Każdy dzień to była wycieczka do centrum handlowego. Zuza wydawała tam tysiące złotych. Nie potrafiła przestać. Głos w jej głowie krzyczał: „Jedź na zakupy!”. Nie cichł, dopóki tego nie zrobiła.
Jej ówczesny chłopak trzymał w szafce kopertę z pieniędzmi. Taki miał sposób na oszczędzanie. Zebrał tam już kilkanaście tysięcy. Pomyślała, że pożyczy je na trochę i odda, zanim chłopak się zorientuje. W końcu i tak rzadko zaglądał do koperty. Miała problem ze spłatą kredytów – po opłaceniu rat i czynszu nie zostawało jej nic z wypłaty. Chciała wyrównać zaległości. Nie do końca jej wyszło: połowę przeznaczyła na kredyty, drugie pół przepuściła na zakupy.
Serce podeszło jej do gardła, gdy któregoś dnia chłopak zapytał: – Zuzia, wiesz może, co się stało z pieniędzmi z koperty?
Mieszkali we dwójkę. Było jasne, że nikt inny nie mógł ich zabrać. Popłakała się wtedy i rzuciła, że ma długi, że chciała je spłacić, że nie radzi sobie z finansami. Chłopak się wściekł, wyszedł na spacer się uspokoić. Kiedy wrócił, zarządził, że siadają do rozpisania i podliczenia zadłużenia. Wyszło im 298 tys. zł. Spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami i wyszeptał: – Ty potrzebujesz pomocy.
Jak dziecko we mgle
Zuzanna Dzitko poprawia długie blond włosy, odchrząkuje i mówi: – Wtedy zrozumiałam, że mam poważny problem. Ten dług uzbierałam w niecałe dwa lata, wydając pieniądze głównie na kosmetyki.
Początek uzależnienia od zakupów datuje na 2020 r. Wcześniej były depresja i myśli o samobójstwie. Pochodzi z rodziny po przejściach i kumulowane przez lata problemy w końcu się ujawniły. Zapisała się na terapię, w której krok po kroku uczyła się swoich emocji i rozbrajała mechanizmy obronne. Terapeutka wyjaśniła jej: – Przez jakiś czas będzie się pani czuła zagubiona jak dziecko we mgle, ale to normalne.
Zanim jednak Zuza zdążyła z tej mgły wyjść, zaczęła się pandemia. Jedyną opcją stały się sesje online, a ona nie miała na nie warunków. Mieszkała wtedy ze współlokatorami i nie chciała przy nich opowiadać o swoich traumach. Stwierdziła, że trudno, jakoś sobie sama da radę z tym wszystkim. Napięcie jednak rosło. Czuła się coraz gorzej, uważała, że jest niewystarczająco mądra i nieatrakcyjna.
Przyszło jej do głowy, że może kupi sobie paletkę cieni do oczu, którą reklamowały wszystkie influencerki. Co prawda kosmetyk kosztował aż 180 zł, nigdy tyle nie wydała na cienie, ale może z lepszym makijażem bardziej siebie polubi?
Na haju
Otwarto ponownie galerie handlowe, więc ruszyła do jednej z nich. Kupiła paletkę i poczuła ekscytację pomieszaną z ulgą. – Dostałam wielkiego kopa dopaminy. Czułam, że nabyłam coś wyjątkowego i że to krok do zmiany na lepsze – opowiada. Wróciła do domu, pomalowała się, ale efektu wow nie było. Haj zakupowy minął. Zaczęła więc myśleć, że może jak dokupi podkład z wyższej półki, to będzie lepiej. A potem: skoro ma już podkład, to jeszcze korektor, a do tego nowy tusz do rzęs też by się przydał. To było jak lawina, teraz trudno jej nawet wyłowić ze wspomnień moment, kiedy zamiast chodzić do galerii raz czy dwa w tygodniu, stała się codzienną bywalczynią.
