Ofiarą przemocy padasz dwa razy. Bo potem są jeszcze koledzy, którzy to wszystko widzieli, ale chcą milczeć. I chcą, żebyś zniknęła.
Pół roku temu aktorka Martyna Rozwadowska opowiedziała historię o przemocy w Teatrze Fredry w Gnieźnie. Oskarżyła o mobbing aktora Rolanda Nowaka i jego żonę Joannę Nowak, która jest także dyrektorką gnieźnieńskiego teatru. „Krzyczał, groził, obrażał” – opowiadała. O przemocowych zachowaniach Nowaka i o tym, jak chroni go Joanna Nowak, opowiedzieli także aktorzy i reżyserzy, którzy pracowali z nimi w innych teatrach.
W grudniu Rozwadowska została zwolniona.
***
– Grudzień. Wracam do pracy po przerwie, gram pierwszych pięć spektakli – opowiada Martyna Rozwadowska. – Każdego dnia, idąc do teatru, myślę sobie: to dziś, dziś mnie wyrzucą. Permanentny stres, nerwowy uśmiech przyklejony do twarzy. Jestem wyczulona na każdy ruch, dźwięk. Idąc na próbę, widzę przez szybę dyrektorkę i kadrową. Myślę: to dziś. Ale nie, przechodzę obok, nawet nie podnoszą wzroku. Więc nie dziś. A może jednak? Ubieram się na próbę, mówię do koleżanki, jedynej, z którą jeszcze mogę rozmawiać: „Czy ja będę grała? Czy mnie zwolnią przy wszystkich?”. A samą siebie pytam w myślach: po co ty to w ogóle zrobiłaś? Przecież ty się za chwilę z tego stresu przewrócisz, padniesz, zawału dostaniesz.
I
Udało się. Nie zwolnili. Drugiego dnia też nie. Przychodzi piąty dzień, wpół do dziewiątej rano. Pół godziny przed spektaklem. Nagle ludzie znikają. Wszyscy, jak na hasło. Martyna zostaje sama w pustej garderobie. Drzwi się otwierają, wchodzą dyrektorka Joanna Nowak, kadrowa teatru i prawniczka.
– Dyrektorka mówi, że nadwyrężyłam zaufanie, to wszystko nieprawda, co powiedziałam, zniszczyłam wizerunek teatru, zniszczyłam jej wizerunek – opowiada Rozwadowska.
Joanna Nowak wręcza aktorce wypowiedzenie.
– Czy ja teraz mam zagrać spektakl?
– Tam ma pani wszystko napisane – mówi prawniczka.
– A może mi pani powiedzieć, bo ja jestem w takim stanie, że teraz tego nie dam rady przeczytać, a ja za chwilę gram… Gram?
– Dziś pani gra, a jutro już pani nie przychodzi do pracy.
– Ale jutro też jest spektakl. Ktoś zagra zastępstwo? Ktoś się przygotował?
– To niech już pani nie interesuje.
Wychodzą. I wtedy ludzie zaczynają wracać do garderoby. Nikt o nic nie pyta, chociaż każdy wie. Jakby się nic nie wydarzyło. Oprócz jednej koleżanki, aktorki.
– Ja za ciebie jutro zagram – mówi. Nieprzyjemnym, zimnym tonem.
A potem zaczyna się spektakl i Martyna idzie grać.
II
– W polskim prawie definicja mobbingu jest dość skomplikowana – mówi Krzysztof, prawnik, specjalista prawa pracy. „Pod nazwiskiem z tobą nie pogadam, firmy się do mnie zgłaszają, żeby im pomóc zamieść takie sprawy pod dywan” – uprzedza.
– Definicja brzmi tak: „mobbing to działania, zachowania dotyczące pracownika, skierowane przeciw pracownikowi, polegające na uporczywym i długotrwałym nękaniu lub zastraszaniu, wywołujące u niego zaniżoną ocenę przydatności zawodowej, powodujące lub mające na celu poniżenie lub ośmieszenie pracownika, izolowanie go lub wyeliminowanie go z zespołu współpracowników”. Żeby wygrać sprawę o mobbing, musisz wykazać wszystkie te przesłanki. One wszystkie muszą być łącznie spełnione. Największy problem to kwestia zaniżonej oceny przydatności zawodowej. Jak jej nie będziesz miał, a możesz nie mieć, bo możesz mieć duże poczucie własnej wartości, to przesłanka nie będzie spełniona.
