Problem w tym, że rzeczywistości nie da się w nieskończoność spinować – zwłaszcza gdy nie kontroluje się już mediów publicznych. I PiS może przekonać się o tym w tej kampanii.
Spotkanie z wyborcami w Siedlcach Jarosław Kaczyński zaczął od powtórzenia zarzutu, że kampania wyborcza, która przyniosła zwycięstwo Donaldowi Tuskowi, „to było jedno wielkie oszustwo”. Gdy prezes PiS mówił to po raz pierwszy, komentatorzy zastanawiali się, czy Kaczyński wzorem Trumpa podważa wyniki wyborów i prawomocność obecnego rządu. Powtarzany po raz kolejny zarzut ten traci całą swoją wagę, staje się kolejnym zwrotem w litanii oskarżeń, przy pomocy których Kaczyński próbuje demonizować Tuska w niemal każdym swoim przemówieniu, odkąd lider KO wrócił z Brukseli do polskiej polityki.
Powtórzenie było w ogóle główną figurą organizującą wystąpienie Kaczyńskiego w Siedlcach. Prezes PiS powtórzył w nim wszystko to, co mówił w ciągu ostatnich tygodniach: o Zielonym Ładzie, Tusku, Niemcach, inwestycjach infrastrukturalnych i Orlenie. Konsekwentnie budował swój kampanijny przekaz na zaprzeczeniu rzeczywistości.
„Mów, że to nie twoja ręka”
W filmie „Młode wilki” postać grana przez Jarosława Jakimowicza – przez długi czas gwiazdę TVP w czasach PiS – uczy młodego człowieka wchodzącego do przestępczego półświatka: „Nigdy do niczego się nie przyznawaj. Złapią cię pijanego w samochodzie, to mów, że nie piłeś. Znajdą ci dolary w kieszeni, mów, że to pożyczone spodnie. A jak cię złapią na kradzieży za rękę — mów, że to nie twoja ręka”.
PiS kieruje się podobną filozofią, zwłaszcza wtedy, gdy jego przedstawiciele pytani są o wszystkie afery z okresu 2015-18. Kaczyński w Siedlcach zadeklarował zresztą wprost, że żadnych wielkich afer nie było, co najlepiej widać po tym, że powołane przez obecną władzę komisje śledcze okazały się zupełnie bezradne i bezużyteczne.
Pegasus? Jak stwierdził Kaczyński, jeśli był z nim jakiś problem to najwyżej taki, że przestał być skutecznie stosowany, przez co państwo nie było w stanie złapać sędziego Szmydta – współpracownika grupy hejterskiej z kierowanego przez Ziobrę Ministerstwa Sprawiedliwości, który niedawno zbiegł na Białoruś. Niestety, nikt z uczestników spotkania nie zapytał Kaczyńskiego, jak o służbach w czasach PiS świadczy fakt, że człowiek, który bryluje w białoruskich i rosyjskich kanałach propagandowych, przez osiem lat rządów PiS robił karierę w sądownictwie i w zajmującym się nim resorcie.
Afery Orlenu? Zdaniem prezesa Kaczyńskiego nie było żadnych afer i żadnych strat naftowego giganta. Założona w Szwajcarii spółka tradingowa była dobrym pomysłem, zaliczki, jakie płaciła na zakup ropy i produktów ropopochodnych były normalną praktyką w branży, a jej gigantyczne straty wynikają wyłącznie z tego, że nowy zarząd nie chciał poczekać na produkty, na jakie wypłacono zaliczki. Inaczej mówiąc, Kaczyński twierdzi, że strata jest wynikiem politycznej decyzji nowych władz Orlenu. Nie brzmi to przekonująco: nikt nie podjąłby takiej decyzji na szkodę spółki, choćby obawiając się odpowiedzialności karnej, gdyby istniała jakakolwiek nadzieja na ściągnięcie przedpłaconych produktów.
Ogólnie, jak stwierdził Kaczyński, Orlen pod kierownictwem Daniela Obajtka stawał się regionalnym czempionem i właśnie dlatego niszczony jest dziś przez obecną władzę. Bo ta – jak po raz kolejny powtórzył lider PiS – nie chce, by Polska się rozwijała, gdyż realizuje politykę Berlina, który od stuleci pragnie utrzymywać Polskę w zacofaniu i zależności od siebie.
Podwójne zaprzeczenie klimatyczne
Kaczyński przekonywał też, że jego partia i jej rządy nie mają nic, ale to absolutnie nic wspólnego z Zielonym Ładem. Był to od początku „plan Timmermansa” i Europejskiej Partii Ludowej, to europosłowie tej formacji, w tym PSL i KO, głosowali za Zielonym Ładem w Parlamencie Europejskiej. Gdy jeden z uczestników spotkania zaczął się dopytywać o rolę w tym wszystkim premiera Morawieckiego, prezes Kaczyński odpowiedział, zarzucając pytającemu związki z PSL.
