Między Martą a mną wszystko się wypaliło. Ale nie odejdę od niej. Nie chce mi się chodzić na randki, poznawać nowych osób, zaczynać ten cały kołowrotek. Każdy związek się wypala, tylko nasz jakoś tak szybko – tłumaczy 41-letni Paweł. Powodów, dla których mężczyźni tkwią w „byle jakich” związkach, jest wiele. Czasem relacja „na przeczekanie” staje się tą na całe życie.

Takie były początki związku Marty i Pawła.

Czerwiec, 2012 rok. Trwa turniej piłkarski EURO, organizowany po raz pierwszy w Polsce. Paweł (obecnie 41-latek) ogląda każdy mecz naszej reprezentacji z narzeczoną u boku, w barze na telebimie. Martę (teraz 35 lat) wprawdzie nudzi piłka nożna, ale bardzo chce towarzyszyć Pawłowi w tak ekscytujących chwilach. Kiedy Jakub Błaszczykowski zalicza spektakularnego gola w meczu z Rosją, Marta podnosi się z krzesła i podskakuje, krzycząc z radości równie głośno, jak jej ukochany. Paweł wspomina, że jego przyjaciel traktował ich wtedy z dużym uznaniem. „Stary, nie wierzę w miłość, ale jak was obserwuję, to mi się zmienia podejście”, powiedział mu kiedyś po kilku drinkach. Rok później był świadkiem na ślubie Marty i Pawła.

A tak wygląda on teraz.

Grudzień, 2023 roku. Wtorek rano. Paweł jak co dzień odczytuje małą, żółtą, samoprzylepną karteczkę, którą Marta zostawia na górnej szafce w kuchni. „Karina przedszkole, Maks autobus szkoła, Ty opłata za prąd, kup wino (ja jedzenie)”. Kiedyś Marta też pisała mu takie karteczki, ale dorysowywała serca albo hasła typu „with love”.

Nic złego się nie dzieje, pozornie. Dzielą się obowiązkami po równo, on potrafi ugotować obiad dla rodziny.

– Ale brakuje mi jakichkolwiek dowodów na to, że nasz związek to nie tylko dobrze działający zakład rodzinny. Między Martą a mną chyba wszystko się wypaliło. Dziesiątki obowiązków i zobowiązań, dwoje dzieci, etaty, tylko nas już nie ma. Przyjaciel, który nam świadkował, zapytał mnie ostatnio, czemu się nie rozwiedziemy. Odpowiedziałem, że za bardzo kocham moje dzieci, by widzieć je tylko co jakiś czas. I że mimo wszystko lepiej mi wracać do domu, w którym ktoś jest, niż do pustych ścian. Nie chce mi się chodzić na randki, poznawać nowych osób, zaczynać ten cały kołowrotek. Każdy związek się wypala, tylko nasz jakoś tak szybko – tłumaczy Paweł.

Psycholodzy, psychoterapeuci uzależnień i terapeuci par Bartosz Ślaski oraz Karolina Flacht spotykają takich mężczyzn w gabinecie i w literaturze fachowej. – Mężczyzna pozostaje w związku, pomimo braku satysfakcji z tej relacji, często dla tzw. świętego spokoju. Brakuje mu odwagi, by relację zakończyć lub zaproponować pracę nad nią. Bywa, że przyjmuje strategię prowokowania kobiety, wywoływania konfliktów, po to, aby to ona podjęła decyzję o rozstaniu. Inni robią uniki, uciekając w alkohol czy narkotyki, w pornografię, gry komputerowe, hazard, romanse— opowiada Karolina Flacht.

Czy potrafią nazwać tego typu problem? Być może sami dla siebie— owszem. Jeśli o terapii par mowa, psycholodzy przyznają, że tę wspólną inicjują zwykle kobiety. Mężczyźni wtedy wykazują nierzadko bierną postawę. Kiedy przychodzą solo, również miewają kłopoty z nazwaniem tego, co się dokładnie dzieje. – Opowiadają, że w ich relacji istnieje problem z komunikacją, że trudno się dogadać. Czasem nie wiedzą, czego chcą, nie potrafią określić, czy związek ich satysfakcjonuje, czy nie; są wyraźnie pogubieni. Dopiero z czasem na jaw wychodzą różnego rodzaju problemy, w tym właśnie związek „na przeczekanie”– relacjonuje Karolina Flacht.

Bartosz Ślaski: – Trudność polega na tym, że każdy związek przechodzi przez różne fazy bliskości. Niektóre pary, trafiające na terapię, są już na takim etapie, że mogłyby się rozejść i byłoby im dobrze. Ale w relacji trzyma ich zobowiązanie, mimo braku intymności, namiętności, rozmów.

Z jakich powodów część mężczyzn tkwi w związkach, które sami nazywają byle jakimi?

