy zamarzy mi się teatr, albo kino, nie muszę planować wyprawy z wyprzedzeniem. Wieś nie jest dla każdego, to trudny kawałek chleba. Człowiek wyprowadzając się na wieś nie spodziewa się, z jakimi trudnościami to się wiąże. Ja nie wiedziałam i bardzo się zaskoczyłam — dodaje.

— Dzisiaj wiem, że mieliśmy wyidealizowany obraz wsi — wzdycha Ilona. Zanim wspólnie z mężem zdecydowali się zamieszkać na wsi, przez kilka lat mieszkali w Anglii. — Byliśmy zmęczeni życiem na obczyźnie, tęskniliśmy za Polską. Wszystko wskazywało na to, że nie będziemy mieli dzieci. Układając plany na przyszłość myśleliśmy o naszej dwójce — tłumaczy. Po długich miesiącach planowania, szukania inspiracji, oglądania filmów poradnikowych zdecydowali się przeprowadzić do oddalonej od rodzinnego miasta o godzinę drogi wsi. — Bardzo lubimy ciszę, spokój i kontakt z naturą. Mieszkanie w mieście było dla nas trudne — wspomina Ilona. O wsi myśleli jak o łagodnym miejscu, bez przytłaczającego gwaru i ciągłych korków. — Kupiliśmy kawałek ziemi i wybudowaliśmy mały domek, 35 metrów kwadratowych. Chcieliśmy to zrobić szybko i jak najprościej. Tylko że niedługo po zakupie ziemi, zaszłam w ciążę. Budowa trochę nas przerosła — opowiada. Podobnie jak i sama przeprowadzka.

— To był dla nas duży szok. Kiedy się przeprowadziliśmy synek miał rok. Okazuje się, że życie w mieście i na wsi bardzo się różnią, o czym nie wiedzieliśmy. Myśleliśmy, że będzie tak, jak widzimy w Internecie — zaznacza Ilona. Rzeczywistość była jednak zgoła inna. — Zaskoczyło nas wiele, chociażby błoto na drodze. W zeszłym roku sąsiad trzy razy wyciągał traktorem zakopane auto męża. Naszym celem było zbudowanie małego samowystarczalnego gospodarstwa — z panelami słonecznymi, wodą ze studni, własną oczyszczalnią. Co się również okazało trudniejsze niż mieliśmy. Chciałam założyć ogród warzywny, naiwnie myślałam, że rośliny szybko się zaadaptują — przyznaje. Niemałym problemem okazał się także brak towarzystwa. — Nasz synek nie miał codziennego kontaktu z dziećmi, bo sąsiedzi ich nie mieli. Wydawało mi się, że dzieciństwo na wsi, kontakt z przyrodą to sielanka. Ale syn potrzebował czegoś innego, kontaktu z rówieśnikami — podkreśla.

Od przeprowadzki na wieś minęły trzy lata. W międzyczasie Ilona urodziła córeczkę. — I zrobiłam prawo jazdy, bez niego na wsi ani rusz. Przez dwa lata życia na wsi byłam niewolnikiem domu. Teraz mogę odwieźć syna do przedszkola, albo dojechać do oddalonego kilka kilometrów sklepu — tłumaczy. Ilona przyznaje, że gdyby mogła cofnąć czas, wiele rzeczy zrobiłaby inaczej. — Bazując na doświadczeniu i błędach, które popełniliśmy przez brak wiedzy. Wszystkie trudności wynikały z tego, że byliśmy mocno osadzeni w marzeniu. Mimo to, życie na wsi mnie rozwija i uczy samodzielności.

Życie w mieście jest prostsze, na wsi pory roku dyktują wszystko i ja się uczę do tego dostosowywać — dodaje.

— Jak mieszkaliśmy w mieście, mieliśmy jeden samochód, który rocznie nie robił nawet dziesięciu tysięcy kilometrów rocznie. Żyjąc na wsi mamy dwa samochody i każdy z nich robi po 30 tysięcy kilometrów. Zawozimy dzieci na zajęcia pozalekcyjne. Oprócz tego zakupy, sprawunki. Samochody są w użytkowaniu cały czas. Trzeba jasno powiedzieć, że to czasochłonne i kosztogenne — mówi Krzysztof Biwan z YouTube’owego kanału „Budujemy nasz azyl”. Dwa lata temu razem z żoną i trójką dzieci przeprowadził się na wieś. Mieszkają w holenderce, dom buduje własnymi rękami. Chociaż całe dotychczasowe życie mieszkał w mieście, marzenie o domu na wsi było silniejsze. — Szczęśliwie poznałem żonę, która też woli życie bliżej natury. Kupiliśmy działkę mającą prawie cztery hektary, na której zbudowaliśmy dom. Jest cisza, spokój. Ale wieś to także duże wyzwania — podkreśla. I dużo pracy każdego dnia. — Jeżeli ktoś jest kanapowcem i po pracy lubi odpoczywać, to wyprowadzka na wieś byłaby dla niego męczarnią. Tu się tak nie da — zaznacza. Na wsi zawsze jest coś do zrobienia. — A to nakarmić kury, a tonaprawić płot, a to z psem do weterynarza, a to odśnieżyć. Wieś to ciągła aktywność. Nieważne czy niedziela, czy święta, kurom to wszystko jedno. Nie narzekam, bo to nasz wybór, ale mówię o realiach — tłumaczy.

