Pierwszy łyk alkoholu był magiczny. Nie ze względu na towarzystwo, nie dlatego, że był symbolicznym krokiem w dorosłość. Nie chodziło też o przyjemność romantyzowaną w reklamach i przedstawiana jako nagroda za picie z przyjaciółmi.

Alkohol był magiczny z powodu tego, jak się dzięki niemu czułam — od pierwszego łyka. Uderzał w moje podniebienie i trafiał prosto do mózgu, dając poczucie, że wszystko jest w porządku, a w moim świecie panuje spokój i harmonia. Czułam się dobrze.

Choć jako ambitna licealistka ze skłonnością do perfekcjonizmu rzadko czułam satysfakcję, po alkoholu byłam zadowolona. To mnie oczarowało.

Aura niezwykłości zniknęła równie szybko, jak się pojawiła, a ja nauczyłam się nienawidzić alkoholu za uczucia, które pojawiły się po pierwszym łyku.

Kac, urwany film oraz poczucie winy i wyrzuty sumienia towarzyszące porankom po piciu, wpędziły mnie w spiralę wstydu, której moi przyjaciele i bliscy zdawali się nie doświadczać ani nie rozumieć.

Mimo to od 14 do 37 roku życia nadal piłam alkohol towarzysko – jako licealistka, studentka, świeżo upieczona małżonka, a następnie jako mama.

Odnosiłam sukcesy w szkole, relacjach, karierze, małżeństwie i macierzyństwie. Nie dawałam otoczeniu poznać po sobie, że byłam osobą pijącą problemowo. Nie piłam podczas ciąży ani karmienia piersią.

Żyłam w rozdarciu, obmyślając sposoby na rzucenie alkoholu raz na zawsze — a potem racjonalizując, dlaczego picie to nic wielkiego. Miałam wdwa cele: wypić (kolejny) pierwszy łyk i wtopić się w normy społeczne.

Moje ciało było uzależnione od dopaminy, a umysł od konformizmu.

Stawianie sobie nieosiągalnych standardów, a następnie bicie się w piersi za ich niezrealizowanie przychodziło mi naturalnie. Stale powtarzałam ten sam schemat: podejmowałam decyzję, że już przenigdy się nie napiję, zderzałam się z pierwszym łykiem, a następnie tłumaczyłam sobie, że muszę wyluzować, wziąć ten łyk, nie być taką perfekcjonistką.

— Nie masz problemu z alkoholem — w przeciwnym razie ludzie by ci to powiedzieli. Masz problem z nadwrażliwością, nadmiernym myśleniem i byciem dla siebie zbyt surową. Zrelaksuj się. Bądź normalna i weź łyk — to słyszałam i wierzyłam w to.

Tak wyglądał mój cykl: pragnienie — łyk — obsesja na punkcie kolejnych łyków — kac — poczucie winy — wstyd — wyrzuty sumienia — obiecywanie sobie, że nigdy więcej się nie napiję.

Uważałam, że skoro nie potrafię wziąć łyka martini, a następnie zostawić kieliszek na barze tak, jak robią to kobiety w filmach, to zawiodłam. Więc dokładałam wszelkich starań, by być elegancką pijaczką, nie zdając sobie sprawy, że niestrudzona praca nad osiągnięciem tego celu kłóciła się z moim wizerunkiem przegranej pijaczki.

Nie widziałam, że moje działanie to równia pochyła. Nie zauważyłam, że w żadnym innym obszarze mojego nie miałam problemu z dyscypliną i siłą woli.

Każdego ranka wstawałam o 5:00 i szłam biegać zanim obudzą się dzieci, utrzymywałam porządek w domu, dbałam o rodzinne finanse i nitkowałam zęby po każdym posiłku.

Mimo to postanowiłam skupić się na jednej rzeczy, której nie mogłam kontrolować, a następnie biczować się za to. Narracja mojego życia przed wytrzeźwieniem brzmiała: „jestem niezdyscyplinowanym potworem, któremu brakuje siły woli”.

Zapytałam lekarza o moje picie, powiedział mi, że nie mam problemu. Zapytałem o to terapeutę i usłyszałam, że mam skłonność do nałogów, ale nie jestem uzależniona, więc po prostu muszę uważać. Zapytałam o to mojego pastora i zostałam skierowana na program 12 kroków. Zapytałem o to lidera programu, a on powiedził mi, że moim głównym problemem jest współuzależnienie.

Wszystkie moje samodzielne próby znalezienia sposobu na ograniczenie alkoholu wyczerpały mnie i prawie zabiły. Było zbyt wiele nocy, kiedy kładłam dzieci spać i kontynuowałam picie podczas sprzątania kuchni lub kiedy tata opowiadał im bajki.

