Mołdawia jest poligonem Kremla, na którym Rosja testuje psychologiczną broń masowego rażenia wobec setek tysięcy ludzi. Metody sprawdzone w Kiszyniowie Władimir Putin stosuje potem w innych krajach.
Kiedy samolot zniża się do Kiszyniowa, w dole majaczą tylko pojedyncze trupio blade światła energooszczędnych latarni. Ciemność uderza też po wyjściu z terminalu na trasie do stolicy i w kierunku granicy z separatystycznym Naddniestrzem. Z mroku wyłaniają się tylko przyczółki Zachodu – neony kafejek, restauracje o włoskich i francuskich nazwach i sieciowe supermarkety, gdzie kupić można niemal wszystko, jeśli cię na to stać. W Mołdawii średnia pensja jest trzy razy niższa niż w Polsce, a ceny żywności, szczególnie tej z importu, porównywalne do naszych.
Skansen na peryferiach
Licząca ponad 600 tys. mieszkańców stolica nie przypomina żadnej z europejskich metropolii. Nie ma ścisłego centrum, a ulice części miasta pełniącej tę funkcję obstawione są samochodami, jakby były wielkim parkingiem. Kilkaset metrów od siedziby rządu stoją zapuszczone wiejskie dworki z końca XIX w. i parterowe domki z komórkami na podwórkach. Nowoczesne biurowce sąsiadują z blokowiskami z czasów Mołdawskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej.
Sowiecka przeszłość jest tylko przesłonięta dekoracjami europejskiej przyszłości. Mentalność wschodnia miesza się z bałkańską. Najmodniejsze z knajpek wyglądają znacznie lepiej niż fasady ministerstw, w butikowych hotelach jest zawsze jasno i ciepło, w odróżnieniu od instytucji państwowych. – Oszczędzamy prąd – słyszę w gmachu Centralnej Komisji Wyborczej. Latem urzędnicy pracują w duchocie, bo „szefowa”, jak nazywana jest prezydent Maia Sandu, każe wyłączać energochłonną klimatyzację.
Kiszyniow – stolica i najwieksze miasto Moldawii.
Foto: Slawomir Olzacki / Forum
Mołdawia jest w permanentnym kryzysie energetycznym. Rządzący nie zrobili nic, by uniezależnić kraj od prądu z separatystycznego Naddniestrza, gdzie znajduje się jedyna w regionie elektrownia. Kiedy 1 stycznia Ukraina nie przedłużyła umowy z Moskwą o tranzycie gazu, Naddniestrze przez miesiąc marzło i oszczędzało prąd, ale 1 lutego dzięki grantowi z UE znów popłynął tam gaz – pierwszy raz w historii Mołdawii europejski i z mołdawskiej sieci. Politycy z lewego brzegu Dniestru wierzą, że w ten sposób skłonią separatystów do rozmów o „powrocie do macierzy”, ale Rosja zapewne będzie się starała pokrzyżować ich plany. – Czy tego chcemy, czy nie, Kreml uważa Mołdawię za rosyjską strefę wpływów – mówi Taisia Haritonova, która bada rosyjską dezinformację w kiszyniowskim biurze National Democratic Institute. – Rosjanie uważają, że Mołdawia im się po prostu należy.
Ilu Mołdawian, tyle Mołdawii…
Najlepsza bodaj polska książka o kraju wciśniętym między Rumunię a Ukrainę zatytułowana jest przewrotnie „Mołdawia. Państwo niekonieczne”. „Wichry historii doprawione wieloletnią inżynierią narodowościową prowadzoną przez sowieckich specjalistów sprawiły, że etniczni Mołdawianie, stanowiący 70 proc. mieszkańców republiki, nie tworzą dziś faktycznej wspólnoty narodowej” – pisze jej autor Kamil Całus.
W lutym 2025 r. do Mołdawii najbardziej pasuje określenie „państwo na krawędzi”. Europejska przyszłość republiki zależy bowiem od wyborów parlamentarnych, które odbędą się najpewniej pod koniec września. Prezydent Sandu, która zapewniła sobie reelekcję w listopadzie, ma niewielkie uprawnienia. Jeśli prozachodnia Partia Działania i Solidarności (PAS) straci władzę, kraj znajdzie się znów w rosyjskiej strefie wpływów. Proces integracji europejskiej, który nabrał przyspieszenia, zostanie w najlepszym razie zamrożony tak jak w Gruzji.