Racjonalizowała te zakupy – powtarzała sobie, że zarabia nie najgorzej, nie ma dzieci, wynajmuje pokój, więc nie płaci nie wiadomo ile, a przecież pieniędzy do grobu nie zabierze, więc może sobie chyba od czasu do czasu sprawić przyjemność. Znajdowała też powody, dla których każdego dnia musiała coś kupić. A to wstała lewą nogą, a to ktoś powiedział jej coś niemiłego, a to bolała ją głowa.
Szła więc i kupowała, żeby zniwelować te przykrości. W jej uzależnieniu niemałą rolę odegrał też internet. Dołączyła do grup na Facebooku o makijażu i zaczęła obserwować na Instagramie influencerki wizażystki. Słyszała lub czytała: „To jest hit, musisz to mieć” i uznawała, że chyba rzeczywiście musi. Że jeszcze ta jedna rzecz i w końcu już na pewno będzie szczęśliwa.
– A jednocześnie właściwie z nikim nie rozmawiałam o swoich problemach, wentylowałam emocje zakupami. Gdy zamieszkałam z chłopakiem, przez chwilę było lepiej, ale tylko dlatego, że nowa sytuacja życiowa doładowała mi dopaminę – mówi.
Napięcie nie do zniesienia
Nie mówiła chłopakowi, ile kupuje, bo nie widziała w tym nic złego. Mieli zresztą zasadę, że każdy pilnuje swojego budżetu. Do tego on nie widział skali jej zakupów: kosmetyki nie rzucają się w oczy, łatwo było je poupychać po szufladach. Część trzymała też w pracy. Wiele oddawała koleżankom, bo i tak ich nie używała. One przyjmowały je, zadowolone, chociaż nieco zawstydzone, bo kosmetyki były drogie. A ona traktowała to jako kolejny argument za zakupami: zrobiła komuś przyjemność.
Myślenie o zakupach w końcu zdominowało jej życie. Nie mogła się skupić na pracy, bo myślami była w galerii handlowej, kupując róż czy puder, który poleciła znana instagramerka. Gdy upatrzyła sobie jakąś rzecz, potrafiła jechać po nią do sklepu oddalonego nawet o 100 km, jeśli wiedziała, że to jedyne miejsce, gdzie ją dostanie. Nie było mowy o czekaniu, aż pojawi się gdzieś indziej, czy zamawianiu online.
Jeśli pojawił się głód zakupowy, musiał być zaspokojony jak najszybciej, bo inaczej napięcie stawało się nie do zniesienia. Przychodziły drażliwość, bóle głowy, szczękościsk. – Byłam jak alkoholik, który w środku nocy jedzie do jedynego otwartego punktu z alkoholem, bo tak bardzo musi się napić – stwierdza Zuzanna.
Zakupy stały się ważniejsze od znajomych. Gdy się z nimi umawiała, zazwyczaj proponowała spotkanie w galerii handlowej. Albo gdzieś w jej okolicach, żeby „przypadkiem” do niej wpaść. Jeśli znajomi mówili, że woleliby po prostu posiedzieć w domu i coś obejrzeć, potrafiła odwołać spotkanie w ostatniej chwili, wymawiając się złym samopoczuciem. A tak naprawdę jechała na zakupy. Czasem dawała się namówić na spotkanie z dala od sklepów, ale nie wytrzymywała długo. Głos w jej głowie krzyczał: „Jedź na zakupy!”. Nie cichł, dopóki tego nie zrobiła.
W błędnym kole
Z czasem musiała kupować coraz więcej, żeby utrzymać haj na odpowiednim poziomie. Do gry wkroczyły więc pożyczki. Pamięta pierwszą. Poszła do niszowej perfumerii, czuła, że musi kupić jedną z małych, horrendalnie drogich buteleczek. Zrobiła to, a gdy uniesienie minęło, dotarło do niej, że została bez grosza do kolejnej wypłaty. Wtedy przypomniała jej się reklama jednej z firm oferujących chwilówki – obiecywano w niej gotówkę na koncie w kilka minut. Spróbowała i rzeczywiście bez większych formalności dostała kilka tysięcy złotych.
