Edyta bała się myśleć o córce z poziomu miłości. Była pewna, że jej nie lubi. Wiedziała, że powinna ją przytulić, pocałować, a w ogóle nie miała takich odruchów.
Edyta, 36 lat: – Kilka tygodni po tym, jak urodził się Franek, zadałam sobie sprawę, że do niego mam inne uczucia niż do córki – moje serce było w pełni otwarte. Ola z kolei zaczęła mnie coraz bardziej irytować, zwłaszcza wtedy, gdy robiła coś przeciw bratu.
Twierdziła, że jest złą matką
Franek ma dwa i pół roku, Ola sześć lat. Cieszyła się z narodzin brata i od początku darzyła czułością. Ale kiedy tylko próbował zasnąć, hałasowała. Edyta miała wrażenie, że robi to na złość jej – jakby chciała zabrać matce ostatki spokoju i odpoczynku. Gdy prosiła, żeby zachowywała się ciszej, Ola udawała, że nie słyszy i się śmiała, a na podniesiony głos reagowała konfrontacją. Niska, drobna – stawała jak wielki facet. Odesłana przez któreś z rodziców do swojego pokoju, trzaskała drzwiami.
Foto: Newsweek
– Zachowywała się, jakby była zupełnie innym dzieckiem. Bliska więź, którą miałyśmy wcześniej, zniknęła. W tamtym czasie nie było między nami żadnych dobrych uczuć. Nawet gdy robiła coś, co powinno zaowocować pozytywnym efektem, na przykład pokazywała swój rysunek, mnie to odrzucało. Starałam się grać rolę mamy, ale denerwowała mnie samym istnieniem, odpychała na każdym poziomie. Gdyby ktoś obcy budził we mnie takie emocje, nie miałabym z nim żadnej relacji – wyznaje Edyta.
Bała się myśleć o córce z poziomu miłości. Była pewna, że jej nie lubi. Wiedziała, że powinna ją przytulić, pocałować, a w ogóle nie miała takich odruchów. Kombinowała, wysyłała buziaka na odległość, poklepywała. Nie martwiła się, że Ola będzie miała niezaspokojoną potrzebę bliskości, bo tę lukę wypełniał mąż. – Mnóstwo razy zastanawiałam się, czy gdyby nie było Franka, to inaczej ułożyłaby się moja relacja z córką. Nie jestem przekonana – stwierdza. Bardziej skłania się ku teorii, że drażnią ją dzieci w określonym wieku. Powoli zaczyna w niego wchodzić Franek i teraz jemu zdarzają się przerysowane zachowania. Potrafi na przykład mocno płakać, kiedy nie dostanie czegoś, o co prosił. Ale on nie idzie w walkę jak siostra, tylko w smutek. – Nie wywołuje to u mnie złości ani niechęci, wręcz przeciwnie – od razu mam potrzebę, żeby się nim zaopiekować – wyjaśnia Edyta.
Czy walczyć z poczuciem, że jedno z dzieci lubimy mniej? Według Iwony Michalak-Jędrzejczak, psycholożki i psychoterapeutki, warto się temu przyglądać i przyjąć, że tak czujemy. – Jeśli przybiera to postać silnej reakcji emocjonalnej, odbijającej się na relacji rodzic-dziecko, cenne wydaje się przyjrzenie się temu z kimś wspierającym. Może to być psycholog lub psychoterapeuta – twierdzi. Podkreśla, że nie ma jednego, uniwersalnego sygnału, mówiącego o negatywnym wpływie na dziecko. – Naszej uwadze nie powinna umknąć zmiana w jego zachowaniu, objawy psychosomatyczne, nadmiarowość lub zablokowanie. Szczególnie warto zwrócić uwagę na „grzeczne”, „starające się” dzieci – mówi.
O swojej relacji z córką Edyta rozmawiała z mężem. Nie rozumiał, dlaczego tak reaguje na Olę, próbowali wspólnie do tego dojść. Gdy twierdziła, że jest złą matką, zaprzeczał, ale nie do końca mu wierzyła. Poszła też do psychologa. W zaciszu gabinetu widziała schematy, o których mówił i umiała wytłumaczyć swoją irytację. Jednak w domu, na gorąco, wszystko znów odpalało.
