Ze Świętego Krzyża rozpościera się piękny widok, czasem nawet można dostrzec szczyty odległych o ponad 200 km Tatr. Niemcy stworzyli tu warunki nieludzkie, ale więźniowie Świętego Krzyża nigdy nie mieli lekko. Niezależnie, kto akurat kontrolował więzienie.
Jeden z agentów naszego wywiadu był świadkiem, jak do umierającego jeńca doskoczyło kilku współtowarzyszy i rozpruwając mu brzuch, wydarło wątrobę, jedząc ją wściekle” – czytamy w raporcie polskiego podziemia. Ten potworny opis dotyczy obozu urządzonego przez Niemców w więzieniu na Świętym Krzyżu. Osadzani tutaj sowieccy jeńcy byli skazani na śmierć. Powolną i w cierpieniu.
Kompleks wchodził w skład Stalagu XII C „Kamienna” jako podobóz Święty Krzyż. Jeńców zabijały głód i choroby zakaźne. Zmuszano ich do ciężkiej pracy. Celem obozu, istniejącego do października 1942 r., była eksterminacja. Nie prowadzono nawet ewidencji osadzonych. Po niemieckich zbrodniach zostały mogiły na polanie Bielnik, gdzie spoczywa około 6 tys. zamęczonych jeńców. To była smutna puenta dla ponurej historii tego miejsca. Niemcy stworzyli tu warunki nieludzkie, ale więźniowie Świętego Krzyża nigdy nie mieli lekko. Niezależnie, kto akurat kontrolował więzienie.
Władze carskie powołały je do życia na Łysej Górze w 1886 r. w zlikwidowanym wcześniej klasztorze benedyktynów. Kościół, kaplice boczne i część budynków od wschodniej części obiektu zostały wyłączone z więzienia. Były więc ogólnodostępne dla duchownych i wiernych.
Prace nad przystosowaniem klasztoru i wznoszeniem nowych zabudowań rozpoczęły się w połowie 1881 r. W ich trakcie zniszczono część klasztornych zabytków. O. Klemens Dąbrowski, kapelan więzienny, w swym pamiętniku napisał: „Dozorcy mówili, że już niejeden fresk przepadł przy kolejnym tynkowaniu ścian”. Z całością prac uporano się w niespełna dwa lata. Po otwarciu obiekt zmienił nazwę na Kielecki Zakład Poprawczy.
Więzienie na Świętym Krzyżu otoczone uzbrojonymi policjantami podczas buntu więźniów, 1925 r.
Foto: Fot. Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny – Archiwum Ilustracji/NAC
Świętokrzyski chłód i porywisty wiatr zimą, upał i spiekota latem. Przeludnione cele, w których siedziało po 10-15 mężczyzn. Święty Krzyż był ostatnim adresem, pod który chcieli trafić skazańcy. Od początku funkcjonowania placówki panowały tam bardzo złe warunki sanitarne. W starych, nieprzystosowanych zabudowaniach ciągła wilgoć i mrok powodowały dużą śmiertelność wśród więźniów.
Naczelnik stawia na teatr
Drugie otwarcie więzienia na Świętym Krzyżu nastąpiło 1 października 1919 r., placówkę zaliczono do więzień pierwszej kategorii, a po zmianie klasyfikacji nosiła symbol A. W nomenklaturze oznaczało to, że było to więzienie dla maksymalnie 480 więźniów, odbywających wyroki dłuższe niż trzy lata. Jednak tabele z normami zwykle nie pokrywały się ze stanem faktycznym. Od samego początku więzienie było przeludnione. Dochodziło do sytuacji, że stan liczebny przekraczał 700 skazanych. W praktyce oznaczało to, że w celach liczących ok. 25 mkw. przebywało od 15 do 20 mężczyzn. Powiedzieć, że warunki były fatalne, to nic nie powiedzieć.