Karolina Flacht obserwuje, że mężczyźni czasem boją się podjęcia decyzji o odejściu, jeśli są zaangażowanymi ojcami. Nie potrafiliby sobie poradzić z poczuciem winy za rozpad rodziny. – Odczuwają niechęć do „otwierania rozdziału pod tytułem rozwód”: sądy, rozprawy, pranie brudów, podział majątku, dzielenie się opieką nad dziećmi. Koszty emocjonalne i rodzinne są wielkie, często więc stanowią odpowiedź, dlaczego tak wiele związków się nie rozpada, choć partnerów prawie nic już nie łączy – opowiada psycholożka.

– Moja partnerka nie jest ani miła, ani sympatyczna. Już nie mówię, że dla mnie, ale w ogóle dla otoczenia – uśmiecha się kwaśno Leszek (36 l.). Nie chce przyznać, że wybrał partnerkę na wzór matki. Wszyscy się jej bali, włącznie z ojcem: surowa, apodyktyczna, chłodna, ale za to interesująca, inteligentna. I bardzo atrakcyjna.

Leszek uważa, że to przez charakter kobiety, z którą się związał, nie ma ciekawego życia. Kiedy jego bliscy zauważają, że męczy się w tej relacji, upiera się, że to jego wybór. Znajomi plotkują, że widać Leszek lubi być niedobrze traktowany w domu, skoro jest z „tą kobietą”. Dla wielu osób, włącznie z rodziną Leszka, niezrozumiałe jest, dlaczego relacja trwa. Teoretycznie nic ich przy sobie nie trzyma. Nie mają ślubu, dzieci, ani nawet psa czy kota. Nie wiąże ich żaden kredyt czy wspólna firma. A jednak żyją pod jednym dachem od kilkunastu lat. Nawet się nie kłócą: on robi dokładnie to, co ona mu powie, najprościej mówiąc.

To ona rządzi w tym związku, decyduje o wakacjach, o wyjściach do kina i nawet o tym, jak Leszek się ubiera (partnerka kupuje mu całą garderobę, umawia do fryzjera). Być może chodzi więc o wygodę? Mimo ciężkiego charakteru partnerki, Leszek dużo spraw ma podanych jak na tacy. Owszem, czasem obgaduje swoją partnerkę, narzeka na nią, ale kiedy ktoś radzi mu rozstanie, irytuje się. Nie zamierza nic zmieniać, no chyba że… zakocha się w kimś innym. Wtedy, jest tego pewny, odejdzie od razu.

W Sylwestra będą świętować 12-lecie wspólnego życia. Czeka ich kolacja i maraton kinowy tylko we dwoje: tak zdecydowała partnerka.

Psycholodzy Karolina Flacht i Bartosz Ślaski zazwyczaj proszą pary, które zjawiają się na terapii, o wypełnienie kwestionariusza, który określi styl przywiązania każdej z osób. Często mężczyzna, który pozostaje w związku „na przeczekanie”, wykazuje styl lękowy (który wcale nie przynależy tylko do kobiet).

Takie osoby boją się być same, potrzebują zawsze mieć kogoś obok, co wynika m.in. z niskiej samooceny i częstego poczucia niepokoju. Styl lękowy bierze się z dzieciństwa, gdy jeden lub oboje rodziców odrzuca dziecko lub jest nieobecny. Remedium staje się zatem każdy związek, choćby i byle jaki.

Jest jeszcze jeden aspekt, ekonomiczny. Kobiety zarabiają coraz lepiej. Część mężczyzn obawia się, że nie będzie ich stać na życie solo, z jedną wypłatą, a jeszcze do tego na płacenie alimentów czy zabezpieczenie bytu rodziny po ewentualnym rozstaniu.

Inni panowie odsuwają myśl o odejściu na przyszłość, przesuwając w czasie kolejne etapy. „Jak córka skończy podstawówkę”, „kiedy syn zda maturę”, „jak już spłacimy kredyty, które zaciągnęliśmy jako małżeństwo”, „gdy dzieci wyjdą z domu, to wtedy…”.

Historia z gabinetu krakowskiej terapeutki: niedawno przyszedł mężczyzna, nazwijmy go Jan, w wieku 52 lat. Od razu oznajmił, że ma depresję. Nie chce mu się wstawać rano, nie znajduje przyjemności życia. Stracił pracę, to pewnie dlatego. Rodzina żyje z oszczędności i z pensji jego żony, równolatki. On szuka nowej pracy, na co też nie ma ochoty, bo najchętniej leżałby w łóżku, słuchałby audiobooków i marzył, aby nikt nic od niego nie chciał.

Kiedy terapeutka zaczęła zadawać kolejne pytania, okazało się, że to nie depresja jest największym problemem, tylko rozczarowanie z powodu trwającego od półwiecza małżeństwa. Doczekali się dwójki dzieci: starszy syn mieszka na swoim, a młodszy będzie zdawał za kilka miesięcy maturę. Od kiedy Jan z powodu utraty pracy zaczął przesiadywać w domu, spędza większość czasu z żoną, która pracuje głównie w trybie home office. Syn wpada tylko wieczorami, a potem zamyka się w pokoju, przekonując, że się uczy. W weekendy imprezuje albo śpi.

