Polski rodzic w szkole jest coraz bardziej roszczeniowy. Ma mnóstwo pretensji do nauczycieli, potrafi nawet straszyć i grozić.
Niedawno na wywiadówce pojawił się ojciec, którego wcześniej nie kojarzyłem. Na każdy temat miał odmienne zdanie – wspomina ojciec 13-latka. Kiedy mężczyzna chciał usprawiedliwić nieobecności syna i podał nazwisko, nauczyciel długo szukał na liście. Nie znalazł. Okazało się, że ojciec pomylił klasy, co nie przeszkodziło mu zrobić awantury innym rodzicom i skrzyczeć nauczyciela.
– Rok temu w czwartej klasie poprosiłam o wypracowanie – wspomina Justyna, nauczycielka języka polskiego. Jedna dziewczynka napisała je bardzo dobrą polszczyzną, ale zrobiła 15 błędów ortograficznych. Dostała cztery plus, na zachętę. Na drugi dzień w szkole zjawiła się matka.
– Co ta k… sobie myśli, że postawiła mojej córce taką ocenę? – zapytała wychowawczynię.
Foto: Newsweek
– Nie wrócę już do szkoły. Między innymi z powodu rodziców – mówi Justyna, która jest teraz na urlopie wychowawczym. – W polskich szkołach relacje nauczyciel – rodzic są niczym ze szlacheckiego folwarku. Można nas zbesztać bezkarnie za wszystko. Rodzice bywają wspaniali, ale coraz częściej podcinają skrzydła nawet tym, którzy naprawdę kochają uczyć.
Szkoła jak firma
– Dzisiejsi rodzice to ludzie, którzy przeżyli świadomie czasy transformacji, zwykle bardzo ciężko pracowali na swoją pozycję. I są strasznie spięci – opowiada Jarosław Szulski, wieloletni nauczyciel geografii w liceum im. Stefana Batorego. Też na razie rzucił szkołę. – Według nich nauczyciel ma pracować tak samo jak oni w korporacji, a szkołę traktują jak kolejną firmę. Kiedyś jeden z rodziców przyszedł do mnie na początku roku z dokumentem w programie Excel, miał trzy rubryki: problem, opis problemu i propozycja rozwiązania. Jego zdaniem jedna z najlepszych szkół w Warszawie była w organizacyjnej zapaści i jego tabelka problemów miała ją z tego wyciągnąć. Chciał pewnie dobrze, ale kompletnie nie znał realiów szkoły.
– Relacja z rodzicami to jeden z największych problemów, z jakimi zwracają się do nas nauczyciele – mówi Monika, kiedyś nauczycielka w prywatnym liceum, dzisiaj prowadzi ośrodek kształcenia dla nauczycieli. Uruchomiła nawet dla nich warsztat z asertywności i obrony przed agresją słowną rodziców. Zauważa, że przez lata roszczeniowi rodzice byli głównie w szkołach prywatnych. Płacili i wymagali.
– Szkołę traktowali jak punkt usługowy, który ma zająć się ich dzieckiem. Teraz ta roszczeniowość przeszła do szkół publicznych – twierdzi Monika.
Wychowawcy deklarują, że chętnie podaliby swój numer rodzicom, wiedzą, że muszą mieć z nimi kontakt. – Przecież rodzice oddają mi swój największy skarb. Ale wszyscy się boimy podać swoje telefony, bo nie wiadomo, czym to się skończy – opowiada Jarek Szulski. Właściwie to wiadomo.
– Mimo że prosiłam o poszanowanie mojej prywatności, telefony po godz. 22 są normą. Mama potrafi trzymać mnie przy słuchawce dwie godziny, bo „musi się komuś wygadać”. Czy ja jestem psychologiem tej pani? – pyta Anna, która od trzech lat pracuje w szkole publicznej pod Warszawą.
Jeden z nauczycieli opowiada, że podczas przerwy zobaczył sześć nieodebranych połączeń od rodzica. Oddzwonił, okazało się, że podczas właśnie skończonej lekcji dziecko wysłało do mamy SMS, że zapomniało odrobić pracę domową. Ta wydzwaniała, żeby je usprawiedliwić.
Monika pamięta, że do jej kursantki rodzic zadzwonił w sobotę o 3 w nocy, bo syn nie wrócił do domu. – Czy ona jest z policji, że ma go teraz szukać? Rodzice żądają, żebyśmy byli dyspozycyjni siedem dni w tygodniu. Nieraz zdarzało mi się, że ktoś wysyłał w weekend e-maila z jakimś pytaniem i oczekiwał odpowiedzi w ciągu kilku minut – wspomina.
