Nie wiedziałam, za co zapłacić, a z czego rezygnować, żeby wytrzymać od pierwszego do pierwszego. A jeszcze dzieci na utrzymaniu. Teraz takich problemów nie mam – opowiada Małgorzata Kopeć. Przez 30 lat była pielęgniarką w polskim szpitalu. Od sześciu pracuje w Norwegii.

Mieszka w Enebakk, jakieś 50 kilometrów od Oslo. Jedzie się krętą drogą pośród iglastych lasów na skalistych wzgórzach. Okna jej białego domu wychodzą na jeziora, spowite w porannej mgle i mżawce. Na stole, przy którym siedzimy, pachną świeżo upieczone jagodzianki.

Decyzję o przeprowadzce z Łomży, gdzie pracowała głównie na szpitalnym oddziale ratunkowym, podjęła po wyliczeniu przyszłej emerytury. Po 47 latach pracy miałaby 1400 złotych brutto. – Boże kochany, to jest straszne, pomyślałam wtedy. A przecież jeszcze dorabiałam w domu opieki – mówi. Dodaje, że dzień wypłaty był najgorszym w miesiącu.

Miała koleżankę, która wyjechała do Norwegii i była zadowolona. Właściwie tyle wiedziała o Norwegii: że da się tam życie ułożyć. – Zależało mi na tym, żebym na emeryturze nie głodowała – wyjaśnia.

W wyszukiwarce wpisała: praca, pielęgniarka, Norwegia. Znalazła estońsko-norweską firmę, która organizowała kursy języka przez internet i miała pomóc w znalezieniu pracy.

Trafiła na słabą nauczycielkę i po dwóch miesiącach nie potrafiła powiedzieć nawet, ile lat ma jej córka. Zapisała się na inne kursy, wzięła lekcje indywidualne. I w końcu dostała propozycję.

Według Norweskiego Urzędu Statystycznego Polacy są największą mniejszością narodową. Zarejestrowanych jest ponad 110 tys. osób

– To pierwsze podejście do Norwegii chciałabym wykreślić z życia – mówi. Wysłano ją na daleką i śnieżną północ. Dostała kilka dyżurów wprowadzających w ośrodku opieki na tyle daleko od miejsca jej noclegu, że mogła tam dotrzeć, tylko jeżdżąc ze współpracownicą. Też Polką, więc nie było nawet okazji szkolić języka.

– Nie dałam rady, wróciłam po trzech tygodniach – Małgorzata ciężko wzdycha.

Czuła ogromny wstyd. Ledwo wyjechała i już wróciła? Nie udało się? Na spacerze z psem spotkała kolegę ze starej pracy. – Pytał, co to się stało, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię – opowiada.

Spróbowała jeszcze raz. Udało się. Pierwsze dwa lata spędziła na oddziale dla starszych ludzi w stanie agonalnym. Potem trafiła do domu z ludźmi, którzy nie wymagają tak intensywnej opieki.

W Polsce często miała dyżury nocne, jest przyzwyczajona i cieszy się, że tu może takie wybrać. Bo system w miarę możliwości dopasowuje się do pracowników: można mieszać zmiany dzienne, popołudniowe lub nocne. Te ostatnie są najlepiej płatne, ale nie można ich wziąć więcej niż 66 proc. etatu.

W 15 minut pracy Małgorzata zarabia na bochenek chleba, który w przeliczeniu kosztuje około 25 złotych. Drogo, bo w Norwegii wszystko jest dla Polaka drogie. Mimo to pielęgniarka czuje, że to właśnie tutaj stać ją na życie, a nie egzystowanie. Na wynajem, wsparcie dorosłych już syna i córki, wyjazdy na wakacje – lubi gdzieś polecieć i się wygrzać. – I na to, żeby zrobić zęby, mam. Bo teraz mi głównie plomby zostały. Latam na robienie implantów do Gdańska. Wyliczyli mi 95 tys. złotych. Płacę po kilka tysięcy za każdą wizytę bez problemu – podkreśla.