Na początku spłacała kredyty regularnie. Tylko że z każdym miesiącem brała ich coraz więcej. Tak dużo, że pożerały prawie całą wypłatę. Z pomocą przyszła możliwość konsolidacji pożyczek w banku. I to jeszcze z wypłaceniem dodatkowej gotówki – Zuzia uznała, że to opcja idealna. Ale wciąż było jej mało, więc znów zaczęło się pożyczanie mniejszych kwot, a potem kolejna konsolidacja.
– Jedna z konsultantek z banku, gdy poznała moją sytuację, zapytała, czy nie jestem zakupoholiczką. Bardzo mnie to zdenerwowało – mówi Zuza. Rozłączyła się i myślała, że to bezczelne sugerować jej coś takiego. Miała w rodzinie historię uzależnienia od alkoholu i narkotyków. Z jej doświadczeń wynikało, że uzależniony to ktoś, kto jest zniszczony, bez pracy, bez bliskich. A ona przecież sobie świetnie radziła.
Pięć złotych dziennie
Koniec końców stanęło na trzech dużych kredytach konsolidacyjnych w trzech różnych bankach. Gdy przez inflację raty urosły, a nikt nie chciał jej już dać kolejnych pieniędzy, zdecydowała się na kradzież pieniędzy z koperty. Dziś myśli, że dobrze się stało. Gdyby nie to, to być może dalej taplałaby się w bagnie.
– Miałam wielkie szczęście. Mój były jest pracownikiem socjalnym, więc wiedział, gdzie szukać dla mnie wsparcia. Po otrzymaniu diagnozy od psychiatry pomógł mi zapisać się na terapię grupową do Wojewódzkiego Ośrodka Terapii Uzależnień w Gdańsku, gdzie później zaczęłam też sesje indywidualne – podkreśla Zuzia.
Na pierwsze spotkanie w ośrodku czekała dwa miesiące. Mało co pamięta z tego czasu, bo próbowała tylko przetrwać. Usunęła wszystkie aplikacje związane z bankowością, oddała karty chłopakowi, który dawał jej dziennie pięć złotych. Dla kogoś, kto potrafił wydać w ciągu doby kilka tysięcy, to był wielki przeskok.
Zuzia mówi, że bardzo dużo płakała w tym czasie. Głód zakupowy sprawiał, że była niemiła dla otoczenia, łatwo wpadała w furię, dlatego jeśli tylko mogła, uciekała w sen. Początki terapii były trudne, nie tylko ze względu na to, że spychane długo emocje zaczęły dawać o sobie znać. Czuła się jak jakiś odmieniec – dookoła niej ludzie uzależnieni od alkoholu, narkotyków czy hazardu, a ona przyszła ze swoim zakupoholizmem. – Wkrótce zorientowałam się jednak, że wszyscy jedziemy na tym samym wózku, że mechanizmy uzależnień u każdego działają podobnie – zauważa Zuza.
Droga do wyjścia
Minęły blisko trzy lata, odkąd zaczęła terapię. Zakupy robi – bez tego trudno żyć – ale nigdy nie rusza się bez listy, dzięki temu pokusa wzięcia czegoś dodatkowego jest mniejsza. Początkowo, żeby było łatwiej, chodziła do sklepów z kimś, teraz ufa sobie na tyle, że chodzi sama.
Czas, który zyskała, poświęca na edukowanie o uzależnieniu od zakupów – działa na TikToku, gdzie opowiada o swoich przeżyciach. Zdecydowała się na to, bo gdy sama chciała się poczuć mniej samotnie ze swoim zakupoholizmem, trudno jej było znaleźć takie treści. Ma wrażenie, że uzależnienie od zakupów wciąż nie jest traktowane wystarczająco poważnie, budzi wstyd, dlatego tak mało osób mówi o tym głośno. Do tego konsumpcjonizm stał się czymś normalnym i powszechnym. Ale wie, że to, co robi, ma sens – piszą do niej dziewczyny zmagające się z tym problemem.
Zuzia podkreśla: – Trzy osoby napisały, że pomogłam im zdecydować się na terapię. Wiem, że to ich decyzja i ciężka praca, ale cieszę się, że chociaż odrobinę się do tego dołożyłam. Droga do wyjścia z uzależnienia istnieje i warto jej szukać.