– Gdy rodzic nie odpowiada na emocjonalne i fizjologiczne potrzeby dziecka, jeśli je zaniedbuje, może wystąpić u niego reaktywne zaburzenie przywiązania, co może mieć wpływ na jego życie emocjonalne w przyszłości. O tym, jakie konsekwencje niesie ze sobą RAD i jak można je przepracowywać – mówi psycholog dr Kamila Lenkiewicz.
„Newsweek”: Czym jest bezpieczne przywiązanie?
Dr Kamila Lenkiewicz: Zanim odpowiem na to pytanie, odwołam się do ogólnej definicji przywiązania, które rozumie się jako wrodzoną tendencję do polegania na opiekunie (głównie na biologicznej matce) jako źródle zaspokojenia podstawowych potrzeb biologicznych i emocjonalnych, w tym źródle pocieszenia, ochrony lub opieki. Jeśli matka z różnych powodów nie jest dostępna dla dziecka, to więź ta może być nawiązana z każdą osobą, która na stałe opiekuje się dzieckiem.
Bezpieczne przywiązanie tworzy się w relacji matka (lub opiekun stały) – dziecko, kiedy dorosły odpowiada na jego potrzeby fizjologiczne i emocjonalne. Dostrzega je i reaguje na nie w sposób adekwatny, co powoduje u dziecka rozwijanie się poczucia bezpieczeństwa. Więź tworzy się przez pierwsze 3 lata życia. Zachowania dziecka, które mają na celu budowanie relacji z rodzicem, to m.in.: płacz, wyciąganie rączek, podbieganie do opiekuna, przywieranie, wymuszanie kontaktu wzrokowego, trzymanie za rękę. Można powiedzieć, że zachowania te pełnią trzy podstawowe funkcje: przywołanie opiekuna, dążenie do bliskości i podtrzymanie kontaktu.
Utulenie w płaczu czy odwzajemnienie uśmiechu mogą wpływać na relacje, jakie dziecko będzie budowało w przyszłości?
– Tak. Przede wszystkim budują one poczucie, że dziecko jest zauważone, ważne, że ma bezpieczną „bazę”, do której może się odwołać, jeśli dzieje się coś złego. Pierwsze momenty życia dziecka są tak ważne, bo noworodek jest całkowicie bezbronny, w pełni zdany na opiekunów. A więc niezwykle wrażliwy na wszelkie komunikaty niewerbalne, które pomagają mu ten obcy świat oswoić.
Co więcej, budowanie relacji opartej na poczuciu bezpieczeństwa jest możliwe także dzięki biologicznie zaprogramowanym zdolnościom u dorosłych. Przykładowo: do małego dziecka zazwyczaj mówimy niższym, a przez to uspokajającym głosem. W ten sposób biologia zadbało o to, żeby nasz gatunek przetrwał. W ten sposób od pierwszego dnia życia dziecka „pracujemy” na okres jego dojrzewania, by ten trudny czas nie wiązał się z nienormatywnymi kryzysami psychicznymi czy emocjonalnymi.
Kiedy zaczyna kształtować się pozabezpieczny styl przywiązania?
– W tym samym czasie co bezpieczny, czyli w okresie trzech pierwszych lat życia. Wynika on ze stopnia zaspokojenia podstawowych potrzeb biologicznych i emocjonalnych. Im mniej są one zaspokojone, tym mniejsze poczucie bezpieczeństwa u dziecka i tym większe prawdopodobieństwo ukształtowania się pozabezpiecznego stylu przywiązania. Badania wskazują, że około 65 procent niemowląt przejawia przywiązanie bezpieczne, a 35 procent pozabezpieczne.
Wielu rodziców, którzy zmuszeni są oddać małe dziecko do żłobka lub pod opiekę niani, martwi się, że już te kilka godzin nieobecności może zaburzyć relację z dzieckiem i wytworzyć reaktywne zaburzenie przywiązania.