To nie jest tak, że w Norwegii jest idealnie. Są pieniądze, ale brakuje ludzi tak wykwalifikowanych, jak w polskiej ochronie zdrowia.

– Nasz spryt też się tu przydaje – mówi Małgorzata. Gdy podczas EKG okazało się, że ktoś nie zrobił zamówienia i są tylko stare elektrody z wyschniętym żelem, a więc bez możliwości przewodzenia, nikt nie wiedział, co zrobić. Ona wiedziała.

Zmoczyła elektrody wodą. Tak się w Polsce robiło, jak nie było żelu. – A brakowało go częściej niż tutaj – uśmiecha się Małgorzata. Zamierza żyć długo i względnie szczęśliwie, a tu wydaje się to możliwe.

Magdalena Świątek przyjechała 12 lat temu. Po licencjacie była w Wielkiej Brytanii, ale nie siedziała tam długo. – Pogoda, klimat, ludzie. To wszystko mi nie pasowało, nie czułam się tam jak w domu. Do tego brakowało możliwości rozwoju. A Polki w szpitalu traktowano gorzej – wspomina.

W Oslo w jej zawodzie otwierają się studia magisterskie, a szefostwo wspiera, gdy chcesz się dokształcać. Więcej: godziny studiów czy szkoleń liczą się do czasu pracy, a płaci pracodawca. – W Polsce usłyszałabyś, że możesz robić, ale za własną kasę i żeby to w robocie nie przeszkadzało – mówi Magda.

Poprawia zielony kitel pielęgniarski i siada wygodnie w fotelu w szpitalnej kantynie na parterze jednego z ponad 90 budynków uniwersyteckiego kompleksu szpitalnego. To miasto w mieście: są tu przedszkola, hotel dla pacjentów, a nawet cmentarz.

– Cały pakiet, od urodzenia do śmierci – śmieje się Magda. I wyjaśnia: – U mnie na oddziale pracujemy z traumami. Zajmujemy się przypadkami złamań twarzoczaszki po wypadkach. To ciężkie przypadki, nigdy nie wiemy, co przyniesie dyżur. Jest adrenalina, ale i szybka nagroda: w tego rodzaju chirurgii widzimy od razu, czy coś działa, czy pacjent nam odchodzi – mówi Magda.

Gdy pojawia się ofiara ataku nożownika, terrorystów albo małe dziecko, zespół otrzymuje wsparcie psychologa. – Poza tym pracownicy po prostu ze sobą rozmawiają. Przegadujemy emocje, ale i procedury. Zastanawiamy się, co w danym przypadku zadziałało, a co mogliśmy zrobić lepiej – opowiada pielęgniarka.

W szpitalu Magda ma poczucie sprawczości, której brakowało jej na bloku operacyjnym w Polsce. Z ojczyzny ma doświadczenie krzyczącej szefowej, która mówiła o innych za ich plecami i nie dawała pola do wyrażania sugestii dotyczących pracy.

Tu oddziałowa chce rozmawiać o potrzebach pracowników. I rzeczywiście szuka sposobu, by na nie odpowiedzieć. – Gdy zgłosiłam jej, że chcę robić magisterkę, powiedziała, że w tym roku co prawda dwie osoby już poszły na studia i nie może sobie pozwolić na więcej „zmniejszonej dostępności” pracowników, ale za rok dostanę miejsce.

Magdalena uśmiecha się szeroko, mówiąc o swojej pracy w Norwegii. Poważnieje, kiedy wraca wspomnieniami do Polski. – Sama praca też sprawiała mi frajdę. Ale jak zaczynałam – pracując z narażeniem życia, bo przy rentgenie – to dostawałam 1250 złotych pensji. Nawet samodzielnego mieszkania nie mogłam wynająć. I wiedziałam, że czeka mnie praca ponad normę, za uwłaczające stawki.