Życie z dala od miasta sprawia, że wiele rzeczy trzeba robić samemu. — Na wieś mało który fachowiec przyjedzie, dlatego drobne naprawy robię sam, zawsze lubiłem majsterkować. Ale jak mi się zmywarka popsuła, to mi fachowiec wprost powiedział, że nie opłaca mu się do mnie jechać. Zapakowałem na przyczepę zmywarkę i musiałem mu zawieźć — opowiada. Właściwie z każdą sprawą musi gdzieś jechać, a wizyty u lekarza, w banku, czy większe zakupy — planować z wyprzedzeniem. — Wieś może fajnie wyglądać na obrazku. Kawka na tarasie, śpiewające ptaszki. Czasami tak jest. Ale przez większość czasu to jednak ciągłe i codzienne przydomowe prace. Zdarza się, że kombajn kosi w nocy, albo sąsiad wywiezie obornik na pole i śmierdzi. Jeżeli komuś takie rzeczy przeszkadzają, to się wykończy. Jeżeli nie lubi jeździć samochodem, nie lubi ubrudzić sobie butów w błocie, to będzie to dla niego męczarnia. Wyprowadzka na wieś powinna być świadomą decyzją, trzeba to lubić. Czas wypełniony jest od rana do wieczora, ale kontakt z naturą dla naszej rodziny jest bezcenny i mimo trudności nie zamienilibyśmy tego na życie w mieście — dodaje.

— Rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady, tylko co potem — zastanawia się socjolożka Monika Adamus-Kosarewicz.— W ostatnich kilkunastu latach wiele osób uległo mitowi sielankowej ucieczki od wielkomiejskiego życia. Demografowie i socjologowie alarmują, że z biegiem lat będziemy tracić coraz więcej osób z wielkich ośrodków miejskich — zauważa. Nie bez przyczyny. Zmęczeni niekiedy przytłaczającą codziennością, szukamy sposobów, żeby zwolnić. — A stereotypowo, wieś kojarzy się ze spokojem. Wyprowadzka poza miasto stała się popularna ze względu na zmęczenie i przebodźcowanie dużymi ośrodkami miejskimi. Ale także na coraz większą anonimowość prowadzącą do poczucia pustki i samotności — tłumaczy socjolożka.

Wieś, jak mówi, ma być remedium na codzienne troski. — Są osoby, dla których rzeczywiście jest zbawienna. Prowadzą agroturystykę, albo pracują zdalnie i są szczęśliwi żyjąc z dala od stresujących ich bodźców. Tylko że na wsi nie każdy się odnajdzie — zauważa. Potrzeba zmiany i marzenie o sielance mogą boleśnie zderzyć się z rzeczywistością. — Mieszkańcy wsi mają inne potrzeby i inne możliwości zarobkowania. Trudniej o ośrodki kultury, trudniej o restauracje. O relacje być może łatwiej, bo trudno żyjąc w małej wiosce się nie znać — podkreśla Monika Adamus-Kosarewicz.

Ale trend ucieczki na wieś to także opowieść o zmieniającym się świecie. — Zmieniają się pokolenia. Nasi rodzice, dziadkowie patrzyli na ten temat zupełnie inaczej. Dzisiaj mniej przywiązujemy się do jednego miejsca, z większą elastycznością myślimy o swoim miejscu na świecie. Częściej wyjeżdżamy za granicę, szukamy alternatyw — wyjaśnia socjolożka. Priorytetem dla wielu stało się także zdrowie psychiczne. Coraz więcej osób ma poczucie, że nie chce tracić życia, a przeżyć je w zgodzie ze sobą. Coraz częściej odczuwamy potrzebę kontaktu z naturą — zauważa. Przekształca się także model pracy.

— Pandemia przeniosła wiele firm na pracę zdalną. Pokazała, że można efektywnie pracować z domu. A dom może być i w mitycznych Bieszczadach. Ucieczka na wieś na razie jest pewnym trendem. Żeby stała się rzeczywistością społeczną, potrzebuje czasu — dodaje.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version