– Oddanie dziecka na kilka godzin pod profesjonalną opiekę to nie zbrodnia. Pod warunkiem że po powrocie do domu rodzice są dla dziecka emocjonalnie dostępni, czyli spędzają z nim czas, poświęcają swoją uwagę jego potrzebom i zaspokajają je. Problem jest wtedy, gdy rodzic nawet spędza z dzieckiem całe dnie, ale jest emocjonalnie niedostępny. Nie odpowiada na próby zainicjowania kontaktu przez dziecko i nie zaspokaja jego potrzeb. Nie chodzi o to, żeby z dzieckiem być 24 godziny na dobę, ale by spędzać z nim czas w sposób jakościowy.
Zaburzenia przywiązania dzielą się na dwa rodzaje: reaktywne i selektywne. Na czym polegają?
– Zaburzenia w selektywności przywiązania (disinhibited social attachment disorders, DSAD) występują w sytuacji, kiedy dzieckiem opiekowało się wiele często zmieniających się osób i tym samym brakowało tej stałej, z którą mogło wytworzyć więź. Dzieci z DSAD charakteryzują się dużą łatwością w nawiązywaniu relacji z nieznajomymi dorosłymi, łatwością w „przyleganiu” do obcych dorosłych, przesadnie przyjaznymi zachowaniami w stosunku do obcych. Dzieci te bardzo często nie różnicują osób na znane i obce. Bardzo łatwo się angażują, wszystkim ufają.
Z kolei reaktywne zaburzenia przywiązania (ang. reactive attachment disorder, RAD) charakteryzują się wycofaniem dziecka, które nie szuka pocieszenia w sytuacjach dyskomfortu, nie okazuje wzajemności w kontaktach społecznych. Może ono wystąpić w sytuacji, gdy opiekun nie odpowiada na emocjonalne i fizjologiczne potrzeby dziecka. Rodzic albo nie inicjuje kontaktu z dzieckiem, albo nie reaguje na próby inicjowania go przez dziecko. Ponadto w ich relacjach powtarzają się zmiany w postawach rodziców, co powoduje, że opiekun staje się dla niego coraz mniej przewidywalny. Doświadczenia te powodują nieustanny brak poczucia bezpieczeństwa, stymulacji i miłości od opiekunów. Przez to dziecko nabiera poczucia, że w życiu, żeby przetrwać, musi radzić sobie samo, nikt ani nic mu w tym nie pomoże. Ma przewlekłe trudności w funkcjonowaniu społecznym i emocjonalnym, co przejawia się w ograniczonej zdolności do emocjonalnego reagowania na inne osoby i ograniczoną zdolnością do pozytywnych relacji emocjonalnych. Dzieciom i nastolatkom z reaktywnymi zaburzeniami przywiązania bardzo często towarzyszą przekonania, że „ze wszystkim muszą same sobie poradzić”, „tylko od nich zależy ich los”, „nikt nie jest w stanie mnie zrozumieć”.
Trudno uwierzyć, że tacy rodzice istnieją.
– Istnieją i dość często spotykam się z takimi sytuacjami. Warto pamiętać, że jako rodzice będziemy powielać model przywiązania, którego doświadczaliśmy jako dzieci. Bardzo często robimy to nieświadomie. Czasami trudności w relacjach z dzieckiem wynikają ze stanu psychicznego rodzica. Mam tu na myśli np. poporodowe zaburzenia depresyjne u matek, które powodują, że w pierwszych miesiącach życia dziecka jest ona dla niego nieobecna emocjonalnie. Oczywiście styl przywiązania determinuje sposób, w jaki wchodzimy w inne relacje. Jednak nie jest to sytuacja, której nie można zmienić.