Nagle okazało się, że Jan nie bardzo ma o czym rozmawiać z żoną. Jego zdaniem ona za dużo mówi, w tym o samorozwoju. Irytuje go nawet tym, kiedy jest troskliwa. Wkurza go sposób, w jaki pakuje naczynia do zmywarki i śmieszy jej mata do jogi, stojąca w przedpokoju.

Kiedy terapeutka zapytała, czy wyobraża sobie sytuację, że rozstaje się z żoną, zaniemówił. Potem zaczął mówić coś o maturze syna („nie mogę mu tego zrobić w tak ważnych miesiącach”), aż wreszcie wyznał, że w jego rodzinie nie toleruje się rozwodów. Nie chodzi nawet o względy religijne, ale o złożoną przysięgę: bycia razem do końca życia. Jego ojciec by mu tego nie wybaczył.

– To, czego pragnie cała ludzkość, czyli spokój i szczęście – uśmiecha się Karolina Flacht. – Ale trzeba też powiedzieć, że dla osób z lękowym stylem przywiązania takie relacje i tak mają wartość. Tylko dlatego, że mają ten związek.

– Bliskość, zaufanie, ciepło, oto kolejne straty, pierwotne potrzeby każdego człowieka – opowiada Bartosz Ślaski.– Dodajmy do tego niezbędne uznanie i poczucie szacunku. W związkach „na przeczekanie” albo ich nie ma, albo są, ale w ilości niewystarczającej. Dlatego ja postrzegam „bylejakość” jako etap związku chylącego się jednak ku rozpadowi.

Bywa, że pary tego typu wymyślają „ratunek” po swojemu. – Dla części osób takim plastrem wydaje się być ślub, jeśli nie sformalizowali związku – przyznaje Karolina Flacht. – Biorą ślub w kryzysowym momencie i oczekują, że ta ceremonia nagle ożywi lub reanimuje relację. Podobnie dzieje się z ciążą. Część małżeństw czy związków postanawia mieć dziecko, które w założeniu scementuje na nowo parę. – Choć to bywa ratunkowym kołem z betonu – zwraca uwagę Bartosz Ślaski. – Z wielu bada wynika, że każde kolejne dziecko, przywołane na świat w takiej sytuacji, powoduje, że decyzja o rozejściu oddala się tylko w czasie.

„Wczoraj świat był nasz/ A teraz byle być, byle trwać/ Byle jak odliczam końca dnia/ Do nocy by doczekać gwiazd/ (…) Tak mało wiem, bo mało wiedzieć chcę/Co robisz, gdzie? Jak Ci wczoraj minął dzień?”, śpiewa Margaret w piosence „Byle jak”.

Jakie są oznaki na to, że związek jest lub stał się „byle jaki”? – Podczas terapii par zaskakuje mnie wciąż to, jak często osoby się nie znają – przyznaje Karolina Flacht. – Nie interesują się sobą. Każdy ma własne przestrzenie, pasje, kręgi znajomych, a brakuje wspólnych. Symboliczne jest także oddalenie fizyczne. Kiedy pary rozchodzą się do osobnych pokojów, nie na jedną noc, ale na długo. Nie pokłócili się, nie obrazili, po prostu mężczyzna albo kobieta stwierdza, że woli spać solo, bo tak jest wygodniej, lepiej. To dla mnie jako terapeutki oznacza „alert”.

Niedawno w terapii spotkała parę, która podczas jednej z pierwszych sesji skonfrontowała się z tym, że jedyny ich wspólny czas od kilku lat, to… sobotnie zakupy w supermarkecie. Codzienność oznacza pracę, odwożenie i przywożenie dzieci (szkoła, zajęcia), a potem sen w osobnych pokojach.

– Kolejne sygnały to te, kiedy ktoś przestaje czuć się swobodnie, zaczyna spełniać oczekiwania drugiej strony, bywa manipulowany lub doprowadzany do poczucia winy. Relacja zaczyna przypominać wypełnianie obowiązków, a nie miłe czy wartościowe spędzanie czasu – mówi Bartosz Ślaski. Mężczyźni, którzy są w takich relacjach, szukają ratunku nie tylko w używkach i grach na konsoli (coraz częściej, jak mówią terapeuci). Niektórzy szukają sobie towarzystwa kolegów albo koleżanek.

– „Ja tylko pisałem z koleżanką” mówią ci, których żony czy partnerki nakryły na długim, intymnym czatowaniu z inną kobietą – mówi Karolina Flacht.

Ale kiedy panowie tłumaczą terapeutom, dlaczego tak zawzięcie czatują, jak na tacy dostajemy to, czego brakuje im w relacji czy małżeństwie: „ona miała dla mnie czas, chciała mnie wysłuchać”, „ona mnie nie krytykowała”, „interesuje się moimi problemami, jako jedyna”. – To wszystko powinno mieć przecież miejsce w związku – podkreślają psycholodzy.

Niekiedy na sesjach z parami dostrzegają taki etap degrengolady związku, że nie ma już czego reanimować. I wszyscy to widzą, czują, nie tylko terapeuci. – Część osób się rozstaje, a część nadal tkwi w relacji, niczym w pułapce – kwituje Bartosz Ślaski.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version