Poseł ukrywający się przed organami ścigania, poszukiwany listem gończym, wkrótce być może z Europejskim Nakazem Aresztowania… Cała ta sytuacja ośmiesza państwo, jego instytucje, oczywiście także partię posła Romanowskiego. Dla PiS znacznie korzystniej byłoby, gdyby ta sprawa potoczyła się zupełnie inaczej.

Odkąd w piątek 6 grudnia Marcin Romanowski wypisał się z placówki medycznej, gdzie przechodził operację przegrody nosa, ślad po nim zaginął. Poseł PiS i były wiceminister sprawiedliwości wyjął karty SIM ze swoich telefonów, przestał też używać kart płatniczych. Nie wiadomo, gdzie przebywa. Tymczasem 9 grudnia sąd wyraził zgodę na aresztowanie polityka na trzy miesiące, czego domagała się prokuratura w związku z jego rolą w aferze Funduszu Sprawiedliwości.

W mediach tradycyjnych i społecznościowych trwają spekulacje i żarty, gdzie może znajdować się polityk. Jan Grabiec, szef kancelarii premiera, zażartował na portalu X, że gmina, która go odnajdzie, otrzyma w nagrodę wóz strażacki. Internauci zastanawiają się na jakiej parafii Opus Dei – kontrowersyjna, bardzo konserwatywna katolicka organizacja, z którą związany jest poszukiwany poseł – mogło ukryć Romanowskiego. Samo Opus Dei wydało oficjalne oświadczenie zapewniające, że w żadnym wypadku nie ukrywa zbiega.

Z kolei „Gazeta Wyborcza” podała 18 grudnia, że służby mają wiedzieć, gdzie przebywa Romanowski. Problem w tym, że do jego zatrzymania potrzebują decyzji sądu o wydaniu Europejskiego Nakazu Aresztowania. Sugeruje to, że były wiceminister przebywa na terenie, któregoś z państw z UE. Na społecznej giełdzie najwyżej notowane są Węgry.

Dopóki Romanowski faktycznie nie zostanie zatrzymany, Kancelaria Sejmu wypłaca mu pensję – choć odpowiednio pomniejszoną za nieusprawiedliwione nieobecności na posiedzeniach. Jak w środę tłumaczył marszałek Hołownia, prawo nie pozwala inaczej, bo ustawodawca po prostu nie przewidział czegoś takiego jak poseł ukrywający się przed wymiarem sprawiedliwości.

Cała ta sytuacja jest dość ośmieszająca: dla państwa, jego instytucji, partii posła Romanowskiego. A najbardziej dla niego samego.

Wielu komentatorów, nawet jak najodleglejszych od sympatii do PiS, wyrażało wcześniej wątpliwości co do sensu zamykania Romanowskiego w areszcie. Kluczowe zeznania i dokumenty w sprawie Funduszu Sprawiedliwości zostały już przecież zebrane, jeśli polityk chciał mataczyć, to miał na to dość czasu. Z drugiej strony Romanowskiemu, jako osobie publicznej, powinno teoretycznie zależeć na oczyszczeniu się z zarzutów. Tymczasem uciekając były wiceminister sprawiedliwości potwierdził w oczach dużej części opinii publicznej, że prokuratura miała rację z aresztem. Przecież jednym z jego celów jest to, by oskarżony nie ukrył się ani nie zbiegł z kraju przed procesem.

Ta ucieczka jest szczególnie ironiczna, jeśli weźmie się pod uwagę profil PiS i poprzedniej partii Romanowskiego – Solidarnej/Suwerennej Polski. Obie budowały przecież swój wizerunek na temat prawa i porządku. Poparcie zdobywały, popisując się swoją ostentacyjną brutalnością wobec przestępców, sprzedawały opinii publicznej najbardziej prymitywny populizm prawny. A teraz członek partii o takim profilu, do tego były zastępca Zbigniewa Ziobry, samozwańczego pierwszego szeryfa III i IV RP, ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości. To tak, jakby charyzmatycznego weganina i działacza na rzecz praw zwierząt sfotografowano podczas polowania na gatunek zagrożony wyginięciem albo zajadającego się pieczystym z dzika.

Widać wyraźnie, że PiS całą sytuacją z Romanowskim bynajmniej nie jest zachwycony. Pytany o nią w środę w Sejmie Jarosław Kaczyński stwierdził, że nie wiadomo, czy polityk naprawdę się ukrywa, czy tylko „władze udają, że się ukrywa”. Takie ujęcie sprawy, nawet jak na lubiącego grać teoriami spiskowymi Kaczyńskiego jest dość osobliwą odpowiedzią.