Zbyt wiele nocy kończyło się tym, że upijałam się, wymiotowałam, a potem mdlałam. Wszystko w zaciszu naszego rodzinnego domu, gdzie tylko mój mąż był świadkiem. Nie działo się to każdej nocy. Ale działo się zbyt często.

Wiedziałam, jak powstrzymać się od wzięcia pierwszego łyka, gdy dzieci nie spały, gdy wiedziałam, że muszę prowadzić samochód i gdy miałam do wykonania zadania związane z macierzyństwem i życiem codziennym. Nie wiedziałam jednak, jak nie wziąć drugiego łyka po przełknięciu pierwszego.

Z tym właśnie zmagają się ludzie tacy jak ja — z obsesją na punkcie kolejnych łyków po przełknięciu tego pierwszego. Stawałam się inną osobą, nie kimś, kim chciałam być.

Bardzo chciałam pić z godnością. Wmawiałam sobie, że picie w samotności uczyni mnie lepszą, bardziej odporną w miejscach publicznych (śmieję się, gdy to piszę).

Pracowałam nad tym — tworzyłam arkusze kalkulacyjne, w których zapisywałam liczbę drinków, używałam kuchennych miarek, aby zmierzyć, ile alkoholu spożywam i stworzyłam nieskończoną liczbę zasad regulujących moje picie: tylko piwo i wino, tylko po 17:00, tylko w weekendy itd.

Myślałam, że jeśli potrafię zmierzyć, ile pije, to mogę to kontrolować. Nie znałam nikogo podobnego do mnie, kto nie potrafiłby zapanować nad apetytem na więcej po wypiciu pierwszego łyka, więc uwierzyłam, że jestem słaba, że jestem nieudacznikiem.

Tkwiłam w tym przekonaniu od liceum aż do 37. roku życia, kiedy to w końcu znalazłam rozwiązanie. We wrześniowy poranek 2007 roku poszłam na moje pierwsze spotkanie grupy wsparcia i rozpoczęłam powrót do zdrowia.

Do grupy trafiłam w ostatniej chwili. Poprzedniej nocy piłam czerwone wino, robiąc papierkową robotę po powrocie trójki dzieci ze szkoły. To była jedna z tych wielu nocy, kiedy picie nie poszło zgodnie z planem.

Miałam poczucie winy z powodu upicia się do utraty przytomności, wstydziłam się, że to, co uważałam za podstawowe zadanie matki, było na tyle przytłaczające, że potrzebowałam wina, aby złagodzić poczucie presji. Myślałam, że jestem jedyną mamą na świecie, która nie radzi sobie z presją związaną z obowiązkami. Ten nocy miarka się przebrała.

Każdy z nas osiąga granicę swojego bólu w inny sposób. Nie ma żadnego magicznego wyznacznika tego, kiedy osiągamy dno. Mimo że moja granica wyglądała inaczej, niż zakładałam, wiedziałam, że osiągnęłam ją.

Kobiety, które spotkałam na grupie wsparcia, były pierwszymi osobami, które zrozumiały niepokój, jaki miałam w duszy. Rozumiały mnie i mój związek z alkoholem. Dokładnie wyjaśniły mi to, czego chciałam się dowiedzieć.

Te nieznajome rozumiały moją sytuację — przeszły tę samą ścieżkę, której nigdy nie przebyli najbliżsi mi ludzie. Poczułam, że jestem wśród swoich.

W pokoju, w którym unosił się zapach palonej kawy, podeszła do mnie kobieta z grupy i wypowiedziała słowa, które zrzuciły z moich ramion dziesięciolecia wstydu: „To nie twoja wina. Jesteś chora. To jak alergia”.

To, co powiedziała później, sprawiło, że moja świeżo odciążona dusza stała się tak lekka, że poczułam się jak śnieżnobiały duszek unoszący się nad stołem do gry w karty i składanymi krzesłami w sali konferencyjnej. „Nigdy więcej nie musisz pić kolejnego drinka”.

Dla mnie picie oznaczało próbę kontroli. Byłam zmęczona i nie miałam już siły czegokolwiek kontrolować. Poczułam niewyobrażalną ulgę.

Byłam gotowa usłyszeć, że „nigdy więcej nie muszę pić”. Niektórzy ludzie wchodzą na odwyk i słyszą: „Nigdy więcej nie możesz pić”. Żadna z tych sytuacji nie jest lepsza ani gorsza.

To, z jakich powodów pojawiłeś się na odwyku, nie umniejsza twojej wartości. Możesz pojawić się z powodu wyczerpania próbami rzucenia palenia/picia na własną rękę — tak było w moim przypadku. Możesz też pojawić z powodu nakazu sądowego lub zachęty ukochanej osoby, która boi się o ciebie.

