Koalicjanci spotkali się w Sejmie, żeby omówić najpilniejsze sprawy do załatwienia. Chodzi o kształt koalicji i o rekonstrukcję, która może być wcześniej, niż wszystkim się wydaje.

W Sejmie spotkali się liderzy partii tworzących koalicję rządzącą — Donald Tusk, Szymon Hołownia, Władysław Kosiniak-Kamysz i Włodzimierz Czarzasty. W samym spotkaniu nie ma nic dziwnego, zwłaszcza że dwóch liderów rządzącej koalicji nie zasiada w rządzie.

— Nie ma, nie było i nie przewidujemy w najbliższych latach problemu w koalicji — zadeklarował niepytany o to Włodzimierz Czarzasty. — To jest koalicja czterech środowisk i oczywiście każde z tych środowisk będzie walczyło o swoje postulaty, ale nie ma między nami rozmowy o problemach w koalicji, bo ich nie ma, to „problemy” grubymi nić mi szyte.

Tembr głosu marszałka Czarzastego ma sprawiać wrażenie, że wewnętrzne napięcia to normalna dyskusja. Oczywiście największe emocje budzi spór o aborcję, ale każdy wyborca obecnej większości powinien już 15 października wiedzieć, że taki spór będzie, bo programu konserwatystów z PSL z progresywnymi polityczkami Nowej Lewicy pogodzić się nie da. Takich tematów będzie więcej. Sam Czarzasty mówi choćby o polityce mieszkaniowej, która zaraz wejdzie w rządzie w fazę dyskusji, a którą lewica i Trzecia Droga widzą zupełnie inaczej.

Po prawie trzech miesiącach funkcjonowania rządu pojawiają się też inne problemy, które mogą być znacznie poważniejsze, bo dotyczą czystej polityki i stanowisk. Konflikt znów jest głównie między lewicą a Trzecią Drogą. Każde z tych środowisk chciałoby mieć jak najwięcej albo przynajmniej więcej niż „tamci”.

— Ilu posłów ma Nowa Lewica? — nerwowo pyta jeden z liderów PSL. — No właśnie. 26! A ministrów mają 23! — stuka nerwowo w notes, w którym najwyraźniej ma wszystko zapisane.

Prawdę mówiąc, PSL ma zaledwie sześciu posłów więcej, a Polska 2050 siedmiu, więc nie jest to kolosalna różnica, ale Trzecia Droga uważa, że waży w koalicji znacznie więcej niż lewica.

— Wybory samorządowe będą dla lewicy porażką, oni są słabi w tym rozdaniu, a my z kolei odniesiemy sukces. I bez nas nie da się rządzić — analizuje jeden z naszych rozmówców. — Po „samorządówce” będziemy mieli doskonałą pozycję negocjacyjną.

Ludowcy chcą po 7 kwietnia szybko przejść do negocjacji nie tylko lokalnych układów, ale przede wszystkim układu centralnego.

— Tuskowi będzie zależało, żeby pokazać, że porażka PiS-u jest bezdyskusyjna, a do tego będzie potrzebował Trzeciej Drogi przynajmniej w paru miejscach — mówi nasz rozmówca. Powołuje się także na sondaże, które wskazują, że TD może liczyć na 126 mandatów w sejmikach a lewica na 11. — Różnica jest chyba znacząca, prawda?

Nasi rozmówcy podkreślają, że właśnie dlatego lewicy tak zależało na wspólnym starcie z KO, bo wtedy ten wynik by się „trochę rozmył”. Lewica na pewno zyskałaby na takim układzie, ale Tusk też to wie. Dlatego się nie zgodził. Niektórzy nasi rozmówcy z Trzeciej Drogi wyciągają z tego nawet dalej idące wnioski. — Tusk chce pozbyć się lewicy, bo sam idzie na lewo — słyszymy. I rzeczywiście agenda KO jest w ostatnich latach coraz bardziej lewicowa, ale do lewicy jej jeszcze sporo jej brakuje.

— Tak naprawdę to cała Nowa Lewica spokojnie zmieściłaby się w Koalicji Obywatelskiej, bo niby czym oni się różnią od Nowackiej na przykład? — retorycznie pytają politycy Trzeciej Drogi. — Zostanie tylko partia Razem, która do rządu nie weszła.

Te wszystkie rozmowy są dopiero przed rządzącą koalicją. Tak samo, jak rozmowy o zmianach w rządzie. Mają nastąpić szybciej, niż wszystkim się wydaje. W tej chwili w kuluarach mówi się o trójce ministrów, którzy z różnych powodów mieliby zwolnić stanowiska. Nagle pojawiła się koncepcja, żeby Radosław Sikorski zajął po czerwcowych wyborach — a realnie pewnie z końcem roku — stanowisko unijnego komisarza. W ostatnich dniach miał kilka doskonałych wystąpień i przypomniał wszystkim, jak dobrze radzi sobie na arenie międzynarodowej. — Aż żal go nie wykorzystać — mówią politycy. Wszystko, co słyszymy o Sikorskim z okolic KPRM to „kop w górę”.

Pozostała dwójka to odwrotne przypadki. Podobno Donald Tusk nie jest zachwycony działalnością Bartłomieja Sienkiewicza w rządzie. Sprawa mediów publicznych wciąż jest w zawieszeniu i właściwie nie wiadomo co dalej. Niby przejęte, a jednak nie działają z nową energią. Ale czarę goryczy miał przelać wywiad, jakiego Sienkiewicz udzielił „Newsweekowi” i słowa o tym, że Pałac Saski zostanie jednak odbudowany. Politycy obecnej większości rządzącej jeszcze w opozycji bardzo krytykowali ten pomysł, krytykował go też prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Teraz szef resortu kultury mówi, że będzie odbudowywał pałac. To miała być wyłącznie opinia ministra niekonsultowana z szefem rządu. A takie rzeczy premiera bardzo denerwują. Co prawda Sienkiewicz w tym samym wywiadzie deklarował, że nie wybiera się do Parlamentu Europejskiego, ale może dostać propozycję nie do odrzucenia.

Kolejna osoba? Paulina Hennig-Kloska, szefowa resortu klimatu. W jej przypadku, mówiąc eufemistycznie, premier Tusk jest bardzo niezadowolony.

Chodzi nie tylko o sprawę ustawy wiatrakowej, która wywołała kryzys jeszcze przed sformowaniem rządu, ale także o obsadę Nardowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Pani minister bardzo zabiegała, żeby mieć nad funduszem pełną kontrolę. I ma. Wykorzystała ją głównie do obsadzenia stanowisk swoimi kolegami z byłej i obecnej partii.

Premier od początku zapowiadał, że rekonstrukcja będzie pewnym stanem ciągłym w jego rządzie, bo będzie wymieniał ludzi w zależności od tego, jakie zadania dla nich przewiduje. Jednak trzeba przyznać, że trzy miesiące to rekord Polski.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version