Edyta twierdzi, że znalazła rozwiązanie i w jej przypadku okazało się ono pomocne. Sobie i córce zrobiła ustawienia Hellingera i horoskop urodzeniowy. Ma on pokazywać m.in., jakie mamy predyspozycje, talenty i słabości, co możemy zmienić, a co prawdopodobnie się nie uda. – Okazało się, że ja i Ola mamy wiele przeciwstawnych aspektów, które mogą powodować, że często będziemy nawzajem się drażnić. Możemy znaleźć płaszczyzny, na których łatwiej się dogadamy i zaprzyjaźnimy, ale nie liczę już na więź, która będzie miłością naturalnie lekką i bezproblemową. Porzucenie tych nadziei pomogło mi odpuścić – mówi Edyta i przyznaje, że ich relacja od tej pory zaczęła się zmieniać. Na pewno w jej ociepleniu dużą rolę odegrało też to, że Ola staje się dojrzalsza emocjonalnie. Umie się zatrzymać i oszacować, czy opłaca jej się złośliwie zachowywać. Są momenty, gdy Edyta ma ochotę ją przytulić, mimo że na razie wciąż dość ostrożnie. Córce też zdarza się inicjować bliskość.
Zdaniem psycholożki i psychoterapeutki Iwony Michalak-Jędrzejczak, to społeczeństwo narzuca rodzicom bezwarunkową miłość do dzieci. – Szczególnie taką optykę przyjmuje się wobec matek – mówi. – Narracja jest taka, że dzieci trzeba kochać jednakowo, ale to, jaka jest treść naszej miłości, zależy zarówno od indywidualnej predyspozycji rodzica, jak i różnic w cechach osobowościowych każdego dziecka. Warto pozostać wiernym swoim własnym uczuciom, niezależnie od opinii otoczenia. Dużą szkodę emocjonalną robi nam powinność nakładana przez społeczeństwo.
Według Edyty to bujda, że dzieci kocha się jednakowo. – Wcześniej wyrzucałam sobie non stop, że nie mam do Oli takiej miłości, jak bym chciała i że nie czuję przyjemności ze spędzania z nią czasu – dodaje. – A teraz myślę, że skoro żyjemy w takiej konfiguracji, to te mini-kroczki sprawią, że dojdziemy do czegoś dużego. Że ta miłość nie musi być bezwarunkowa, naturalna i oczywista, jak w przypadku Franka, tylko może być trudniejsza, wypracowana.
„Nie udaje mi się dotrzeć do córki”
Gabrysia ma 16-letnią córkę i 12-letniego syna. „Kochać jednakowo, równo traktować” — zawsze słyszała, że tak powinno być. – Z jakiegoś powodu o dzieciach myślimy inaczej niż o innych ludziach. A dla mnie poza tym, że Daria i Artur są moimi dziećmi, są przede wszystkim ludźmi – mówi. – Z niektórymi dogadujemy się świetnie, z innymi nie czujemy porozumienia. Dobieramy sobie osoby, które chcą z nami spędzać czas, a nie takie, które nie są zainteresowane naszym towarzystwem.
Daria od małego była bardziej problemowa, trudno ją było czymkolwiek ucieszyć. Gabrysia zastanawia się, czy nie wzięło się to stąd, że najpierw miała trudności w karmieniu piersią, a potem stosowali z mężem książkową zasadę usypiania poprzez odkładanie do łóżeczka. – Nie mogłam słuchać jej płaczu, serce mi pękało – wyznaje. – Potem byłam na siebie zła, że nie posłuchałam intuicji i kontynuowaliśmy tę metodę. Być może to zniszczyło naszą więź na jakimś głębszym poziomie. Syna już wzięliśmy do swojej sypialni.
Z Darią zbliżyły się do siebie, gdy miała cztery lata i fazę na bycie księżniczką. Chodziły do sklepów i wybierały kolorowe sukienki. Gabrysia w to weszła, mimo że to nie była jej bajka. Przez krótki czas łączyła je też pasja do rysowania, ale często kończyło się tak, że Daria zgniatała swoją kartkę i ze złością wyrzucała do kosza, mówiąc, że nie wychodzi jej tak ładnie, jak mamie.