Więźniowie podczas pracy w warsztacie tkackim, lata 1933-1935
Foto: Fot. Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny – Archiwum Ilustracji/NAC
Pierwszy naczelnik nie pozostał na stanowisku długo. Jego miejsce zajął Mieczysław Butwiłowicz, który swą funkcję pełnił aż do 1939 r. Zanim trafił na Święty Krzyż, był naczelnikiem więzienia w Białymstoku, obiektu o znacznie lepszym standardzie. Swój nowy przydział traktował jako zesłanie, ale miał też poczucie misji. Stworzył szkołę i bibliotekę. Otworzył więzienną piekarnię. Powstał zakład tkacki, gdzie więźniowie uczyli się fachu. Dla osadzonych był bardzo surowy, tego nauczyła go praca w carskich więzieniach. Jednocześnie był sprawiedliwy. Znał się bardzo dobrze na sprawach więziennictwa. Skrupulatnie przestrzegał zasad, egzekwował więzienną dyscyplinę i regulamin obiektu. Miał silną osobowość i autorytet, zarówno u osadzonych, jak i pośród pracowników więzienia.
Zazwyczaj stosunek więźniów do reszty wynosił 80 do 20. Czyli na 80 więźniów przypadało 20 pracowników więzienia (strażników, dozorców, urzędników więziennej administracji itd.). Przyjęło się, że naczelnikiem zostawał ktoś z zewnątrz, ale już funkcjonariusze czy administracja niższych szczebli rekrutowali się spośród mieszkańców Gór Świętokrzyskich. Mieszkali w okolicznych miejscowościach: w Nowej Słupi, Hucie Szklanej, Hucie Starej, Trzciance czy Bartoszowinach. Starsza generacja strażników była doświadczona; pracowali oni w więziennictwie jeszcze w okresie zaborów.
Mieczysław Butwiłowicz, naczelnik Więzienia Ciężkiego na Świętym Krzyżu, 1933 r.
Foto: Fot. Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny – Archiwum Ilustracji/NAC
Nowy naczelnik wprowadzał w więzienną rutynę pewien rodzaj programu resocjalizacyjnego, w ramach którego osadzeni wystawiali spektakle teatralne. Niestety ta forma resocjalizacji niespecjalnie przyjęła się w warunkach panujących na Świętym Krzyżu. Więźniowie, z reguły recydywiści i ludzie prości, niespecjalnie garnęli się na scenę. Każdy dzień zaczynali tak samo. Dokładnie o godz. 6 rozlegała się melodia porannego hejnału granego z wieży strażniczej na kornecie przez muzyka Więziennej Orkiestry Dętej, którą zresztą do życia także powołał naczelnik Butwiłowicz.
Wychodzący po odbyciu kary więźniowie widzieli na murze napis: „Idź z Bogiem i nie wracaj”.
Krwawy bunt
Zaczęło się w niedzielę 20 września 1925 r., tuż po śniadaniu. Przed godz. 7 kilkunastu więźniów prowadzonych do łaźni na poranną kąpiel rzuciło się na dwóch eskortujących dozorców, zabijając przy tym jednego z nich. Po obezwładnieniu kolejnych dozorców wywiązała się strzelanina. Od kul strażników zginęło dwóch więźniów. Buntownicy – pod przywództwem recydywisty i byłego żołnierza kawalerii Jana Kowalskiego odsiadującego wyrok za kilka morderstw – wycofali się w kierunku więziennej kancelarii. Szybko ją zajęli, demolując ją i niszcząc telefon wraz z linią telefoniczną – co odcięło Święty Krzyż od świata i sprawiło, że pomoc nadeszła późno.
W ręce więźniów wpadły karabiny wraz z dużą ilością amunicji i kilka rewolwerów. Tak uzbrojeni uderzyli i zdobyli północno-zachodnią wieżę. Przyszło im to łatwo, strażnice były wykonane z drewna i nie stanowiły wystarczającej ochrony. Pod silnym ogniem strażnik pełniący wartę, bojąc się o swoje życie, po prostu z niej wyskoczył. Do buntowników przyłączyło się kilkunastu więźniów ze szpitala i pracujących w kuchni. Kolejnym celem rebelii były główny budynek więzienny i biuro naczelnika. Na nieszczęście buntowników naczelnik zdążył zmobilizować załogę i stawił opór.