Tu w miesiącu ma obowiązkowy tydzień wolnego. Poza zwykłym urlopem. – Lepiej dla wszystkich, gdy jesteśmy wypoczęci – mówi i wylicza: odpoczynek sprawia, że medycy nie tracą szybkości reakcji, nikt nie narzeka na nocnych zmianach, pracodawca ma specjalistów dobrze wykonujących zadania, a pacjent możliwie najlepszą opiekę.

– A pieniądze są bardziej niż godne – twierdzi Magda. Cieszy się też z tego, że w Norwegii żyje tak wielu ludzi różnych narodowości. Mogą się wymieniać doświadczeniami, które wynieśli z systemów pracy w swoich ojczyznach.

Według Norweskiego Urzędu Statystycznego Polacy są tu największą mniejszością narodową. Zarejestrowanych jest ponad 110 tys. osób. Dwukrotnie przewyższamy migrantów pochodzących z kolejnych krajów z listy: Litwy, Szwecji czy Syrii.

Magda weszła w środowisko polonijne i znalazła w nim miłość. – Mój mąż był znajomym znajomych. Trafiłam na niego, gdy już zrezygnowałam z randkowania i odpuściłam szukanie chłopaka.

Mówi, że mają dobre i spokojne życie. Nie muszą się martwić, jak zapewnią opiekę dla trzyletniego syna. Magda czuje, że w Polsce decyzja o dziecku byłaby dużo trudniejsza. W Oslo czuje się po prostu bezpiecznie.

Ze swojego nowego życia bardzo cieszy się Agnieszka Krawczyk-Gizińska. W końcu jest miejsce, gdzie ktoś ją szanuje, docenia i pozwala się utrzymać za pielęgniarską pensję. O tym, żeby wyjechać, myślała, odkąd jej mąż pojechał do Norwegii dorobić.

Odwiedzała go i myślała, że mogłaby tu żyć. Zabrała się do nauki języka i nostryfikacji dyplomu. Mąż miał jednak wypadek i oświadczył, że on już do Norwegii nie wraca.

– To mu powiedziałam, żeby nie wracał, ale ja polecę. Rozwiedliśmy się – mówi Agnieszka i zerka w stronę drzwi salonu. Słychać ciche drapanie. – To psy. Jeden mój, drugi córek. Zjechały do mnie we dwie jakiś czas temu za pracą – wyjaśnia.

Agnieszka mieszka w dwupiętrowej ceglanej kamienicy na ulicy, gdzie mieszczą się też domy starości. To białe, drewniane budynki z jednopokojowymi mieszkaniami i zapewnioną opieką. Pielęgniarki odwiedzają rezydentów dwa razy dziennie.

W takim też miała okazję pracować. Jak wiele Polek wybiera nocną zmianę, bo może więcej zarobić. Bierze też dodatkowe dyżury. – Bo co tu robić z wolnym czasem? W Polsce na kontrakcie miałam ponad 300 godzin w miesiącu w szpitalach i domach opieki. Życie rodzinne nie istniało, byłam wiecznie w pracy – wzdycha Agnieszka.

Chociaż pracuje więcej niż Norweżki, to wciąż jest czas, by pójść do restauracji czy na randkę z obecnym partnerem. W Polsce nie miała nawet na to, żeby dzieci do kina zabrać.

W pracy ją chwalą. Polskie pielęgniarki podejmują się najtrudniejszych zadań i są bardzo pracowite – to słyszy o sobie i rodaczkach. W razie jakichkolwiek problemów może się zawsze zwrócić do związków zawodowych. Te zapewniają wsparcie prawne, ubezpieczenie, pomoc w znalezieniu pracy. Dbają też o upominki. Choćby na Dzień Pielęgniarek.

