Na profilach faceci zdradzają oczekiwania, jakie mają wobec kobiet, oraz ujawniają szufladki, w których je umieszczają. Nie skąpi się pochwał dziewczynom saba saba – pisze Vanessa Montalbano”, autorka książki „Tokyo Crush. Jak szukałam miłości w Japonii”.
Dzięki Tinderowi poznałam zaskakujące słownictwo. Wygląd fizyczny i cechy osobowości dzielą się na ściśle określone kategorie. Weźmy na przykład twarz. Do najbardziej popularnych należą „solne” i „cukrowe”. Szczęśliwcy, których oblicze spełnia wyśrubowane kryteria – w pierwszym przypadku są to delikatne rysy i blada cera, w drugim okrągła i dziecinna buzia – ochoczo to podkreślają. Niektórzy szukają kobiety o twarzy tanuki („słodkiej”, z małym noskiem i dużymi oczami), inni opisują siebie jako Shōwa, co znaczy, że mają charyzmę, a jednocześnie cenią prostotę i są serdeczni w kontaktach z ludźmi. Jeszcze inni mężczyźni porównują się do psów pod względem wyglądu: miła twarz, duże, tare, czyli „opadające”, oczy, albo zaznaczają, że przypominają czworonogi z charakteru: wierni, tryskający entuzjazmem, wymagający nieustanej uwagi – są jak szczenięta, które wszędzie podążają za swoim panem.
Jasno określa się własne potrzeby i wychwala atuty. Jedni zapewniają amaeru, co znaczy, że ich partner będzie zawsze mógł na nich liczyć, będzie rozpieszczany, nie będzie musiał się martwić, że czymkolwiek ich urazi. Inni określają siebie jako amaenbo, ponieważ mają ogromne potrzeby emocjonalne. Słowo amaenbo w pierwszym znaczeniu odnosi się do rozpieszczonego dziecka lub takiego, które ciągle domaga się uwagi. Jest echem jednego z powodów, dla których niektóre Japonki nie chcą wychodzić za mąż. Seina stale mi to powtarza: „Po to, żebym zajmowała się dzieckiem albo dwójką? W takim razie podziękuję”.
Na profilach faceci zdradzają oczekiwania, jakie mają wobec kobiet, oraz ujawniają szufladki, w których je umieszczają. Nie skąpi się pochwał dziewczynom saba saba, postrzeganym jako pozytywne, naturalne, takie, które „nie zadzierają nosa”, a pod ostrzałem są „samozwańcze saba saba”, bo tylko udają beztroskę, a w rzeczywistości mają wygórowane wymagania. Surowa krytyka spada też na kojirase, „skomplikowane dziewczyny”, ponieważ ich brak pewności siebie prowadzi do niestabilności na poziomie emocjonalnym. Wielu mężczyzn szuka nori ga ii, dziewczyn złaknionych przygód. To etykietka łatwej dziewczyny, co wyjaśnił mi jeden z moich chłopaków. „Czystość” z kolei równie często bywa istotnym kryterium. Pożądane są kobiety będące ucieleśnieniem niewinności i naiwności. Takie, którym brakuje doświadczenia. Rzecz jasna nie przyciągałam amatorów tego typu.
O grupie krwi na randce
Zaskoczyło mnie jednak, jak duże znaczenie przywiązuje się do grupy krwi. Na randkach standardowo padało pytanie o moją grupę, ponieważ Japończycy dzielą ludzi według tego kryterium. Na półkach księgarni mnożą się książki na ten temat, szczególnie gdy poruszają zagadnienie powinowactwa dusz, do jakiego prowadzi dopasowanie na tym polu. Podawanie grupy krwi na profilu randkowym jest czymś normalnym. Grupy krwi celebrytów, bohaterów programów typu reality show, a nawet polityków są powszechnie znane. Nawet postacie z anime czy gier wideo mają przypisaną konkretną grupę.
