Poniedziałek 10 lutego, warszawska Giełda Papierów Wartościowych. Premier Donald Tusk na konferencji „Polska przyszłości” wyciąga rękę do polskiego biznesu. Opowiada zebranym na sali przedsiębiorcom, że gdy oni się bogacą, razem z nimi bogaci się cały naród. Zapowiada na ten rok 650 mld złotych na inwestycje, a jako „warunek sine qua non” ich sukcesu wskazuje deregulację, czyli zmniejszanie wpływu państwa na rynek. Na swojego doradcę w tej sprawie namaszcza miliardera Rafała Brzoskę. Ale nie tylko z szefem InPostu rozmawia ostatnio premier. Firma Brzoski to płotka przy lewiatanach z Ameryki.

Zobacz wideo Elon Musk osadza swoich ludzi w rządzie. Współpracownicy jak u Macierewicza

Welcome, friends from USA

Miło mi państwa poinformować, że jesteśmy mocno zaawansowani, jeśli chodzi o rozmowy z największymi gigantami technologicznymi. Mam za sobą rozmowy z liderami Google’a, Amazona, IBM, Microsoftu. Szefowie i Microsoftu, i Google’a będą w najbliższych dniach w Polsce moimi gośćmi i będziemy dopinali ich plany inwestycyjne

– powiedział Donald Tusk. A potem z dumą powtórzył zgromadzonym, jakie to piękne słowa o naszym kraju słyszy od Amerykanów:

[Liderzy big tech] mówią, że Polska jest dla nich wszystkich absolutnie symbolem takiej otwartości, determinacji – przede wszystkim chodzi o ludzi. Że Polacy […] robią na nich wielkie wrażenie. Potrzebne są oczywiście przyjazne środowisko, otwarte państwo, potrzebna jest deregulacja.

Donald Tusk to nie jest oczywiście pierwszy polski polityk, który z emfazą podkreśla, jak to super, że zainwestuje u nas taka wielka nowoczesna firma z Ameryki. Przeglądanie się w oczach technologicznych grubych ryb z USA ma w naszym kraju długą tradycję. Trzymając się tylko holdingu Alphabet – w roku 2018 Mateusz Morawiecki puchł z dumy, przyjmując w Warszawie ówczesną szefową YouTube, Susan Wojcicki. A trzy lata temu, gdy Google postanowiło powiększyć swój kompleks biurowy w Warszawie, dosłownie giął się w pokłonach. W komunikacie na oficjalnej rządowej stronie polski premier „bardzo dziękował za wieloletnią obecność firmy Google w Warszawie” i za „wielokrotnie odbywane rozmowy z kierownictwem firmy Google”. „Dziękuję” było nawet w tytule.

Ale dobrze, zostawmy Morawieckiego, wróćmy do Tuska. Jak napisał po jego poniedziałkowym wystąpieniu inwestor i przedsiębiorca Artur Kurasiński: „Znowu damy kasę amerykańskim Big Techom i odtrąbimy sukces. To ta sama narracja, którą każdy polski rząd uprawia od lat. To samo pójście na łatwiznę i zasponsorowanie zagranicznych koncernów (amerykańskich) w celu pochwalenia się 'sukcesem’ w kolejnej kampanii wyborczej”. Nie wiem, jak z Google, Microsoftem i Amazonem rozmawia premier Tusk. Miło byłoby wierzyć, że nie z pozycji zagrodowego szlachcica zachwyconego, że oto w jego skromne progi zawitała magnateria, więc czym chata bogata, tym rada. Ale – podobnie jak Kurasiński – obawiam się, że różnie z tym może być. „Przyjazne środowisko, otwarte państwo, deregulacja” – to wszystko Donald Tusk wymienił na jednym wydechu, mówiąc o tym, co gigantom technologicznym powinna zapewnić Polska. Amerykańskim gigantom w Europie dokładnie o to chodzi.

Vance i Zuckerberg w jednym stali domu

Kiedy Donald Tusk w Warszawie opowiadał o Polsce, która biznesem stoi, w Paryżu odbywał się światowy szczyt poświęcony sztucznej inteligencji. We wtorek wystąpił na nim J.D. Vance, wiceprezydent USA. On też mówił o deregulacji – w bardzo jasnym kontekście.

Potrzebujemy międzynarodowych systemów regulacyjnych, które promują innowację w sferze sztucznej inteligencji, a nie ją tłamszą. W szczególności nasi europejscy przyjaciele powinni spojrzeć na AI z optymizmem, a nie z drżeniem. […] Wiele naszych najbardziej produktywnych firm technologicznych musi się borykać z unijnym Aktem o Usługach Cyfrowych i wynikającym z niego potężnymi regulacjami dotyczącymi usuwania treści.