Z drugiej strony, politycy PiS nie mają żadnej dobrej odpowiedzi na pytania, co z Romanowskim. Dla partii dużo wygodniej byłoby, gdyby przebywał on aktualnie w areszcie. Można by wtedy uruchomić sprawdzoną narrację o „reżimie 13 grudnia” prześladującym posłów, prokuraturze polującej na „więźniów politycznych”, ładującej ich do celi prostu ze szpitalnego łóżka. Innymi słowy, zacząć robić z Romanowskiego politycznego męczennika.

PiS ćwiczył już tę narrację przy okazji Kamińskiego, Wąsika, księdza Olszewskiego i urzędniczek z Ministerstwa Sprawiedliwości. W przypadku Romanowskiego wystarczało odpalić sprawdzony schemat. Nawet jeśli nie trafiał on do nikogo poza wiernymi widzami Telewizji Republika, to przynajmniej integrował twardy elektorat.

Po ucieczce Romanowskiego PiS nie ma żadnej dobrej narracji, nawet Jacek Kurski niewiele tu pomoże. Niektórzy posłowie PiS twierdzą co prawda, że Romanowski stosuje po prostu „obywatelskie nieposłuszeństwo” wobec działań „nielegalnie przejętej prokuratury”. Trudno powiedzieć, kogo przekonać mają podobne argumenty. Obywatelskie nieposłuszeństwo zakłada przecież działanie z otwartą przyłbicą i gotowość do poniesienia kary za złamanie prawa w słusznej – jak wierzy osoba podejmująca taką formę protestu – sprawie. Romanowski tymczasem robi coś wręcz przeciwnego: zniknął, by uniknąć aresztu, a być może też kary – jeśli sąd uzna go ostatecznie winnym zarzucanych czynów. Gdyby Romanowski faktycznie stosował „obywatelskie nieposłuszeństwo”, to powinien już dawno ujawnić, gdzie przebywa, wyjaśnić powody swojego działania i ewentualnie ubiegać się o azyl polityczny – jeśli faktycznie uważa, że w Polsce prześladuje go „nielegalna prokuratura”.

Bardziej niż do Henry’ego Davida Thoreau, odmawiającego płacenia podatków ze względu na swój sprzeciw wobec wojny, jaką Stany prowadziły z Meksykiem i gotowego ponieść tego konsekwencje, Romanowski przypomina obecnie pospolitego przestępcę, uciekającego przed wymiarem sprawiedliwości.

Jednocześnie cała sytuacja z ukrywającym się posłem nie wygląda dobrze dla polskiego państwa. Oczywiście, posła nie można było zatrzymać, zanim sąd wyraził na to zgodę. Jeśli Romanowski faktycznie opuścił Polskę między 6 grudnia – gdy „zniknął z radarów” służb – a 9 grudnia – gdy sąd przychylił się ostatecznie do wniosku prokuratury – to technicznie nie bardzo dało się z tym cokolwiek zrobić.

Jednak z punktu widzenia zwykłych obywateli, słabo obeznanych w procedurach, cała sytuacja wydaje się objawem słabości państwa. I im dłużej Romanowski będzie pozostawał poza zasięgiem wymiaru sprawiedliwości, tym gorzej będzie to wyglądało dla prokuratury i służb mających stać na straży prawa w Polsce.

Tym bardziej że prokuratura już wcześniej popełniła błąd w sprawie Romanowskiego. Założyła bowiem, że obok polskiego nie chroni go dodatkowo immunitet Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. W efekcie pierwsze zatrzymanie Romanowskiego skończyło się jego szybkim wyjściem na wolność. Nawet jeśli Romanowski względnie szybko trafi teraz do aresztu, to ten sukces będzie spóźniony. Wszystko to rzuca cień nie tylko na prokuraturę i służby wymiaru sprawiedliwości, ale i rząd. Bo przecież rozliczenia z PiS, jak oczekiwał tego elektorat 15 października, powinny iść szybciej i sprawniej.

Z drugiej strony, akcja z ucieczką umocni opinię publiczną w przekonaniu, że w zarzutach wobec PiS musi być coś na rzeczy – bo niewinny by przecież nie uciekał.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version