Gabrysia nie pamięta, by się przytulały, od kiedy córka zaczęła chodzić do szkoły. Wcześniej też nie zdarzało się to często, ale czasami była jakaś drobna pieszczota, na przykład, kiedy przed snem czytała jej książki.
Sytuacja jeszcze się pogorszyła, kiedy podjęli z mężem decyzję o rozwodzie. Na początku dzieci zostały z Gabrysią, a u ojca spędzały co drugi weekend i jeden dzień w tygodniu. Darii jednak ten układ nie odpowiadał. Zamykała się w pokoju, a gdy Gabrysia pukała i proponowała, żeby spędziły razem czas, słyszała odmowę. Kiedy prosiła córkę, by pomogła jej posprzątać po kolacji, było: „Mogłaś się nie rozwodzić, to byś sobie radziła”. Próbowała z nią rozmawiać, ale miała wrażenie, że dzieli je mur. W końcu córka stwierdziła, że chce zamieszkać z tatą. Miała wtedy 13 lat.
Gabrysia poczuła się odrzucona i szukała w sobie winy, ale podczas terapii zrozumiała, że ta przeprowadzka nie musiała być wyrazem braku miłości. – Jestem miękką, wyluzowaną matką. Widocznie Daria potrzebowała mocniejszych granic – stwierdza i dodaje, że ta zmiana wszystkim wyszła na dobre. Teraz ojcu chętnie pomaga w pracach domowych, stała się też bardziej otwarta na relację z matką. Kiedy spędzają razem weekendy, starają się ze sobą rozmawiać i robić wspólnie różne rzeczy. Daria jednak nie rezygnuje z testowania granic.
Ostatnio były razem na spacerze. Powiedziała: „Ciocia jest p****”. Gabrysia nie oburzyła się na ten język, nie powiedziała „Zamknij się, g*******!”. Zamiast tego spytała: „Dlaczego tak myślisz?”. Daria wyjaśniła, a potem poszła o krok dalej i nazwała tak samo matkę. „Skoro tak uważasz”, odpowiedziała Gabrysia. – Chcę jej pokazać, że każdy ma prawo mieć swoje zdanie. I że warto bronić własnych poglądów. Jestem zaangażowania w działalność społeczną, m.in. w obronę praw osób LGBTQ+. Był czas, że przychodziła i mówiła, że nienawidzi gejów. Nie sądzę, żeby naprawdę tak myślała. Nauczyłam się spokojnie przyjmować jej prowokacje – mówi. Taka postawa musi dawać Darii bezpieczną przestrzeń, bo gdy któregoś razu próbowała wygadać się z przykrości, którą zrobił jej tata, przyszła do mamy.
Gabrysi psychoterapeutka stwierdziła, że gdy dziecko ma rodzica o silnym charakterze, jego bunt często jest mocniejszy, bo musi wykonać więcej pracy, żeby znaleźć własną drogę. W ich przypadku dochodzi jeszcze rywalizacja. – Córka potrafi mi wypominać, ilu to nie miałam chłopaków – dodaje. – A ja mam wielu facetów wokół siebie, którzy traktują mnie jak kumpla. Według psychoterapeutki to rywalizacja o powodzenie u mężczyzn. Daria też chce czuć się atrakcyjna.
Gabrysia od lat ma poczucie, że próbowała różnych dróg, ale żadną nie udaje jej się dotrzeć do córki. Z synem mają podobne charaktery, lubią się razem pośmiać i sprawia im przyjemność wspólne spędzanie czasu. Zdarza się, że Artur przyjdzie i się do niej przytuli, a kiedy Gabrysia powie, że go kocha, odpowie „ja ciebie bardziej”. Od Darii słyszała tylko „aha”. – Myślę, że gdyby dała mi się do siebie zbliżyć, byłoby o wiele łatwiej – mówi. – Siły dodaje mi przekonanie, że wszystko może się zmienić. Pewnego dnia może powiedzieć, że chce do mnie wrócić.