W Centrum Małego Dziecka i Rodziny EZRA UKSW pracujemy z rodzicami dzieci do lat 5, którzy zgłaszają się do nas zaniepokojeni zachowaniem dziecka, albo w sytuacji, kiedy starsze dzieci już trafiły do domu dziecka lub rodziny zastępczej i rodzice nie chcą po raz drugi popełnić tych samych błędów. Nasi specjaliści pracują z rodzicami m.in. nad rozwojem relacji pomiędzy nimi a dzieckiem i tym samym wszyscy pracują nad więzią. Rodzice w trakcie procesu zaczynają lepiej rozumieć swoje dziecko i zaczynają w sposób adekwatny odpowiadać na jego potrzeby. Często widzimy, jak zmienia się relacja pomiędzy nimi i jak poprawia się jakość ich życia.
Niepokojenie się zachowaniem dziecka to coraz częstszy problem wśród rodziców?
– Nie wiem, czy coraz częstszy. Według mnie jest to raczej związane z naszą większą wrażliwością na ten typ zaburzeń. Wtedy po prostu częściej je zauważamy. Jesteśmy coraz bardziej świadomi – terapeuci, ale też rodzice – że niektóre zachowania mogą być niepokojące i że warto szukać ich przyczyn z pomocą specjalistów. Dawniej nie próbowaliśmy ich nawet nazwać, a często budzące teraz niepokój zachowania traktowaliśmy jak normę.
Dlaczego?
– Wcześniejsze pokolenia nie miały czasu i energii do tego, by w tak świadomy sposób skupiać się na potrzebach dziecka. W pokoleniu naszych dziadków zagrożone były potrzeby pierwotne – w czasie wojny i tuż po liczyło się przeżycie, fizyczne przetrwanie. Wśród noworodków była dużo większa śmiertelność, dlatego też w wielodzietnych rodzinach stosunek do pojawiających się na świecie dzieci był inny niż dziś. My nie mamy już trudnych, dziejowych doświadczeń, a tym samym mamy więcej przestrzeni na dostrzeganie, nazywanie i reagowanie na pewne problemy.
Być może nie grozi nam wojna, ale za to dużo czasu pożera presja bogacenia się i ciągły wyścig szczurów.
– Oczywiście, jest to wyzwanie. Częste ostatnio przekonanie, że potrzeby emocjonalne dziecka zostaną zaspokojone za pomocą spraw materialnych, to krótka droga do wytworzenia w dziecku pozabezpiecznego modelu przywiązania. Dziś rodzice tłumaczą to tak: „Kiedy byłem mała/mały, w domu nie było bogato, więc moje dziecko musi mieć wszystko”. Albo: „Za pomocą nowoczesnego tabletu rekompensuję dziecku czas, w którym nie ma mnie w domu”. Jako specjaliści odpowiadamy, że dla dziecka naprawdę cenniejszy niż zabawka jest czas spędzony razem z nim. Nawet krótki. Pod warunkiem że rodzic jest wtedy skupiony wyłącznie na dziecku.
Bez telefonu w ręku czy bajki w telewizorze.
– Bajka może być – ale jeśli jest punktem wyjścia, inspiracją do zrobienia czegoś wspólnie z dzieckiem. Obejrzany wspólnie film może być dobrym pretekstem do rozmowy. I do budowania tej bezpiecznej relacji. Kiedy dziecko ma 2-3 lata, warto już z nim rozmawiać, tłumaczyć mu świat. Oczywiście językiem dostosowanym do możliwości poznawczych dziecka. Im młodsze dziecko, tym prostszych komunikatów używamy: „Rozumiem, że płaczesz, bo nie kupiłam ci zabawki”, „Jest ci teraz smutno”. W ten sposób objaśniamy dziecku świat emocji – jego i innych osób.
Komunikat: „Nie płacz, bo mamusi/tatusiowi jest przez to przykro” buduje w nim poczucie winy i nie uczy rozumienia emocji.
Brytyjski psycholog i pediatra Donald Winnicott mawiał, że dziecko nie potrzebuje idealnego rodzica, tylko wystarczająco dobrego. Z mojej praktyki wynika, że rodzice co do zasady chcą dla swojego dziecka dobrze. Ale bywa, że z tej dobroci proponują dzieciom aktywność, która jest dla nich zbyt trudna, zbyt obciążająca. Na przykład: jeśli nasi rodzice byli zbyt surowi i wielu rzeczy nam zabraniali, to my jako rodzice często nie potrafimy stawiać swojemu dziecku granic. W ten sposób przekazujemy mu nad sobą władzę, a to jest dla niego zbyt duże obciążenie. Możliwe, że w przyszłości zapłaci za to kryzysem emocjonalnym.