Mołdawska demokracja jest młoda i rozhuśtana, instytucje wątłe, tożsamość narodowa zaś jeszcze nie okrzepła. Północ i południe kraju ciążą ku Rosji, środek jest niby proeuropejski, ale odsetek zwolenników zjednoczenia z Rumunią wzrósł w ostatnich latach z 20 do 40 proc. Dla nich Mołdawia to „mała Rumunia”, mołdawską tożsamość zaś stworzył Stalin. Jak przekonuje Lilian Carp, poseł partii rządzącej, podziały polityczne są uwarunkowane nie ideologią, ale geopolityką. – Mołdawska lewica jest tradycyjnie prorosyjska, centrum proeuropejskie, prawica prorumuńska.
Alternatywa – Rosja
Carp w polityce jest od ponad 20 lat. Według niego Putin wreszcie pojął, że nie uda mu się zainstalować w Kiszyniowie swojej marionetki. Jego pośrednicy, czyli ścigani za wielomilionowe przekręty oligarchowie Ilan Șor i Veaceslav Platon, będą więc starali się przeciągnąć część proeuropejskiego elektoratu do ugrupowań udających prozachodnie lub neutralne. Rosjanom nie można odmówić pomysłowości. Za najnowszy wyborczy „projekt” Moskwy uchodzi blok Alternatywa, którego powołanie ogłosił z końcem stycznia Alexandr Stoianoglo, były prokurator generalny i główny konkurent Mai Sandu w ostatnich wyborach.
– Nie będziemy dzielić ludzi na złych i dobrych, naszych wyborców i obcych. Nie będziemy dzielić ich pod względem narodowości – obiecuje Stoianoglo. Oficjalnie celem bloku jest „konsolidacja społeczeństwa mołdawskiego”, ale Carp twierdzi, że chodzi o wstrzymanie integracji z UE. Putin gra o swoją „strefę interesów”, oligarchowie będący zapleczem Alternatywy walczą o utrzymanie wpływów. Dopóki rządzi PAS, nie będą bowiem mogli wrócić do kraju. Dwa lata temu Șora zaocznie skazano na 15 lat za tzw. aferę miliarda (wyprowadzenie 1 mld euro z mołdawskich banków w 2014 r.). Niedługo potem Trybunał Konstytucyjny zdelegalizował jego ugrupowanie – Partię Șor. Ścigany międzynarodowym listem gończym oligarcha wciąż pociąga za mołdawskie sznurki z Moskwy. Przed wyborami prezydenckimi stworzył sieć opłacanych wyborców, przeznaczając na to 20-40 mln euro. Był bliski sukcesu.
Stoianoglo jest Gagauzem. Wywodzi się z prorosyjskiej mniejszości, która na początku lat 90. stoczyła krótką „wojnę o niepodległość” z Mołdawią, ale w odróżnieniu od Naddniestrza musiała zadowolić się autonomią. Gagauzi to posługujący się językiem turkijskim prawosławni. Nie ciągnie ich do Turcji, nie chcą też, by Mołdawia weszła do UE. Woleliby stać się parapaństwem pod protekcją Federacji Rosyjskiej.
Głosy na sprzedaż
Liliana Vitu, szefowa sprawującej nadzór nad mediami Rady Audiowizualnej, zaczynała jako korespondentka BBC w Mołdawii. Relacjonowała niezliczone kryzysy polityczne, śledziła ciągłe upadki i wzloty swej ojczyzny. Jej diagnoza jest prosta – zbliżające się wybory to być albo nie być dla kraju. – Widziałam już, jak Mołdawia zmienia kurs z europejskiego na Rosję, i nie chcę raz jeszcze tego przeżywać. Oni chcą zniszczyć naszą demokrację, chcą nam siłą odebrać suwerenność – mówi. Najniebezpieczniejszym z „onych” jest dla niej powiązany z rosyjską FSB Ilan Șor, choćby dlatego, że ma pieniądze i bardzo dobrze rozumie mołdawską mentalność. – Przed wyborami prezydenckimi ludzie Șora prowadzili kampanię od drzwi do drzwi. Przyjeżdżali do małych miast i wsi i przekonywali ludzi do swoich racji. Politycy z PAS powinni się od nich uczyć – opowiada Vitu.