– Dostaję od nich a to jakiś kubek, a to kalendarz. A w pracy czekają na mnie czekoladki. Wyobrażasz sobie w Polsce coś takiego? To może małe rzeczy, ale miło, że ktoś o nas myśli i traktuje… tak po ludzku – zauważa Agnieszka.

Jeśli zderza się z negatywnymi komentarzami, to ze strony pacjentów, a nie personelu medycznego.

Opowiada: – Starszy Norweg, którym regularnie opiekuję się w jego domu, lubi rzucić coś o alkoholizmie Polaków. Raz powiedział, że zapewne mam dobry humor, bo się upiłam poprzedniej nocy. Zrobiłam mu wykład o dyskryminacji i pilnowaniu swojego nosa. Umiem zadbać o swoje.

To pielęgniarki stanowią większość „transferów” do norweskiej ochrony zdrowia. Ale coraz częściej dołączają do nich ratownicy medyczni. Jacek Borowiak wyjechał, bo namawiali go do tego mieszkający tam od lat bracia.

Jest w Oslo ratownikiem od ośmiu lat. Wcześniej zdarzały mu się prace sezonowe na budowie czy przy sprzątaniu mieszkań. Zerka przez okno kawiarni w Oslo, w której się spotkaliśmy, i wskazuje brodą na zacinający deszcz.

– Chociaż nie przepadam za taką pogodą, to jednak plusy Norwegii przeważają i nie myślę o powrocie – mówi Jacek.

Najbardziej tęskni za ludźmi, z którymi pracował w Polsce. Uważa, że to genialni specjaliści. Jest wdzięczny za to, ile nauczył się od starszych kolegów, jeżdżąc z nimi karetką czy pracując na oddziale. – Kiedy sobie jednak przypominam, jak musiałem właściwie zamieszkać w szpitalu, bo były takie braki kadrowe… – Jacek kręci głową.

W Norwegii – nie inaczej niż w przypadku pielęgniarek – dba się o to, by ratownicy nie byli przepracowani. Dzięki temu Jacek ma czas na doszkalanie się, udział w konferencjach medycznych w Polsce, naukę.

Aktualizowanie wiedzy jest podstawą, by być dobrym w tym zawodzie. W ojczyźnie nie miał co myśleć o nauce. – A jeśli nie ma się na to czasu, to lepiej zrezygnować z zawodu albo wyjechać – uważa.

W norweskiej ochronie życia więcej rzeczy jest poukładanych. – Nie mówię, że to lepszy czy gorszy system. Jest inny i działa – mówi. Dostosowuje się go do otaczającej rzeczywistości. Chociażby przez wprowadzenie ćwiczeń służb ratunkowych w ramach procedury PLIVO.

To odpowiedź norweskiego rządu na wydarzenia z 2011 r., kiedy skrajnie prawicowy terrorysta Anders Breivik zabił 77 osób. W tym 69 na wyspie Utøya, gdzie odbywał się obóz młodzieżowy. Jacek raz w roku przez kilka tygodni szkoli się, jak zachowywać się w przypadku takich tragedii.

Jeżeli zdarzy się atak, to Jacek i jego koledzy doskonale wiedzą, co robić, by efektywnie współpracować z policją czy strażą i jak najszybciej pomóc poszkodowanym. – Tak jak w czerwcu tego roku, gdy doszło do ataku na klub nocny London Pub, gdzie było wielu rannych i dwóch zmarłych – wyjaśnia mężczyzna.

Po takim zdarzeniu ratownicy byli obowiązkowo wysyłani na krótki urlop. – Oczywiście, z możliwością przedłużenia zwolnienia w razie potrzeby. To, jak funkcjonujemy psychicznie, jest przecież kluczowe w takich sytuacjach. Jak widać, da się zadbać o pracownika – mówi Jacek.

I dodaje, że według niego to ludzie tworzą system, a nie na odwrót: – Jeśli nie działa, to może warto wymienić ludzi, którzy za to odpowiadają?

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version