„Co ty sobie myślisz, Europo, że nakładasz jakąś uzdę na amerykańskie firmy?” – tyle mniej więcej powiedział w Paryżu J.D. Vance, tyle że okrągłymi słowy. I teraz dwie rzeczy dla kontekstu. Po pierwsze: kiedy Vance mówi o technologiach, to zawsze warto pamiętać, że jego wielkim patronem jest Peter Thiel, inwestor z branży tech, który był prawicowcem na długo, zanim w Dolinie Krzemowej stało się to modne. To on mentorował Vance’owi, kiedy zatrudnił go w swojej firmie; to on hojnie finansował mu kampanię do Senatu; to on poznał obecnego wiceprezydenta z Donaldem Trumpem.

Po drugie: jeśli ktoś nie wie, czym jest wspomniany przez Vance’a Akt o Usługach Cyfrowych, spieszę z pomocą.
– To unijny dokument regulujący działanie m.in. serwisów społecznościowych (jak Facebook) czy internetowych platform handlowych (jak Amazon).
– Kiedy takie firmy działają na terenie UE, to muszą wprowadzić szereg środków: dbać o względną przejrzystość algorytmów, nie wykorzystywać wrażliwych danych osobowych, nie kierować reklam do dzieci czy przeciwdziałać nielegalnym treściom (np. molestowaniu czy propagandzie).

Te chroniące użytkowników zapisy nie brzmią specjalnie kontrowersyjnie. Ale gigantom technologicznym – jak widać po wystąpieniu Vance’a – przeszkadzają. 

Nie tylko Akt o Usługach Cyfrowych jest na deregulacyjnym celowniku Ameryki. Big techowym lewiatanom nie podoba się jeszcze wiele innych unijnych przepisów. Przykłady? Choćby wprowadzony kilka miesięcy temu Akt w sprawie sztucznej inteligencji, który zakazuje różnych dystopijnych w duchu praktyk (m.in. punktacji społecznej, rozpoznawania emocji w miejscach pracy czy zdalnej identyfikacji biometrycznej w czasie rzeczywistym w przestrzeni publicznej). Problematyczne okazuje się też stare, poczciwe RODO. Mark Zuckerberg ostatnio biadał, że ograniczenia zawarte w europejskiej dyrektywie o ochronie danych osobowych są prawie jak cła na amerykańskie firmy. Żalił się też, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat firmy technologiczne z USA, które działają na terenie Europy, musiały zapłacić w sumie „ponad 30 mld dolarów” za łamanie unijnego prawa. No ludzie, po co komu takie przepisy?

Kiedy Donald Tusk z uśmiechem obiecuje inwestycje big tech nad Wisłą, mówiąc o „otwartym państwie”, „przyjaznym środowisku”, „deregulacji”, to mam nadzieję, że pamięta o jednym: giganci technologiczni to są firmy, a nie najlepsi przyjaciele człowieka. Kierują się logiką zysku, a nie dobrem użytkowników swoich produktów – czy dobrem Polski. Deregulacja, za którą dziś lobbują w Europie, nie jest po to, żeby Europa się rozwijała – jest po to, by one same rosły i pęczniały. Nie mówię, oczywiście, że w ogóle nie ma momentów czy obszarów, w których interesy danej firmy technologicznej i danego państwa są zbieżne. Ale – wbrew temu, o czym przekonuje Zuckerberg i spółka – rozmaite rządy (także europejskie) historycznie raczej sprzyjały i pobłażały niż dociskały big tech, oferując firmom potężne kontrakty rządowe, nie obciążając ich podatkami czy nie egzekwując od nich przestrzegania prawa. Wszystko to przyczyniło się do tego, że największe firmy technologiczne z USA same są dziś potężne i wpływowe jak państwa. A teraz jeszcze nabrały wiatru w żagle dzięki przymierzu z Donaldem Trumpem i J.D. Vance’em.

Czy warto rozmawiać i się dogadywać z globalnymi gigantami? Rozmawiać, dogadywać się – czemu nie. Przynosić słodkie frukta na srebrnej tacy w zamian za magię słów „Google” i „Amazon” – to już inna sprawa. Jeśli mamy doganiać, a wręcz przeganiać Europę – jak zapowiadał Donald Tusk w poniedziałek – dobrze by było ją dogonić także w trzeźwym spojrzeniu na big tech.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version