Krzysztof Lisek, który od kilku lat kieruje biurem amerykańskiego International Republican Institute w Kiszyniowie, opowiada, jak Șor wykorzystał do polityki swą sieć sklepów z tanią żywnością Merișor (rum. „jabłko”, tyle że w słowie tym jest nazwisko właściciela): – Aby kupować w Merișor, trzeba zapisać się do sklepowego stowarzyszenia, a więc ujawnić wrażliwe dane osobowe. Tak powstaje „baza wyborców”. Jesienią wyselekcjonowani klienci byli zapraszani na spotkania wyborcze, po wyjściu z nich dostawali siatkę z produktami żywnościowymi i kupon na zakupy w Merișor wartości ok. 25 euro. W tych spotkaniach wzięło udział ok. 150 tys. Mołdawian.
Șor nie tylko finansował transport wyborców z Naddniestrza do lokali w Mołdawii, ale też na masową skalę kupował głosy. – Z informacji naszych służb wynika, że 138 tys. ludzi otrzymało pieniądze z jednego z rosyjskich banków za pośrednictwem specjalnej aplikacji na Telegramie: od 50 do 300 euro – mówi Lilian Carp. 300 euro to pensja minimalna. Mołdawskie służby mają dowody na to, że Șor był tylko pośrednikiem, pieniądze na ingerencję w wybory wyłożył zaś bliski Putinowi oligarcha Roman Abramowicz. – Chcieliśmy mu wytoczyć proces, ale doszliśmy do wniosku, że byłoby to trudne, zważywszy, iż jest zaangażowany w przygotowywanie rozmów pokojowych z Ukrainą – tłumaczy Carp, przewodniczący parlamentarnej komisji ds. obrony i bezpieczeństwa.
Eksperci i oficjele, z którymi rozmawiałem w Kiszyniowie, obawiają się, że operacja przeprowadzona jesienią 2024 r. zostanie powtórzona ze zdwojoną siłą w nadchodzących wyborach. – Największym wyzwaniem jest przekonanie obywateli, by nie sprzedawali głosów – tłumaczy grobowym tonem Angelica Caraman, przewodnicząca Centralnej Komisji Wyborczej. – Robimy, co możemy, staramy się bronić naszej demokracji, ale Rosja nie da nam spokoju – dodaje. Skoro przed wyborami prezydenckimi za jeden głos pośrednicy Kremla płacili równowartość minimalnej pensji, teraz zaoferują pewnie więcej, bo stawka w wyborach parlamentarnych jest znacznie wyższa.
Mołdawia jest podatna na ingerencję Rosji z powodu historii (przez część XIX i XX w. podlegała władzom w Moskwie), słabych mediów, niskiego poziomu zaufania do instytucji i podziałów społecznych. – Nawet niewinne talk-show i seriale służą do propagowania rosyjskiego punktu widzenia na świat – mówi Taisia Haritonova z kiszyniowskiego biura National Democratic Institute. Najbardziej narażona na dezinformację jest jej zdaniem grupa rosyjskojęzycznych Mołdawian, czyli 20-25 proc. społeczeństwa. Zamknięcie ponad dwa lata temu kilku rosyjskojęzycznych kanałów telewizyjnych po inwazji Rosji na Ukrainę niewiele pomogło, bo telewizja, podobnie jak tradycyjne media, przestała już być w Mołdawii głównym źródłem informacji. – Wiedzę o kraju i świecie ludzie czerpią głównie z TikToka, kanałów informacyjnych na Telegramie i programów influencerów – przekonuje Haritonova.