Jaka jest granica między daniem dziecku wyboru a oddaniem mu władzy?
– To dorośli wiedzą lepiej, co dla dziecka jest dobre, biorąc pod uwagę jego potrzeby rozwojowe. Im dziecko jest starsze, tym więcej może mieć obszarów do decydowania lub współdecydowania z rodzicami. Podążanie za dzieckiem, a nie jego potrzebami jest całkowitym oddaniem mu władzy. Gdy słyszę od rodziców: „Nasze dziecko decyduje od zawsze, my się mu podporządkujemy”, zadaję pytanie: „Skąd u państwa przekonanie, że wasze dwu-, trzyletnie dziecko wie, co dla was wszystkich jest dobre?”. Przekazywanie władzy dziecku nad jego życiem jest procesem rozpisanym na około 20 lat. Od całkowitego decydowania przez rodziców – oczywiście przy uwzględnieniu jego potrzeb biologicznych i emocjonalnych – poprzez dawanie ograniczonego wyboru do współdecydowania i samostanowienia.
Poszczególne etapy są potrzebne, żeby dziecko w warunkach bezpiecznych uczyło się podejmowania decyzji. Jak znaleźć równowagę między dobrą a przesadzoną bliskością? Czy jeśli dziecko chce być „na rękach” przez cały czas, możemy mu na to pozwolić?
Czy odmowa przytulania „na zawołanie” nie wpłynie na jego psychikę i nie wywoła zaburzenia przywiązania?
– W psychologii jest na to dobra odpowiedź: to zależy. Dziecko „przyklejone” do mamy do drugiego roku życia – to zachowanie normatywne. W tym czasie dziecko i mama to jedność, nie dwie odrębne jednostki. Martwiłoby nas, jeśli dziecko nie wykazywałoby lęku przed obcymi.
Od około trzeciego roku życia i słynnego „nie”, które jest wyrazem normatywnego kryzysu rozwojowego prowadzącego do odrębności dziecka od matki, dziecko powinno zaczynać eksplorować otoczenie, częściej bawić się samodzielnie, oddalać się od mamy i do niej wracać, reagować niepokojem, kiedy całkowicie mu zniknie z pola widzenia. Brak tych zachowań powinien skłaniać do pytania, co powstrzymuje dziecko przed eksplorowaniem otoczenia? Może to być np. lęk.
Jak się do niego nie przyczynić?
– Lęk ma podłoże biologiczne. Rodzimy się z mniejszą lub większą podatnością na niego. Może on być też zaindukowany przez ważnych dorosłych. To my, rodzice, objaśniamy dziecku świat i my często przekazujemy mu nasze lęki. Dzieci mają w sobie naturalną ciekawość i nie widzą zagrożeń. To dorośli mu mówią np.: uważaj, bo spadniesz, nie idź tam, bo spadniesz, nie bujaj się tak wysoko, nie dotykaj pieska, bo cię pogryzie itd. Oczywiście są takie sytuacje, kiedy musimy zareagować, bo dziecku stanie się krzywda, ale są też takie, kiedy reagujemy nadmiarowo, bo do głosu dochodzą nasze lęki.
Jakim partnerem może być w życiu dorosłym osoba, która w dzieciństwie wytworzyła RAD?
– Bardzo uważnym na to, czy jest dla drugiej osoby wystarczająco ważna. Czy dana relacja może być zagrożona, czy może zostać odrzucona, porzucona. W drugiej osobie nie będzie raczej szukała wsparcia. Przeciwnie: będzie przekonana, że ze wszystkimi problemami musi sobie poradzić sama. Może też być powierzchowna i nie wchodzić w głębsze relacje. Lub inaczej: osaczać tę drugą osobę po to, by ta jej nie zostawiła. Będzie stroną dominującą. Po to, żeby mieć wpływ i kontrolować relację, żeby nie zostać porzuconym.