– Jak to w ogóle udowodnić? Trochę to subiektywne.
– Nawet bardzo.
– Reprezentujesz pracodawców oskarżonych o mobbing. Z czym do ciebie przychodzą? Mówią: pozywa mnie, wariat?
– Mniej więcej tak to wygląda. Jakiś człowiek, który nie wiadomo co od nas chce. Są dwa warianty: grom z jasnego nieba, nie wiadomo, o co chodzi, nikt nigdy nie miał zarzutu do menedżera, nikt nie sugerował, że on jest mobberem, nie zgłaszano żadnych problemów. No i trafił się pozew, pomóż pan. Drugi wariant: rzeczywiście praktyki zarządzania personelem były wątpliwe. Ale pracownik, którego oskarża się o mobbing, dowozi tematy, cenimy go, jest istotny dla firmy.
– I co dalej?
– W obydwu przypadkach analizuje się, jakiego rodzaju zdarzenia są zarzucane, czy rzeczywiście może być coś na rzeczy, a jeżeli tak, to czy są jacyś wiarygodni świadkowie mogący zeznać przeciw pracodawcy. Pamiętaj, że nie pozywa się mobbera, pozywa się firmę, która go zatrudnia, bo to ona miała przeciwdziałać mobbingowi, a zeznawać na niekorzyść swojego pracodawcy nie jest łatwo i świadkowie mogą nie być do tego chętni. Ważne: to pracownik musi udowodnić, że mobbing miał miejsce, i musi udowodnić, że zachowania, z jakimi się spotkał, faktycznie miały miejsce i to wszystko wyczerpuje znamiona mobbingu. Zazwyczaj podejmuje się obronę polegającą na wykazaniu, że nie mamy do czynienia z mobbingiem, tylko konfliktem między przełożonym a pracownikiem na tle czysto zawodowym. Próbuje się wykazać, że wszelkie uwagi, które były kierowane pod adresem pracownika, zmierzały do tego, by wyegzekwować od niego prawidłowe i terminowe wykonywanie obowiązków służbowych i odpowiednią jakość pracy.
– Czyli mówiąc po ludzku: ja zgłaszam mobbing, a pracodawca mówi, że jestem leń, w dodatku konfliktowy?
– Coś w tym rodzaju. Próbuje się wykazać, że to był konflikt. Pracownik słaby merytorycznie, miał albo miewał problemy. A to, że mówi, że padł ofiarą mobbingu, to jest po pierwsze subiektywna, a po drugie nieuzasadniona interpretacja i próba uchronienia się przed zwolnieniem z pracy.
– Ktoś może powiedzieć: no dobrze, ale firmy, które ty reprezentujesz, to jest zupełnie inna historia niż instytucje kultury, teatry, bo w teatrach to wszystko się dzieje na dużych emocjach, chodzi o sztukę i tak dalej.
– Nie ma żadnej różnicy, czy to jest korporacja, teatr, czy kamieniołom. Miejsce pracy to miejsce pracy. A mobbing to mobbing.
III
– Możemy o tym, Martyna, nie rozmawiać w garderobie? – irytuje się koleżanka aktorka. – Wszyscy są już tym zmęczeni.
– Milknę. Nie wiem, co powiedzieć, bo przecież garderoba jest od tego, żeby mówić o trudnych rzeczach – wzdycha Rozwadowska. – Do garderoby przybiega się z płaczem, bo reżyser coś powie, bo kolega cię źle potraktuje, bo masz jakiś problem, potrzebujesz coś z siebie zrzucić, wypłakać się, to jest bezpieczne miejsce. Ale nie dla mnie. Słyszę, że mnie nie wolno.
– Co się działo po tym, jak opowiedziałaś o przemocy w teatrze?
– Usłyszałam straszne rzeczy o sobie. Koledzy mówili, że jestem trudna, że źle się ze mną pracuje, że chciałam zniszczyć dyrektorkę, teatr. Najpierw chcesz krzyczeć, jak dziecko w przedszkolu, że to nie jest prawda. Chcesz tłumaczyć: przecież wszyscy to widzieliście, część z was też to dotknęło, czemu nie chcecie o tym mówić?
