PiS może mieć poważny problem z rozliczeniem kampanii wyborczej. I to przez ziobrystów, którzy startowali do Sejmu z list PiS.
PiS – oficjalnie – na kampanię wyborczą wydało 38 mln zł. Oficjalnie, bo partia Jarosława Kaczyńskiego przez całą kampanię czerpała z instytucji państwowych. Także z Funduszu Sprawiedliwości.
Kampania lidera Suwerennej Polski Zbigniewa Ziobry na Podkarpaciu nie była kosztowna, bo minister sprawiedliwości – jak wynika z faktur złożonych w Krajowym Biurze Wyborczym – wydał jedynie 38 tys. zł w firmie organizującej kampanię i niewiele ponad 6,5 tys. zł na spoty w TVP. Ale na Podkarpacie już od 2019 r. sporo pieniędzy płynęło z Funduszu Sprawiedliwości. A to milion do szkoły w Raciborzu, 5 mln na specjalne ośrodki, a to z kolei 8,5 mln zł dla strażaków. Te wydatki mają uzasadnienie. Pytanie jest jednak inne: czy były one poparte analizami, czy jedynie przekonaniem, że region, z którego startują minister i wiceminister sprawiedliwości, zasługuje na więcej?
Wydawali, na co chcieli
Portal money.pl ustalił, że Krajowe Biuro Wyborcze sprawdzi wydatki PiS na kampanię. Jak przekazali przedstawiciele KBW „w wyniku badania sprawozdanie może zostać przyjęte bez zastrzeżeń, przyjęte ze wskazaniem uchybień lub odrzucone w przypadkach określonych przepisami wskazanych ustaw.” Podkreślono, że kluczowe jest postanowienie PKW, które może być później zaskarżone do Sądu Najwyższego.
Wniosek o sprawdzenie rozliczenia PiS z ostatniej kampanii parlamentarnej posłowie Dariusz Joński i Michał Szczerba złożyli pod koniec marca, czyli zaraz po złożeniu rozliczeń finansowych przez partie. Zrobili to właśnie dlatego, że dla polityków ówczesnej opozycji i komentatorów było jasne, że Suwerenna Polska traktuje Fundusz Sprawiedliwości jak partyjną skarbonkę i z niej finansuje swoją kampanię wyborczą.
– Fundusz Sprawiedliwości to była taka kasa partyjna Suwerennej Polski. Wydawali, na co chcieli, na różne rzeczy, ale niezwiązane z ofiarami przestępstw i traktowali to, jak własną kasę. Z jednej strony wydawali na różnego rodzaju stowarzyszenia i fundacje (…), a z drugiej politycy tej formacji ocieplali swój wizerunek, przekazując różne przedmioty, robiąc zdjęcia i promując się w czasie kampanii – mówił w marcu Joński.
W kampanii wyborczej politycy, którzy nie mieli nic wspólnego ani z resortem sprawiedliwości, ani z funduszem, jeździli i wręczali czeki na 5 tys. zł kołom gospodyń wiejskich. Robił to też Janusz Kowalski, który w swojej politycznej karierze nawet nie otarł się o resort sprawiedliwości, za to bardzo chciał znów dostać się do Sejmu.
Dla kół gospodyń wiejskich z Funduszu Sprawiedliwości przeznaczono łącznie 5 mln zł. Kasę rozdawali właściwie wszyscy posłowie Suwerennej Polski – m.in. Mariusz Kałużny, Mariusz Gosek czy wiceminister Marcin Romanowski.
– Nie wiem, jak za pomocą lodówki można prowadzić działania prewencyjne, jeśli chodzi o przeciwdziałanie przestępstwom czy innym tego typu zjawiskom. PKW powinna zająć się finansami Suwerennej Polski, bo dzisiaj widać bardzo wyraźnie, że Ministerstwo Sprawiedliwości stało się miejscem, takim gniazdem, na którym Suwerenna Polska się budowała za pomocą pieniędzy, za pomocą wpływów, za pomocą budowania swojej prywatnej zaciężnej armii, jaką była Prokuratura – mówił ostatnio w Radiu ZET wiceminister sprawiedliwości Krzysztof Śmiszek.
PiS przymykało oko
Czy PiS miało świadomość, w jaki sposób Suwerenna Polska traktuje fundusz przeznaczony na pomoc ofiarom przestępstw? Tak i przymykało na to oko.
– Nie miałem wiedzy, co tam się działo – twierdzi teraz były szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk, a były premier wtóruje mu, mówiąc, że odpowiadała za to wyłącznie Suwerenna Polska i jej lider.
Prawda jest jednak taka, że od początku od 2016 r. PiS dało swoim koalicjantom „latyfundia”, z których mogli czerpać. Suwerenna Polska dostała Fundusz Sprawiedliwości a Porozumienie Jarosława Gowina NCBiR. Suwerenna – Lasy Państwowe, a Porozumienie Hufce Pracy i Krajowy Zasób Nieruchomości. To była zapłata za start na jednej liście z PiS.
Prezes PiS Jarosław Kaczyński wielokrotnie obiecywał swoim koalicjantom, że złoży projekt ustawy, który pozwoli również im wziąć subwencję z budżetu państwa. Ale nigdy tego nie zrobił. Wolał, żeby jego partnerzy uwłaszczali się na instytucjach państwa, niż żeby nawet po przegranych wyborach mieli dostęp do „własnych pieniędzy”.
Polskie prawo mówi wprost, że jeśli partie startują w komitecie koalicyjnym, to prawo do subwencji mają wszystkie proporcjonalnie. A jeśli politycy partii startują z listy innej partii, to wtedy tego prawa nie mają. W dodatku jedna partia – zgodnie z prawem – nie może finansować innej, a zatem PiS nie może zrobić żadnego przelewu na konto Suwerennej Polski.
Dlaczego Kaczyński załatwił to w ten sposób? Bo „głodnego” partnera prościej trzymać w ryzach. Politycy Suwerennej Polski przez osiem lat odważnie poczynali sobie w państwowych instytucjach, ale partia miała z tego niewiele, tyle, co na bieżące wydatki. Jeśli zatem Kaczyński dojdzie do wniosku, że ziobrystów należy się pozbyć, zostaną z niczym.
W 2021 r. NIK po analizie wydatków z Funduszu Sprawiedliwości uznał, że kwota nieprawidłowo wydanych pieniędzy sięgnęła ponad 280 mln zł. Jednak kampania, w której politycy zaczęli z funduszu czerpać pełnymi garściami, była dopiero dwa lata później, a zatem kwoty, o których mowa zapewne są wielokrotnie wyższe.
Jednak to nie jedyne źródło finansowania kampanii, któremu powinna się przyjrzeć PKW. Są jeszcze inne wydatki rządu w trakcie kampanijnych miesięcy, jak np. pikniki 800+, które – organizowane za pieniądze ministerstwa – informowały jedynie o podwyżce świadczenia. Za to łącznie kosztowały prawie 15 mln zł.