– Wychodził sobie prezesurę w Orlenie – mówi o Krzysztofie Zamaszu prawnik związany z obozem władzy. Zamasz to etatowy menedżer państwowych spółek energetycznych za czasów pierwszego i drugiego rządu Tuska.
Najpierw pełnił funkcję wiceprezesa spółki energetycznej Tauron, operującej na południu kraju, potem szefował Enei, obsługującej północne zakątki Polski. Jego nominacje na stanowisko szefa największej polskiej firmy miała zostać ogłoszona już przed Świętami Wielkanocnymi. Choć słowo „już” nie do końca koresponduje z tempem zmian kadrowym w gazowo-naftowo-petrochemiczno-energetycznym konglomeracie.
Już 15 października wieczorem było jasne, że dni Daniela Obajtka w fotelu szefa Orlenu są policzone. Prominentni politycy KO jeszcze w kampanii zapowiadali postawienie go przed sądem. Dopiero na początku lutego Obajtka zastąpił na stanowisku Witold Literacki, wieloletni menedżer finansowy spółki. Była to jednak kandydatura tymczasowa, wraz z przyjściem nowego, ostatecznego prezesa Orlenu, Literacki ma zostać członkiem zarządu odpowiedzialnym za finanse.
Niedecyzyjny Budka
Opóźnienie to pokłosie sporów w obozie władzy o układanie składów rad nadzorczych i zarządów w państwowych spółkach. Borys Budka, formalnie minister aktywów państwowych odpowiedzialny m.in. za politykę personalną, ma ograniczony wpływ na obsadę kluczowych stanowisk. Uchodzi za polityka, który raczej odwleka istotne decyzje, nie chcąc narazić się żadnej z aktywnych na polu walki o stanowiska frakcji nowego obozu władzy. I prawie na pewno wystartuje w czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Dlatego spora część menedżerów państwowych spółek z czasów PiS, ku swojemu zdziwieniu, nadal trwa na stanowiskach.
– Co najmniej kilku było przekonanych, że odwlekanie decyzji o ich odwołaniu to skutek zakulisowych działań organów ścigania. Obawiali się, że śledczy coś na nich mają, że zostaną zatrzymani. Ale okazało się, że za przeciągającą się wymianą kadrową stoi tylko albo aż decyzyjny chaos w koalicji – mówią nasi rozmówcy z państwowych spółek paliwowych.
Jedną z kluczowych osób, przez której ręce przechodzą kandydatury na istotne stanowiska w energetyce, paliwach i finansach jest Jan Krzysztof Bielecki. Były premier nadal cieszy się sporym zaufaniem Tuska.
Za część sznurków próbuje pociągać też minister finansów Andrzej Domański wraz z urzędującą w Katowicach minister przemysłu Marzeną Czarnecką.
PGNiG dla ludowców
Niemniej bezpośrednią przyczyną kilkutygodniowego poślizgu z ogłoszeniem Zamasza jako prezesa Orlenu było kiełkujące od dłuższego czasu niezadowolenie polityków PSL. Ludowcy – jak twierdzą rozmówcy „Newsweeka” ze spółek skarbu państwa – dają upust swojemu niezadowoleniu, bo dysponująca taką samą liczbą szabel w Sejmie Lewica wprowadza do największych spółek swoich ludzi. Mowa tu między innymi o związanym ze Stowarzyszeniem „Ordynacka” Ireneuszem Sitarskim, byłym kandydacie Lewicy do mazowieckiego Sejmiku, a potem też do europarlamentu. Sitarski trafił w lutym do rady nadzorczej Orlenu, skąd został oddelegowany do zarządu. Ludowcy uznali, że skoro mają taką samą reprezentację jak Lewica, to należy im się równa liczba stanowisk. Stąd zaostrzające się w ostatnich tygodniach negocjacje na temat podziału synekur w największych firmach. O potrzebie renegocjowania umowy koalicyjnej wspominali zresztą w ostatnich dniach zarówno Władysław Kosiniak-Kamysz, jak i Szymon Hołownia. – Wybory samorządowe miały pokazać, kto jest mocniejszy na scenie politycznej i komu należy się więcej miejsc w radach nadzorczych i zarządach – mówi rozmówca „Newsweeka”.