Chwilę później od kuli strażnika zginął przywódca buntu Jan Kowalski. Jego „obowiązki” przejął inny skazany – były żołnierz 25 Pułku Piechoty odsiadujący wyrok za rozboje i napady. Po śmierci Kowalskiego zapanował chaos, a w dodatku z Kielc zdążyły dojechać posiłki. Bunt potrwał jeszcze niecałe dwie godziny i pozostali przy życiu więźniowie poddali się.
Orkiestra funkcjonariuszy więziennych, Święty Krzyż, lata 20. lub 30. XX w.
Foto: Fot. Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny – Archiwum Ilustracji/NAC
Krwawy bilans wyniósł siedmiu zabitych i 11 rannych więźniów. Śmierć poniosło dwóch strażników, a rannych zostało dwóch policjantów z Kielc. Schwytani buntownicy ponieśli dotkliwe kary. Władysław Poczta – ten, który objął przywództwo nad buntem po śmierci Kowalskiego – został skazany na karę śmierci, zamienioną potem na wyrok dożywotniego więzienia. Pozostali więźniowie również otrzymali dożywocia. Był to najkrwawszy więzienny bunt na ziemiach polskich w całym dwudziestoleciu międzywojennym.
Szpieg, przestępca, pisarz
Sergiusz Piasecki to jedna z najbardziej fascynujących i kontrowersyjnych postaci literatury polskiej XX w. Urodził się 1 kwietnia 1901 r. w Lachowiczach (obecnie Białoruś). Jego życie było pełne dramatycznych zwrotów akcji, które znalazły odzwierciedlenie w jego twórczości literackiej.
Piasecki był nieślubnym synem polskiego szlachcica Michała Piaseckiego i białoruskiej chłopki Klaudii Kułakowicz. W domu mówiono tylko po rosyjsku. Jako nastolatek trafił do więzienia za bójkę w szkole. Następnie uciekł do Moskwy, gdzie zastała go rewolucja październikowa. Już jako nastolatek zajmował się drobnym przemytem, fałszerstwami i szulerką. Pociągały go ryzyko i życie na krawędzi. W latach 20. XX w. pracował dla polskiego wywiadu na Kresach, gdzie zaangażowany był w operacje przeciwko sowieckim wojskom – zresztą z sukcesami, które zawróciły mu w głowie.
Jego błyskotliwa kariera skończyła się z powodu uzależnienia od kokainy. Wyrzucony z wywiadu zajął się bandyterką. Po kolejnym napadzie z bronią w ręku policja wpadła na trop Piaseckiego i zatrzymała go w Wilnie. Usłyszał wyrok śmierci, później zamieniony na 15 lat więzienia. To właśnie wtedy trafił do więzienia na Świętym Krzyżu. Dopiero tutaj Piasecki nauczył się poprawnie posługiwać językiem polskim. To wyjątkowe, biorąc pod uwagę, że jego wcześniejsza edukacja językowa była bardzo ograniczona.
Piasecki był z natury buntownikiem, przez co w więzieniu często trafiał do izolatki (łącznie spędził w niej dwa lata). Jego pierwsza powieść, „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”, była w dużej mierze oparta na jego doświadczeniach z życia w przestępczym półświatku i pracy w wywiadzie. Książka okazała się przepustką do wolności. Stała się bestsellerem, co skłoniło prezydenta Ignacego Mościckiego do skorzystania z prawa łaski. W sumie Piasecki przesiedział w więzieniu na Świętym Krzyżu aż 11 lat.
Po wyjściu kontynuował karierę literacką. Jego książki były zakazane w PRL, co przyczyniło się do tego, że jego twórczość przez długi czas pozostawała w cieniu i niemal odeszła w zapomnienie. Jego powieści były dostępne głównie w drugim obiegu lub na emigracji. Dopiero po upadku komunizmu jego dzieła zaczęły być na nowo wydawane i doceniane. Zmarł w 1964 r. w Penley w Wielkiej Brytanii.