Kinga czuje, że jest gorszą córką
Gdy matka i siostra są razem, nie kończą im się tematy. Spotykają się kilka razy w tygodniu, dzwonią do siebie codziennie. 34-letnia Kinga wie, jak to jest być tym mniej lubianym dzieckiem. – Mama mnie kocha tak, jak potrafi, ale nigdy za mną nie przepadała – mówi.
Między nią a siostrą jest 16 lat różnicy. Dorastała jak jedynaczka, bo Agnieszka szybko wyprowadziła się z domu. Różnice w sposobie traktowania przez matkę obu córek Kinga dostrzegła, dopiero gdy była nastolatką. – Siostra pasuje do mamy wizji tego, jaka powinna być kobieta. Klasycznie się ubiera, chodzi do kościoła, gotuje i piecze – wylicza. Mają też wspólną pasję – rośliny. Mogą rozmawiać o nich godzinami. Kiedyś Kinga wpadła na pomysł, że też się zainteresuje tematem. Poszły razem do ogrodu, zadawała dużo pytań. Matka udzielała informacji, ale było widać, że nie czuje przyjemności z tej rozmowy.
Kinga wie, dlaczego jest tą gorszą. – Nie jestem taka, jak by mama oczekiwała i burzę jej porządek rzeczy. Jako nastolatka nosiłam glany i chciałam jeździć na koncerty. Dzisiaj nie chodzę do kościoła, a gdy na studiach urodziłam dziecko i wzięłam dziekankę, uważała, że powinnam umieć pogodzić macierzyństwo z nauką – opowiada i dodaje, że siostra realizuje to, co mama by chciała. A nawet, jeśli nie, to przymyka się na to oko.
Od zawsze była porównywana do Agnieszki i za każdym razem wypadała gorzej. „Ona by lepiej to zrobiła”, „z nią zawsze można pogadać”, komentowała matka.
Obie siostry mają psy. Mama nie lubi zwierząt w domu, ale gdy Agnieszka wyjeżdża, zajmuje się jej czworonogiem. Młodszej córce zapowiedziała, że z jej psem nie zostanie.
Gdy zachorowała na cukrzycę, Kinga tłumaczyła m.in., że białe pieczywo warto zamienić na pełnoziarniste. Została ofuknięta i usłyszała, że wydziwia. Jakiś czas później matka przyszła do niej z nowiną: „Ty wiesz?! Agnieszka powiedziała, że nie powinnam jeść kajzerek”. I od tej pory kupuje sobie specjalne bułki z niskim indeksem glikemicznym.
Matka kilkanaście lat temu odeszła od męża, ale nadal ma silnie zakorzeniony patriarchat. Od kiedy Kinga jest w związku, nie aprobuje jej corocznych wyjazdów z koleżankami na dzień kobiet. – To dla niej nie do pomyślenia, że zostawiam Marcina i znikam na kilka dni – mówi. – Dopiero niedawno zaczęła powoli rezygnować z ustawiania mnie i naprawiania.
Nadal jednak nie interesują jej poglądy córki. Rozmowy się nie kleją, bo matka nie lubi, jak ktoś ma inne zdanie. Gdy Kinga, jeszcze w czasach szkolnych, przychodziła do niej z problemami (chłopak, który jej się podobał, na dyskotece tańczył z inną, nauczycielka potraktowała niesprawiedliwie), zwykle obracało się to przeciwko niej. Słyszała: „nie przesadzaj, nic takiego się nie stało” albo „powinnaś się bardziej starać”. – To deprecjonowanie mnie na każdym kroku dokuczało mi najbardziej, gdy byłam młodą dorosłą – wyznaje. – Bolało i wkurzało, ale nie miałam jeszcze wtedy przepracowanych wielu rzeczy. Dziś jestem po terapii i wiem, że bycie inną niż mama i siostra, to pozytywna cecha.
Kinga ma dwie córki. Też – z dużą różnicą wieku. – Łapię na tym, że u starszej wkurza mnie to, co do mnie niepodobne. Na przykład, gdy jest problem, ona załamuje ręce i płacze, a ja próbuję szukać rozwiązań – opisuje. – Ale za punkt honoru postawiłam sobie, że zdanie obu zawsze będzie dla mnie ważne, podobnie jak dawanie im wolności i wyboru.