– I co?
– Nic. Jakbyśmy się nigdy nie znali, jakbym była wariatką albo obcym, złym człowiekiem. Próbowałam im pokazać: hej, to jestem ja, pamiętacie mnie? Śmialiśmy się czasem, mieliśmy razem fajne sceny, próby. Czy pamiętacie, że jeszcze dwa lata temu wszyscy rozmawialiśmy o Rolandzie? Nic. Pustka. Zniszczyłaś teatr. Zniknij.
– Przepraszam cię – mówi potem jedna aktorka. – Ja wiem, że masz rację, że mówisz prawdę. Widziałam to, wszyscy to widzieli. Ale ja za tobą nie stanę. Boję się. Chcę grać. Już nie jesteśmy koleżankami, nie?
IV
– Szuka się sposobów, żeby pracownika oczernić? – pytam Krzysztofa.
– Oczywiście. Czy ta osoba jest konfliktowa, czy miała konflikty z innymi pracownikami, czy w jej życiu prywatnym wydarzyło się coś, co mogłoby spowodować pogorszenie stanu psychicznego. A jeśli tak, to może w wyniku tego pogorszenia uważa, że była mobbowana, choć to wcale nie był mobbing.
– A jeśli sąd uzna, że mobbing był?
– Zwykle to się jakoś zamiata pod dywan. Jeśli sprawca mobbingu ma dobrą pozycję w firmie, to się go nigdzie nie przenosi, daje mu się pouczenie, ewentualnie kieruje na szkolenia antymobbingowe. Ale ofiara mobbingu, żeby ją odseparować od sprawcy, jest przenoszona, na przykład do innego działu. Więc może być tak, że ktoś wygra proces o mobbing, ale zostanie przesunięty do innego działu, bo łatwiej jest przesunąć pracownika niższego szczebla niż menedżera, który dowozi.
– A gdybym do ciebie przyszedł i powiedział: czuję, że mnie mobbują. Warto wytaczać proces czy nie?
– Najpierw bym cię zapytał, czy jesteś w stanie psychicznie pociągnąć proces sądowy, który będzie trwał trzy, cztery lata. I czy dalej chcesz pracować w tej firmie.
– Ile by mnie to kosztowało?
– Zwykle od 15 do 20 tys. zł. Jeśli wygrasz, to te pieniądze odzyskasz.
– A odszkodowanie?
– Kilkadziesiąt, sto tysięcy złotych, rzadko sto kilkadziesiąt. To nie są kwoty jak w amerykańskich filmach.
– A jeśli przegram?
– To płacisz koszty sądowe – określone w rozporządzeniu koszty prawnika drugiej strony.
Obecnie toczą się prace nad zmianą definicji mobbingu, które mają ją uprościć, ale czy i kiedy to się wydarzy – nie wiadomo.
V
– Co możesz zrobić przeciwko instytucji, która postanowi cię zniszczyć? Nic, gówno – irytuje się Paulina, pracownica dużej warszawskiej instytucji kultury. Odezwała się po pierwszym tekście „Newsweeka” o sytuacji w teatrze w Gnieźnie. Nie chce podawać nazwiska.
– Bo zostałam, pracuję. Boję się wylecieć z pracy, ale też boję się ostracyzmu – mówi. Może kiedyś opowie pod nazwiskiem, ale nie dziś. – Bardzo ważny pan aktor traktował mnie i wiele innych osób w teatrze jak gówno. Nie jestem artystką, więc na dzień dobry byłam przez niego traktowana jak osoba gorszego sortu. Nawet na mnie nie patrzył, kiedy do mnie mówił. Miał ciągłe pretensje, o wszystko. Paulina, przynieś, zadzwoń, załatw, zanieś i się nie odzywaj, bo mi przeszkadzasz w procesie. Kiedyś poprosił, żebym zadzwoniła w jego imieniu do jego znajomego i coś tam załatwiła. Zgodziłam się. Idę, dzwonię, wracam – akurat trwała próba – i mówię: załatwione! A on: „Ty głupia, głupia dupo! Ty nic, ku…, nie rozumiesz, idiotko!”. Bo ja mu przerwałam jego święty proces twórczy. Innym razem na moich oczach popchnął aktorkę. Kiedy zobaczył, że to widziałam, podszedł do mnie i się wydarł. Bez słów. Po prostu, krzyknął. Wszystko się we mnie skuliło ze strachu.