Terrorysta na Świętym Krzyżu
Stepan Bandera trafił na Święty Krzyż po „procesie warszawskim”. Sądzono w nim przywódców Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) w związku z zabójstwem ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego w 1934 r. Banderę skazano na karę śmierci, a następnie w wyniku amnestii wyrok zamieniono na dożywocie z przydziałem do Więzienia Ciężkiego na Świętym Krzyżu. Siedziało już tu wielu członków OUN, toteż wstrzymano osadzenie Bandery do czasu wywiezienia ich. Nie udało się przenieść wszystkich, więc podjęto decyzję o ich maksymalnym rozdzieleniu, żeby utrudnić kontakt z Banderą. Decyzja ta wywołała bunt pośród Ukraińców oraz podjęcie przez nich głodówki. Zakończyła się przymusowym, sztucznym odżywianiem osadzonych przez więzienną służbę szpitalną.
Z Banderą starali się też utrzymywać kontakt pozostający na wolności członkowie OUN. Naczelnik Butwiłowicz podejrzewał, że pośrednikiem między Banderą a Ukraińcami był prawosławny kapelan więzienny Józef Kładoczny. Spowiedzi Bandery na Świętym Krzyżu trwały bardzo długo. Ze względu na tajemnicę spowiedzi odbywały się one bez udziału innych osób. Chociaż nigdy tego nie udowodniono, to najprawdopodobniej Kładoczny przekazywał OUN grypsy od Bandery. Bandera w czasie pobytu na Świętym Krzyżu wielokrotnie był skazywany na karcer – pomieszczenie bez okien i dostępu świeżego powietrza o wymiarach 154 cm na 86 cm i wysokości 210 cm. Spędził tam łącznie prawie dwa miesiące.
W połowie 1937 r. Komenda Wojewódzka Policji Państwowej we Lwowie wpadła na plany odbicia Bandery z więzienia na Świętym Krzyżu. Członkowie OUN mieli się ukryć na zboczach góry i w odpowiednim momencie, podczas wieczornego spaceru, odbić Banderę. Plan spalił na panewce, zanim jeszcze wszedł w fazę realizacji. Banderowcy byli wówczas skutecznie inwigilowani przez polską policję i w porę ich wyłapano. Po tym incydencie wzmocniono jednak straż więzienną. Dobudowano dwie wieżyczki obserwacyjne i wprowadzono dokładniejszy system kontroli osób przebywających w okolicy więzienia.
Ostatecznie zdecydowano też o przetransportowaniu Bandery do innego więzienia. Ze Świętego Krzyża trafił do oddalonego o 460 km Zakładu Karnego we Wronkach. Tam również był izolowany i próbowano go odbić. Wreszcie zdecydowano o przeniesieniu go do więzienia w Brześciu nad Bugiem, które opuścił 13 września 1939 r., kiedy kierownictwo więzienia w obliczu wojny zdecydowało się wypuścić wszystkich skazańców.
Święty Krzyż dziś
Chociaż od samego początku więźniowie dzielili Święty Krzyż z kościołem, to dopiero po II wojnie światowej miejscu temu zaczęto przywracać blask. Dziś jest to ważny ośrodek pielgrzymkowy, którym opiekują się Misjonarze Oblaci. Magnesem zarówno dla turystów, jak i pielgrzymów są znajdujące się na Świętym Krzyżu relikwie, uważane za fragmenty krzyża, na którym umarł Jezus.
Schodząc do klasztornych piwnic, w których zachowały się cele zbiorowe i karcer, wciąż odczuć można ducha lat minionych. Podziemia są zamknięte dla turystów, jednak gdy pracowałem nad tym tekstem, brat Grzegorz Walczak pozwolił mi zwiedzić zakamarki tego przerażającego niegdyś miejsca. W roku 2023 dawne więzienne cele posłużyły jako plan dla filmu „Sami swoi. Początek” w reżyserii Artura Żmijewskiego.