Czynnik Rh nie ma większego znaczenia, ponieważ 99% populacji ma grupę Rh+. Ja mam 0, co czyni mnie „urodzonym przywódcą, optymistą, osobą pewną siebie, dynamiczną, która potrafi mówić, co myśli, w sposób naturalny”. Z tego właśnie powodu „czasami jestem postrzegana jako arogant” i podobno „mam problem z wyrażaniem swoich uczuć”, a także „boję się odrzucenia”. To charakterystyka, którą z łatwością można odnieść do 30% japońskiej populacji, ponieważ grupa 0 znajduje się na drugim miejscu po najpowszechniejszej grupie A. Większość japońskich premierów ma grupę 0.
Osoby z grupą A cieszą się opinią świetnie zorganizowanych pracowników, uważnych na szczegóły, uprzejmych i rasowych dyplomatów. Grupa B jest ich absolutnym przeciwieństwem: ekstrawertycy, do bólu szczerzy, samolubni… Najrzadsza grupa AB obejmuje nierozumianych marzycieli, którzy odstają od większości, innych. Tak właśnie przedstawił się Kento na naszej pierwszej randce. „Jestem AB. Kawatta hito. A ty?” Kawatta hito dosłownie znaczy „inna osoba”. Ale w odniesieniu do czego? Nie lubię tego wyrażenia. Niektórzy używają go, by wyróżnić się z tłumu jako odrębne byty, lecz przecież jego wydźwięk może być też pejoratywny. Wyczułam pewne skrępowanie w głosie Kento, bo pewnie cierpiał z powodu uprzedzeń. W Japonii istnieje burahara lub blood harassement, czyli zjawisko dyskryminacji ze względu na grupę krwi.
Stereotypy i grupa krwi
Po powrocie z randki z Kento usiadłam na łóżku z laptopem. Owa koncepcja, której korzenie sięgają początku dwudziestego wieku, wywodzi się z eugeniki i została przejęta przez nazistów. W 1927 roku profesor psychologii Takeji Furukawa wydał publikację Studium temperamentów na podstawie grup krwi, choć swoje badania oparł na zaledwie jedenastu osobach z najbliższej rodziny. W 1933 roku środowisko naukowe ostro skrytykowało jego tezy, lecz książka odniosła ogromny sukces czytelniczy, a sama idea zapuściła korzenie w głowach Japończyków. W latach siedemdziesiątych dziennikarz i prawnik Masahiko Nomi, choć nie był naukowcem, przyczynił się do popularyzacji tej teorii, lecz w wersji oczyszczonej z rasistowskich i eugenicznych naleciałości. Na lukratywnej fali New Age’u razem z synem napisał ponad sześćdziesiąt pięć książek, które sprzedał w ponad sześciu milionach egzemplarzy. Grupa krwi liczy się nawet podczas rekrutacji do wielu firm. W 2004 roku temat pojawił się w ponad siedemdziesięciu programach telewizyjnych. W konsekwencji Broadcasting Ethics & Program Improvement Organization (BPO, organizacja ds. etyki i doskonalenia programów telewizyjnych) wystosowała oficjalny komunikat, aby powstrzymać nadawanie potencjalnie niebezpiecznych treści propagujących negatywne stereotypy. I tak do następnego bestsellera, i kolejnego… Według różnych stron internetowych – które jednak często sobie przeczyły – mój romans z AB był z góry skazany na porażkę.
Kilka lat później razem z Seiną pojechałyśmy do chramu Daijingu w centrum Tokio, który cieszył się popularnością, ponieważ rzekomo zapewniał szczęście w miłości. Sprzedają tam omikuji, karteczki, które się losuje, żeby poznać przyszłość na podstawie grupy krwi. Rozmowa naturalnie zeszła na ten temat, a Seina wyznała, że gdy swipe’uje profile w internecie, nigdy nie matchuje B ani AB. Nawet nie próbowałam jej od tego odwodzić. Każdy ma swoje małe dziwactwa.
Fragment książki „Tokyo Crush. Jak szukałam miłości w Japonii” Vanessy Montalbano (tłum. Adriana Celińska) wydanej przez Znak Literanova. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.
Okładka książki „Tokyo Crush. Jak szukałam miłości w Japonii”
Foto: Znak Literanova