Czy RAD sprzyja też rozwinięciu się skłonności do depresji?
– Ma wpływ na całą naszą osobowość. W tym także na reagowanie na kryzysy emocjonalne w przyszłości. Mogą to być zaburzenia odżywania, zachowania, w tym także poważne, antyspołeczne – prowadzące do wejścia w konflikt z prawem. Ale także zaburzenia osobowości: narcystyczne, histrioniczne, borderline.
Przepracowanie RAD w terapii jest kluczowe w leczeniu takich zaburzeń?
– Tak. Zwłaszcza jeśli w terapii skupiamy się na schematach pierwotnych, nabytych właśnie w najwcześniejszym etapie rozwoju. W psychoterapii staramy się je podważać i zamieniać na konstruktywne, takie, które dodają siły. W modelu psychodynamicznym staramy się je nazwać i niejako przeżyć na nowo, by wypracować nowe emocje, które nie będą nas osłabiały i zatrzymywały naszego działania, tylko rozwijały.
Jesper Juul, duński psychoterapeuta, stwierdził, że źle traktowane dziecko nie przestaje kochać rodziców, ale przestaje kochać siebie.
– Bo dziecko z pozabezpiecznym stylem przywiązania jest tak bardzo skupione na relacji z rodzicem – i na tym, by jej nie stracić – że zapomina o własnych potrzebach, przestaje o nie dbać. Jedną z takich ważnych potrzeb jest ukształtowanie własnej tożsamości. Jeśli dorastające dziecko ma przekonanie, że nie może zranić rodzica, bo ten może je porzucić, to, zamiast skupić się na przeżywaniu swojego rozwoju, poświęci się utrzymaniu relacji z chłodnym rodzicem. Takie dzieci często nie przechodzą okresu buntu. A bunt jest potrzebny, by młody człowiek uświadomił sobie, kim jest i dokąd zmierza. Bywa też przeciwnie: dziecko jeszcze bardziej „daje w kość” rodzicom, bo podświadomie prowokuje sytuacje, w których rodzic je porzuci tak jak na wczesnym etapie. Sprawdza, ile rodzice mogą wytrzymać, testuje, gdzie jest granica.
Czy reaktywne zaburzenie przywiązania można jakoś „odwrócić”?
– Można je przepracować podczas psychoterapii. Wszystko zostaje w naszej pamięci, ale możemy nad tym pracować, nadać temu inne znaczenie, zrozumieć. Warto podkreślić, że nie każda przeżyta trauma spowoduje problemy w późniejszym życiu. Warunkiem jest obecność wspierającego, uważnego otoczenia. Jeśli w naszym dorosłym życiu jest ktoś, kto takie wsparcie nam zapewnia, traumy z dzieciństwa nie muszą przynosić psychicznego cierpienia. Ważne jest też to, by rodzice nie pozostawali ze swoimi wątpliwościami czy problemami sami.
Pamiętajmy:
nie musimy być idealni i nie musimy radzić sobie sami. Zawsze jest dobry moment na znalezienie pomocy. Druga rzecz to po prostu słuchanie swojego dziecka. Rozpoznanie jego potrzeb. Często mówię rodzicom, z którymi pracuję, że dużym problemem jest brak stymulacji emocjonalnej, ale równie dużym jest przestymulowanie dziecka. Ono naprawdę nie musi mieć dziesięciu godzin różnych aktywności, tenisa, pływania, angielskiego i gry na pianinie. Czasem lepsze jest po prostu bycie. Bycie razem z nim.
Dr Kamila Lenkiewicz — psycholog, psychoterapeuta z wieloletnim stażem w pracy z dziećmi, młodzieżą i rodzicami. Dyrektor zarządzająca placówkami medycznymi dla dzieci i młodzieży w spółce EZRA UKSW.