Dzielenie celi z kryminalistkami, brak dostępu do leków, próby zastraszania — tak wspomina czas spędzony w areszcie Patrycja Zielińska, była wiceprezes Agencji Rozwoju Przemysłu S.A. zatrzymana w 2016 r. w związku z zarzutami korupcji. — Dzisiaj wiem, że miało to znamiona aresztu wydobywczego — mówi kobieta.
Była wiceprezes ARP została oskarżona w 2023 r. o przyjęcia 250 tys. zł i innych korzyści w zamian za udostępnianie poufnych informacji na temat inwestycji planowanych przez spółki publiczne. Siedem lat wcześniej została zatrzymana przez CBA i trafiła na 3 i pół miesiąca do aresztu. W poprzednim tekście o Patrycji Zielińskiej opisaliśmy jej zatrzymanie i postępowanie aresztowe, teraz przedstawiamy kolejny rozdział tej historii.
Pierwsze dwa tygodnie aresztu Zielińska spędziła w jednoosobowej celi. Później została przeniesiona. Jak wspomina, pierwszy szok przeżyła, gdy wieziono ją na badania medyczne przed umieszczeniem w celi wieloosobowej.
— Wrzucili mnie do takiego dużego auta, w którym zobaczyłam kobiety bez włosów, bez zębów, wytatuowane, z bardzo trudnym językiem. Był to dla mnie bardzo obcy świat. Czułam lęk. Myślałam sobie: „dlaczego oni mnie włożyli w to auto, przecież te kobiety mogą mnie pobić?”. Ja na ich tle wyglądałam jak kompletnie inna osoba, nie z ich środowiska — mówi.
W celi z morderczyniami
Nasza rozmówczyni opowiada, że podczas trwającego 3 i pół miesiąca pobytu w areszcie kilkukrotnie była przenoszona z celi do celi. Za każdym razem musiała od nowa adaptować się i nawiązywać relacje z osadzonymi. Często było to trudne.
— Byłam osadzona z osobami podejrzanymi o bardzo poważne przestępstwa: zabójstwa, zbrodnie, rozboje. Opowiadały w brutalnych szczegółach, jak zamordowały daną osobę. To były obrazy jak z jakiegoś horroru — opowiada Zielińska. Dodaje, że osadzone nawet przez sen wykrzykiwały wulgarne groźby. — Ponad miesiąc nie mogłam zmrużyć oka — mówi.
— Znamienne było w tym aresztowaniu to, że nie byłam dopuszczana do psychologa i do psychiatry. Jest taka procedura, że na drzwiach celi jest koperta, wkłada się do niej prośby, które strażnik rano sczytuje. Prosiłam o rozmowę z księdzem i o wizytę u psychologa, ponieważ chciałam zasnąć. Postanowiłam: „niech mi dadzą jakieś leki”, bo byłam wykończona. Ale nie dopuszczali mnie do psychologa. Osadzone, które ze mną były, szły do lekarza, a ja nie. I nikt mi nie tłumaczył dlaczego. Codziennie uparcie pisałam te kartki, ale nie dopuszczano mnie do psychiatry — wspomina Zielińska, dodając, że ostatecznie leki dostała, ale dopiero po interwencji u prokuratora.
— Dzisiaj wiem, że miało to znamiona aresztu wydobywczego — podsumowuje. — Nie da się opisać tych emocji i szoku, jaki człowiek tam przeżywa. Na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze dlatego, że wpadłam w tak patologiczne środowisko. Drugi element to szukania odpowiedzi pytania: dlaczego ja tam jestem? Gdzie jest wymiar sprawiedliwości? W jakim jesteśmy w świecie? — ciągnie kobieta.
— Miałam na przykład osadzoną, która była chora psychicznie i wielokrotnie chciała mnie bić. Po prostu miała takie ataki, że nagle się zrywała i chciała mnie po prostu bić. Żeby sobie pomóc, kupowałam im papierosy. To mnie uratowało, inaczej na pewno bym tam dostała, nie raz i nie dwa, jestem o tym przekonana — opowiada.
Przystanki w drodze na przesłuchania
Zielińska wspomina, że dowożenie na przesłuchania również wyczerpywało ją psychicznie. Towarzyszący jej funkcjonariusze mieli nazywać ją „dzieckiem Platformy” i nakłaniać do składania zeznań obciążających konkretnych polityków. Ale to nie wszystko.
— W drodze na przesłuchanie byłam nagle zatrzymywana. Na przykład policja mnie odbierała, wkładała mnie do tej klatki, zakuwała w kajdanki. Z jakiegoś powodu przewoziła mnie na przykład na dołek w sądzie okręgowym. Robili mi taki przystanek. I na tym dołku spędzałam kilka godzin. Oczywiście nikt mi nie mówił, dlaczego mnie tam zatrzymuje. Tam są dwie cele. W jednej byłam ja, w drugiej osadzeni mężczyźni, krata w kratę. Słyszałam ich krzyki — mówi nasza rozmówczyni.
— Zeznałam prokuratorowi, że jestem zastraszana w trakcie przewożenia przez CBA. Więc funkcjonariusze przyjechali do mnie osobiście do aresztu, powiedzieli: „pani się tak niebezpiecznie czuje w naszym towarzystwie w transporcie, w związku z tym przyjeżdżamy do pani z panią sobie porozmawiać”. Powiedzieli, że jeżeli nie przestanę opowiadać tych głupot, które opowiadam, to nie wyjdę nigdy z aresztu. I oni o to zadbają — twierdzi Zielińska. Po tym doświadczeniu postanowiła przestać zeznawać.
Widzenia przez pleksę
— Moja mama bardzo długo się starała o widzenie i jak je dostała, to również zostałam wyjątkowo potraktowana, ponieważ miałam widzenia przez tak zwaną pleksę. Jako jedyna w tym areszcie. To był przykry obraz: miałyśmy tą pleksę między sobą, patrzyłyśmy sobie w oczy i nie wiedziałyśmy, co się dzieje. A gdzieś tam w tle osoby z ciężkimi zarzutami siedziały z rodzinami, piły kawę. To było bardzo krzywdzące — mówi Zielińska.
Dodaje, że gdy wreszcie udało się uzyskać zgodę na widzenia bezpośrednie, włączył jej się „syndrom izolacji”. — Mama bardzo chciała mnie przytulić, a ja ją odpychałam, ponieważ dotyk mnie denerwował — tłumaczy.
Usiłując nadać sens swoim doświadczeniom, kobieta zwróciła się ku religii — modliła się, namawiała inne osadzone na wspólne odmawianie różańca. W pewnym momencie doszła jednak do wniosku, że już nigdy nie opuści aresztu. Pojawiły się u niej myśli samobójcze. — Uznałam, że się poddaję, że to koniec ze mną. Że nigdy stąd nie wyjdę, więc muszę coś zrobić dobrego dla innych, żeby innych tak nie traktowano. Muszę zostawić jakąś depeszę po sobie, żeby ratować innych ludzi — opowiada Zielińska. Wkrótce została jednak wezwana do wychowawcy i otrzymała długo wyczekiwaną wiadomość: prokurator zgodził się, aby wyszła za kaucją.