Z naszych ustaleń wynika, że w ramach nowej wersji rozdania kadrowego ludowcom przypadnie stanowisko prezesa PGNiG. Spółki de facto znacznie większej niż Orlen, który w ubiegłym roku przejął nad nią kontrolę. Co więcej, żeby zachować pełną autonomię w rozdzielaniu stanowisk w gazowym quasi-monopoliście, prezes PGNiG ma mieć zagwarantowaną daleko idącą niezależność od zarządu Orlenu.
Podobna przyszłość czeka też Energę.
Koledzy prezesa
Z naszych informacji wynika, że Krzysztof Zamasz zabiegając o stanowisko, przedstawił nawet listę swoich potencjalnych współpracowników. W dużej mierze menedżerów ze spółki Veolia, gdzie pracował w ostatnich latach. Veolia to francuska spółka energetyczna zajmująca się ostatnio także tematami zielonej transformacji czy recyklingu odpadów.
– Ten desant raczej nie się powiedzie, bo Zamaszowi, zamiast przyjąć jego kadrowe rekomendacje, wręczono kartkę z listą nazwisk do zatrudnienia w Orlenie. Ale nie zdziwię się, jeśli jego byli współpracownicy trafią do Energii, kontrolowanej przez Orlen spółki energetycznej operującej na północy i wschodzie Polski – mówi nasz rozmówca.
Rychłe ogłoszenie nominacji na bodaj najważniejsze stanowisko menedżerskie w kraju zapowiedział dziś na konferencji prasowej Donald Tusk. Niestety nominacja na stanowisko prezesa Orlenu nie rozwiązuje kwestii obsady innych kluczowych stanowisk, a w tym obszarze nadal nie ma konkretnych decyzji. O ile spółka może z powodzeniem funkcjonować bez członka zarządu ds. korporacyjnych, o tyle bez umocowanego w zarządzie szefa sprzedaży detalicznej, hurtowej i petrochemicznej staje się dysfunkcjonalna.
Szokujące nominacje
W Orlenie mówi się wręcz o chaosie personalnym. Tak pracownicy centrali zinterpretowali powrót dyrektora ds. zakupów ropy – Grzegorza Markiewicza. To człowiek Piotra Naimskiego, zaufanego współpracownika Jarosława Kaczyńskiego. Naimskiemu i Obajtkowi od lat nie było po drodze, a Markiewicz stracił stanowisko, kiedy na towarzyskim spotkaniu niepochlebnie wyraził się o prezesie. Życzliwi donieśli Obajtkowi i Markiewicz musiał pożegnać się z pracą. Teraz, ku wielkiemu zaskoczeniu pracowników centrali Orlenu, nieoczekiwanie wraca. Spodziewana była nominacja dla kogoś powiązanego z nowym obozem.
Jeszcze większą niespodzianką było zamieszanie wokół mecenasa Tomasza Sójki po jego nominacji do rady nadzorczej Orlenu. W mediach zrobiło się zamieszanie, bo Sójkę skojarzono z partią Szymona Hołowni i po dwóch dniach urzędowania złożył rezygnację. Wśród pracowników polityczne konotacje Sójki nie robiły wrażenia, bo prawie każda nominacja na czołowe stanowiska ma tam charakter polityczny. Zadziwiający był fakt, że Tomasz Sójka to partner w kancelarii SMM Legal – tej samej, która za czasów Daniela Obajtka otrzymała od Orlenu – jak relacjonowały media – zlecenia na usługi prawnicze warte w sumie ok. 100 mln zł. A jeden z jej współwłaścicieli – Maciej Mataczyński, był jednym z etatowych adwokatów spółki.