Algorytmy podrzucają ludziom materiały podsycające nostalgię za ZSRR albo potęgują strach przed wojną z Rosją, która ma swe wojska w Naddniestrzu. Influencerzy opłacani przez pośredników Kremla powtarzają kremlowskie narracje. Haritonova zidentyfikowała ponad 300 takich „opowieści”. – Ludzie słyszą, że prezydent Maia Sandu to marionetka Zachodu, że UE to Sodoma i Gomora albo że proeuropejskie siły zamierzają wyprzedać mołdawską ziemię i wprowadzić cichcem kraj do NATO, co skończy się inwazją Rosji. Celem kampanii jest zrobienie ludziom wody z mózgów, aby nie wiedzieli, co jest prawdą, a co kłamstwem, bo wtedy można nimi manipulować – tłumaczy ekspertka.
Anastasia Nani z Centrum Niezależnego Dziennikarstwa w Kiszyniowie obawia się, że wstrzymanie przez administrację Trumpa pomocy dla niezależnych mediów, które dotknęło 40 proc. redakcji, będzie gwoździem do ich trumny (rynek reklam w kraju wart jest ledwie 15 mln euro). – Mamy potężny problem z dezinformacją w sieci. Za mało uwagi poświęcamy temu, co dzieje się na TikToku czy Telegramie. Zamykane za szerzenie rosyjskiej propagandy kanały informacyjne się klonują, a influencerom nie zależy na demokracji, tylko na pieniądzach – mówi.
W razie czego wyjedziemy…
Zdecydowana większość Mołdawian nie interesuje się polityką, ale polityka coraz bardziej wpływa na ich życiowe wybory. – Z kupnem mieszkania wstrzymywałam się do listopada, bo uzależniłam to od wyników wyborów i referendum w sprawie wpisania integracji europejskiej do konstytucji – mówi Oxana Satirovici, prezeska Centrum Rozwoju i Przedsiębiorczości Polska-Mołdawia. Europejski wpis w konstytucji przeszedł w referendum dosłownie o włos. Satirovici nie ukrywa rozczarowania: – Liczyłam, że za Europą zagłosuje 70 proc. ludzi, ale kupiłam mieszkanie, bo nieruchomości w Kiszyniowie zdrożały przez kilka lat o 60 proc. Bałam się, że jak tak dalej pójdzie, nie będzie mnie stać.
Władimir Putin i Donald Trump na szczycie G20 w 2017 r.
Foto: World History Archive / World history archive / Forum / Forum
Satirovici jest z pochodzenia Ukrainką, w jej żyłach płynie również polska krew. Urodziła się w Kiszyniowie jeszcze w ZSRR w rodzinie rosyjskojęzycznej, ale nie wspomina z nostalgią czasów sowieckich. – Chcę, aby Mołdawia była europejskim krajem, jednak życie jest coraz cięższe. Połowa mojej pensji idzie na rachunki za prąd i gaz – mówi. Jak większość proeuropejskich Mołdawian ma plan awaryjny, gdyby kraj zboczył z kursu: – W kancelarii prezydenta Dudy czeka na rozpatrzenie mój wniosek o obywatelstwo polskie. Moja 11-letnia córka nie mówi po polsku, ale w Warszawie czuje się jak w domu.
Licząca 2,4 mln mieszkańców Mołdawia jest najszybciej wyludniającym się krajem Europy. W ostatnich 30 latach wyjechało za chlebem 1,2 mln obywateli. Ponad milion Mołdawian ma obywatelstwo rumuńskie, bo władze w Bukareszcie przyznają je osobom, których rodziny mieszkały przed II wojną światową na terytorium dzisiejszej Mołdawii (wówczas części Rumunii). W tej grupie są także Liliana Vitu, Maia Sandu i 90 proc. posłów do parlamentu. – Mam nadzieję, że wejdziemy do Unii Europejskiej za kadencji Sandu, czyli do 2029 r., ale jeśli Mołdawia znów zwróci się ku Rosji, po prostu wyjadę – mówi Oxana Satirovici.
Na Sandu głosowało 750 tys. ludzi, z czego 300 tys. z zagranicznej diaspory. Jeśli z kraju wyjedzie kolejne 300 tys., w Mołdawii nie będzie miał kto pracować ani płacić podatków. Stratedzy Kremla muszą się z tym liczyć, bo mogą odnieść pyrrusowe zwycięstwo. N