Z jaką formacją nie byłby związany pytający, miał jednak rację: to Morawiecki jako polski premier godził się na zapisy Zielonego Ładu, a Janusz Wojciechowski jako oddelegowany przez jego rząd do Brukseli komisarz ds. rolnictwa zachwalał go jako program służący interesom polskich producentów rolnych. Jak bardzo PiS nie krzyczałby teraz „to nie moja ręka!”, nie odklei od siebie łatki partii, która zgodziła się – nieważne czy z przekonania, czy z braku politycznej wyobraźni – na zapisy Zielonego Ładu. Zaprzeczenia i próby przerzucenia winy na Timmermansa i EPP przekonają tylko najbardziej przekonanych wyborców.
Kaczyński w Siedlcach zaprzeczał nie tylko odpowiedzialności PiS za Zielony Ład, ale także wyzwaniu, na które program ten ma odpowiadać: spowodowanym przez człowieka zmianom klimatu. Kaczyński mówił bowiem o opanowującej Europę „szalonej ideologii”, której przedstawicielami są zdaniem prezesa PiS z jednej strony radykalni aktywiści klimatyczni „przyklejający się do asfaltu”, z drugiej prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, twierdzący, że „planeta płonie”. „Obawiam się, że to jemu Tusk coś podpalił pod pewnym miejscem” – żartował z właściwą sobie subtelnością urodzonego żoliborskiego inteligenta lider największej partii opozycyjnej.
Jeśli słowa o „płonącej planecie” – co jest może trochę retorycznie przesadzonym, ale ogólnie słusznym opisem ocieplającego się klimatu – są dla Kaczyńskiego kompromitujące i absurdalne, to najwyraźniej przekonany jest on, że żadnego antropogenicznego kryzysu klimatycznego po prostu nie ma. Co byłoby poglądem radykalnym i sprzecznym z naukowym konsensusem nawet jak na prawicowego populistę.
Rzeczywistości nie da się w nieskończoność spinować
Na końcu swojego wystąpienia Kaczyński zachwalał dwóch liderów mazowieckiej listy PiS – Adama Bielana i Jacka Kurskiego. Porównał ich do „wojsk jednorazowego przeznaczenia”, takich jak „wojska spadochronowe, kutry torpedowe i rakietowe, jednostki, jakie mają być użyte tylko raz, bo ponoszą tak ogromne straty w walce, że później nie nadają się do dalszej walki”.
Trzeba przyznać, że to dość ryzykowna metafora. Po pierwsze, wojska spadochronowe to jednak w większości armii na świecie nie oddziały kamikadze, po drugie, startowanie do Parlamentu Europejskiego rzadko bywa misją samobójczą – nawet jeśli chodzi o śmierć polityczną. Wyciągając wnioski z tego porównania, należałoby uznać, że prezes Kaczyński traktuje Parlament Europejski jak wrogą twierdzę, którą chce zdobyć bez względu na straty wśród swoich ludzi.
Niezależnie od nieszczęśliwych metafor prezesa, ciekawe jest też to, że dwójka liderów list z Mazowsza znana jest przede wszystkim jako „spin doktorzy PiS”, eksperci od czasem brudnej kampanii i wyborczej komunikacji, autorzy zaskakującego podwójnego zwycięstwa partii w 2005 r.
Problem w tym, że rzeczywistości nie da się w nieskończoność spinować – zwłaszcza gdy nie kontroluje się już mediów publicznych. I PiS może przekonać się o tym w tej kampanii. Kaczyński mówił w Siedlcach o powrocie masowych zwolnień w polskim przemyśle – jest to narracja, którą od kilku tygodni lansują politycy partii. Jak jednak ustalił portal Konkret.24 decyzja w sprawie części zwolnień, które politycy PiS podają jako przykład, zapadła w 2023 r., gdy premierem był Mateusz Morawiecki, a liczba grupowych zwolnień w tym roku nie odbiega od poprzednich lat.
Kaczyński groził, że jeśli PiS nie wróci do władzy, to Polacy wkrótce znów doświadczą biedy – bo na zlecenie Berlina obecny rząd zablokuje rozwój Polski i przeżuci koszty stagnacji gospodarczej na najuboższych. Im bardziej ta narracja będzie rozchodzić się z rzeczywistością – np. nauczycieli, którzy za Tuska w końcu zobaczyli podwyżki, jakich nie mogli doprosić się od PiS – tym bardziej przekaz PiS będzie trafiał wyłącznie do przekonanych. A wtedy i najlepsi „spin doktorzy”, nawet stosujący taktykę „kutra torpedowego jednokrotnego użytku” nie pomogą.