Porzucenie tego, co robisz, może wydawać ci się obowiązkiem, a nie ulgą – trudno. Tak czy inaczej, jesteś odważny, bo zmierzyłeś się z tym, zamiast się wycofać.

Nie potrzebowałam więcej wskazówek, jak pić z klasą, ani popartych naukowo powodów, by nie pić. Potrzebowałam wiedzieć, że istnieją inni ludzie tacy jak ja — ludzie o dobrych intencjach, którzy dali z siebie wszystko i nadal nie mogą zapanować nad piciem alkoholu.

Musiałam zrozumieć, że nie ma we mnie nic złego, niemoralnego czy słabego i że jestem wartościowa, nawet jeśli nie jestem w stanie ograniczyć spożycia alkoholu.

Słowa, które usłyszałam: „To nie twoja wina. Jesteś chora. To jak alergia. I nigdy więcej nie musisz pić” — zmieniły moje przekonanie o sobie z „jestem potworem, ponieważ jestem uzależniona” na „zasługuję na wyzdrowienie, trzeźwość i społeczność, ponieważ jestem uzależniona”.

Klienci, z którymi pracuję, mają wielkie osiągnięcia. Niektórzy są perfekcjonistami. Pomagam ludziom radzić sobie z presją wydajności i przezwyciężać autosabotaż. Jedną z metod, jakie stosuję polega na uświadanianiu klientom, jakie historie (a więc coś, co mogą kontrolować) przypisują do okoliczności, w jakich się znaleźli (czegoś, na co nie mają wpływu).

Musimy czujnie przyglądać się takim historiom, ponieważ staną się one naszymi przekonaniami. Narracja, którą dołączyłam do mojej prawdy, zmieniła moje przekonanie o własnej wartości i zapoczątkowała powrót do zdrowia.

Kiedy nauczyłam się, jak żyć w trzeźwości od ludzi, którym już się to udało, moje życie zaczęło się uspokajać. Dzięki wytrwałości, uporowi i wsparciu społeczności, walka o utrzymanie się na powierzchni stała się łatwiejsza. Fala uzależnienia załamała się i wyniosła mnie na brzeg.

W końcu byłam wolna od rozpraszania się piciem, ograniczaniem go lub niepiciem alkoholu.

Byłam wyczerpana walką o kontrolę nad czymś, co najwyraźniej kontrolowało mnie. Znalazłam rozwiązanie, zanim moje dzieci zobaczyły mnie pijaną i zanim mój prywatny chaos psychiczny stał się publicznym upokorzeniem dla mnie i mojej rodziny.

Moje najstarsze dziecko miało osiem lat, kiedy wytrzeźwiałam. Mogłam wychowywać swoje dzieci jako trzeźwa mama. Moja miłość do macierzyństwa jest powodem, dla którego przetrwałem picie, a nie na odwrót.

Dla mnie trzeźwe życie nie może być porównywane z tym, co dawało mi picie. Picie dawało mi „coś” tylko na chwilę. Trzeźwość daje mi całe życie doświadczeń i wspomnień.

W trzeźwości piszę, biegam, śmieję się do rozpuku, płaczę, mam dodatkowy czas w ciągu dnia. Dobrze kocham, dobrze się smucę, pamiętam wiele rzeczy i doświadczam uczuć, dźwięków, zapachów i widoków w sposób, który był dla mnie niedostępny w okresie picia, ponieważ wszystkie moje receptory czuciowe i komórki mózgowe były pochłonięte myśleniem o alkoholu.

Kiedy pozbywamy się obsesji na punkcie alkoholu, życie pokazuje nam wiele innych możliwości! Każdy uśmiech, uścisk, świętowanie — nawet presja związana z papierkową robotą — mogą być intensywnie odczuwane w trzeźwości i wszystko to jest dobre.

Uczucia — wszystkie — są tym, o co chodzi w życiu pełnią życia.

Niektórzy z nas mówią głośno o swoim zdrowieniu — w nadziei, że zapobiegną cichej śmierci innych. Chciałbym móc wybrać trzeźwość dla innych. Ponieważ nie mogę, postanowiłam podzielić się moją historią, bo może trafi do kogoś, kto potrzebuje ją usłyszeć.

Chociaż nie jestem ekspertką od uzależnień, jestem ekspertką w dziedzinie odkrywania siebie, życia na nowo i powrotu do zdrowia.

Chris Janssen, MA, BCC, jest autorką książki „Grace Yourself: How to Show Up for the Sober Life You Want” i trenerką w zakresie wydajności i zmiany sposobu myślenia.

Wszystkie wyrażone poglądy są poglądami autorki.

Tekst opublikowany w amerykańskim „Newsweeku”. Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji „Newsweek Polska”

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version