– A inni pracownicy? Aktorzy?
– Milczą. Aktorzy nie chcą sobie robić kłopotów. A pracownicy administracyjni, techniczni instytucji kultury są nauczeni, by milczeć. Wiesz, o tym się może nie mówi, ale naprawdę przychodzimy do pracy, bo kochamy sztukę i kochamy artystów. Okej, sami nimi nie jesteśmy, ale chcemy im pomagać, często jesteśmy ich fanami. Może nie mamy talentów artystycznych, ale chcemy dorzucić małe cokolwiek od siebie, żeby powstało coś pięknego. Od większości artystów dostajemy serce, mnóstwo ciepła. Ale są, powiem to, są skur…, które zawsze będą na ciebie patrzeć z góry.
– Co się działo po takich wybuchach?
– Ja to nazywam kwarantanną. Czujesz się odizolowany. Każdy czeka, aż to w sobie przerobisz, i się najlepiej potem szeroko uśmiechnij. Żeby zakończyć sytuację. Potwór jeb… zrobi ci krzywdę, a ty masz przełknąć łzy i jeszcze najlepiej przeprosić.
VI
– Dużo cię to wszystko kosztowało? – pytam Martynę Rozwadowską.
– Nie podliczę tego. Uczę się normalnie żyć. Na przykład nie bać się, kiedy zaglądam do skrzynki na listy. Dostałam pisma przedsądowe o zaprzestanie pomawiania od dyrektorki Joanny Nowak i od Rolanda Nowaka. On jeszcze oczekuje, że napiszę na Facebooku, iż nigdy nie był przemocowy, nic nie zrobił. I że spowoduję, że gazety, które opublikowały moje oskarżenia pod jego adresem, napiszą sprostowania. Że Roland Nowak nigdy tego wszystkiego nie zrobił. Ja się po prostu nie chcę bać. On się darł, straszył mnie na próbach, poniżał mnie. I teraz mi będzie mówił, że mam odwoływać to, co powiedziałam? Środowisko huczy. Ludzie pamiętają historie z Rolandem w roli głównej, piszą do nas cały czas. Nie mogę się ich bać. Może to jest głupie.
– To w ogóle nie jest głupie. Ale chyba jest kosztowne?
– Tak, bardzo. Stres jest straszny. A do tego okropne poczucie krzywdy i niesprawiedliwości.
– Joanna Nowak dalej jest dyrektorką, Roland Nowak dalej gra. A ciebie zwolnili z pracy. Warto było?
– Nie mogłam się zachować inaczej, po prostu. To było bardzo ważne dla mnie, żeby na to nie pozwolić, nie zgodzić się. To jest ważne, że to wszystko wyszło. W tym teatrze się już nagrałam, a teraz zrobiłam coś ważniejszego. Ci ludzie tego nie rozumieją. A ja sobie myślę, że może to coś zmieni. Tam już nie będzie tak, jak było. Co do walki z instytucją, to chyba zawsze jest tak samo. Zostajesz sam. Twoi koledzy przestają być twoimi kolegami. Nie obwiniają sprawcy przemocy, bo się boją, obwiniają ciebie. Nie dość, że raz oberwałeś, obrywasz znów. I to od świadków.
– Dlaczego tak jest?
– Chyba dlatego, że ludzie się boją, iż sami padną ofiarą przemocy. Albo gdzieś pod skórą czują, że mają do siebie pretensje, że nie reagują.
– Powiedziałaś, że na terapii próbujesz się pogodzić z tym, że może już nie będziesz aktorką. Pogodziłaś się?
– Lubiłam tę pracę. Kochałam. I wydaje mi się, że byłam dobra, momentami. Ale też chcę lubić siebie, wiesz? Chcę móc normalnie spojrzeć w lustro. I chcę móc powiedzieć mojemu synowi, że między tym, co dobre, a tym, co złe, jest naprawdę bardzo duża różnica. N
dawid.karpiuk@newsweek.pl