Dyrektor jednej z warszawskich szkół: – Dzisiejszy rodzic jest nadopiekuńczy i tego samego wymaga od nauczyciela w stosunku do swego dziecka. Na początku roku niemal siłą muszę wypraszać rodziców najmłodszych uczniów z klas i korytarzy. Chcą zostać, tak się boją o swoje dzieci.
Dyrektor wycisza
W polskiej szkole rodzic coraz częściej, zamiast rozmawiać, pisze po prostu na nauczyciela skargę. A można podpaść niemal za wszystko: niesprawiedliwie wystawioną ocenę, kiepskie samopoczucie dziecka, metody wychowawcze.
Kiedy Justyna zaproponowała klasie przeczytanie „Hobbita” Tolkiena z uzupełniającej listy lektur, jeden z rodziców napisał do dyrekcji, że polonistka propaguje treści magiczne, a sama jest wiedźmą.
Gdy Jarosław Szulski poruszył w gimnazjum tematykę LGBT, ojciec ucznia w piśmie do dyrekcji oświadczył, że nie życzy sobie takich pogadanek, to niezgodne z jego systemem wartości. Następnym razem żąda konspektu takiej lekcji do wcześniejszej akceptacji.
– Rodzic by chciał, żebyśmy byli automatami, które zadbają o ich dzieci, ale żebyśmy, broń Boże, nie powiedzieli czegoś od siebie – mówi Szulski.
Warszawa, publiczna szkoła podstawowa. Klasa jedzie na kilkugodzinną wycieczkę. Jeden rodzic spóźnia się z odprowadzeniem dziecka, nie odbiera telefonu. Klasa rusza. Na drugi dzień na biurko dyrektora trafia skarga, że wychowawczyni porzuciła dziecko.
– W mojej szkole była skarga na nauczyciela, który przesadził zbyt rozmownego ucznia do innej ławki – mówi Jan z jednej z podlaskich szkół. – Rodzic zgłosił, że to źle wpłynęło na
samopoczucie syna. Niestety, dyrektor, zamiast odpisać, że to jakaś pomyłka, wezwał nauczyciela i obaj musieli tłumaczyć się przed rodzicem.
Nowością ostatnich lat jest lęk dyrektorów przed rodzicami. – Wiem, że jak dojdzie do sytuacji konfliktowej między mną a rodzicem, to dyrekcja nie stanie po mojej stronie. Będzie naciskała, żebym to ja ustąpiła, przeprosiła. Dyrektorzy boją się skarg, listów do kuratorium, wizytacji – opowiada Justyna.
W zeszłym roku rodzic umówił się z Justyną, że odbierze wcześniej dziecko z wycieczki szkolnej. Mieli się spotkać na konkretnym parkingu przy drodze. – Jechaliśmy tam, ale kilka kilometrów wcześniej ojciec zobaczył nasz autokar. Jechał za nami i trąbił, żebyśmy się zatrzymali. Ale nie było gdzie. Kiedy już się spotkaliśmy, zaczął na mnie krzyczeć przy całej klasie, że pożałuję, że urządzi mi piekło. To były już pogróżki. Chciałam wezwać policję, uprzedziłam o tym dyrekcję, która kategorycznie mi tego zabroniła i namawiała do wyciszenia sprawy.
Zmiana frontów
Moi rozmówcy zauważają, że nastąpiła fundamentalna zmiana – kiedyś to rodzic z nauczycielem tworzyli wspólny front dorosłych. Dzisiaj to rodzic z dzieckiem toczą wojnę z nauczycielem. Kiedyś uczeń bał się wywiadówki, dzisiaj raczej nauczyciel idzie na nią pełen lęku.
Szkoła podstawowa. Sześciolatek odmawia zdjęcia butów i zjedzenia obiadu. Za to grozi, że wybije szybę. Nauczycielka jakoś rozwiązuje sytuację, ale informuje ojca, że syn ma kłopoty z ustaleniem granic. Rodzic po rozmowie z dzieckiem oskarża nauczycielkę, że to ona sprowokowała całą sytuację. Wreszcie żąda, żeby się pogodzili.
– W ogóle nie przyjął do wiadomości informacji, które przekazała mu doświadczona nauczycielka. I zażądał, żeby zachowała się tak, jak on sobie życzy – wspomina Monika.
– Zaufanie do nauczyciela? Nie ma go, bo cała narracja jest taka, że nauczyciele są sfrustrowani, źle opłacani, źle wykształceni, leniwi… – mówi Jan. – Jak w takich warunkach mieć do nas i do szkoły zaufanie. A jednocześnie rodzice oddają nam swoje ukochane dzieci, na których punkcie są zafiksowani. Z tego napięcia powstaje dużo agresji.
Zwykle rodzice tworzą grupę mailingową, na której dyskutują o życiu klasy. Czy jest na niej nauczyciel? Bardzo rzadko. – Jakby z założenia rodzice trzymali ze sobą przeciw nauczycielowi. Brak po obu stronach zaufania i chęci komunikacji – mówi Szulski.
– Rodzice wychowują dzieci pod kloszem i tego samego oczekują od nas. Nie chcą zrozumieć, że szkoła uczy dzieci funkcjonowania w grupie – mówi Jan. – Rodzice nie chcą czekać na rezultaty tego procesu, chcą szybkich reakcji: moje dziecko ma teraz czuć się dobrze, przenieść się do innej ławki, zmienić nauczycielkę.
Między rodzicami a nauczycielami zapanował rodzaj zimnej wojny, chociaż mają jeden cel – jak najlepiej zaopiekować się dziećmi. – Jako nauczyciel toczę nieustanną bitwę z rodzicami. Psychicznie to wykańczające. Wszyscy udajemy, że nie ma problemu, a z roku na rok jest coraz gorzej. Nikt nas nie uczy tego na studiach, w ogóle nie jesteśmy przygotowani do takiej relacji – mówi Justyna.
– Dyrektorzy szkół też nie widzą problemu, a mogliby skierować nauczycieli na kursy, ale to są pojedyncze przypadki – opowiada Monika.
Inwestycja w relacje
Nauczyciele coraz częściej mówią, że boją się rodziców. – W piątek zastanawiam się, jaką zadać pracę domową, bo wiem, że w poniedziałek w Librusie [dziennik internetowy – red.] przeczytam, że nie mam prawa, że to czas dla rodziny. Nie lubię też już jeździć na wycieczki – mówi Justyna. Opowiada, że niedawno dwie nauczycielki z jej szkoły wróciły z wycieczki, na której jedno dziecko kopnęło drugie. Dwa dni później dyrekcja i kuratorium otrzymały pismo z kancelarii prawnej z żądaniem odszkodowania i pociągnięcia nauczycielki do odpowiedzialności. Jeżeli dziecko gubi coś na wycieczce, rodzic potrafi przyjść na wywiadówkę i wprost zażądać zwrotu pieniędzy.
– Jeśli nauczyciel ma niską samoocenę, to pozwala, żeby rodzice weszli mu na głowę – mówi Agata, która pracuje w podstawówce w Ożarowie. – Nie jesteśmy bez winy. Nie potrafimy rozmawiać z rodzicami, nie rozumiemy ich lęków. A przecież o nich też musimy zadbać, co nie znaczy, że zawsze musimy im ulegać.
Zgadza się z tym Jan Mierzejewski, który uczy w Bednarskiej Szkole Realnej w Warszawie. Tam rodzice mogą spotkać się z nauczycielami i dziećmi na wspólnych śniadaniach. Są nawet obozy tylko dla rodziców, zgodę na udział musi podpisać dziecko.
– Inwestycja w relacje z rodzicami zawsze się zwraca – uważa Mierzejewski. – Wiem, że na to trzeba mieć czas, a nauczyciele w publicznych szkołach są przemęczeni, muszą realizować przeładowany program, zaś dodatek wychowawczy jest zdecydowanie za niski. Ale od tego nie ma ucieczki. Dzięki budowaniu relacji między rodzicami i nauczycielami szkolny mechanizm dobrze działa. Rodzice są nieraz sami zagubieni, nie mają czasu bądź nie wiedzą, jak się dogadać z dziećmi. Nauczyciel może w tym pomóc, ale potrzebuje bardziej partnerskiej relacji.
Inną perspektywę ma Justyna: – W większości rodzice są super, pomocni, współpracujący, ale rośnie grupa, która zrzuca na nas całą odpowiedzialność za naukę i wychowanie. A jednocześnie wyżywanie się na nas jest sposobem na dowartościowanie się. Jesteśmy dla rodziców wygodnym i bezbronnym chłopcem do bicia.
Współpraca: Natalia Fabisiak