Oświadczenie księżnej Walii o jej chorobie nowotworowej przywołało do porządku wielu plotkarzy i siewców teorii spiskowych. Jednak nie wszystkich i pewnie nie na długo. Gdy minie wstrząs wywołany diagnozą i poczuciem wstydu, plotkarski magiel znów ruszy pełną parą.

Kilka dni przed szokującym wystąpieniem Kate Middleton, redaktorka „The Sunday Times of London” ds. dworu Roya Nikkhah wybuchła w programie „Good Morning Britain”: „Dajcie jej wszyscy święty spokój. Ta kobieta żyje pod lupą ponad 20 lat i nigdy nawet krzywo nie stąpnęła.”

Połajanki pani zatrudnionej w tabloidowym imperium Ruperta Murdocha można by skwitować szyderczym uśmiechem. To jego gazety zapoczątkowały szarganie reputacji rodziny królewskiej, hakowały telefony jej członków, kupowały zdjęcia konającej księżnej Diany od paparazzi, którzy spowodowali wypadek pod Paryżem.

Trzeba jednak przyznać, że wobec Kate zachowały w ostatnich miesiącach niezwykłą – jak na standardy brukowców – dyskrecję i szacunek. Owszem, przemycały plotki dotyczące jej zdrowia, ale ukrywając się pod płaszczykiem oburzenia na opinię publiczną i rozwydrzone media po drugiej stronie Atlantyku. Tabloidy Murdocha gromadnie odmówiły publikacji nieautoryzowanej fotografii księżnej, którą zdobył amerykański portal TMZ.

W Ameryce rzeczywiście huczało od pogłosek, teorii spiskowych i kpin. Szacowny „Washington Post” zamieścił rysunek, na którym książę William porusza marionetką żony ustawioną przy oknie Pałacu Kensington. – W królestwie zawrzało – mówił prowadzący wieczorny program sieci CBS Stephen Colbert. – Internetowi detektywi spekulują, że zniknięcie Kate Middleton to skutek romansu jej małżonka. Przypomniał, że od dawna krążą plotki, jakoby następca tronu zdradzał 42-letnią księżną Walii z byłą modelką, a obecnie markizą Cholmondeley – Sarah Rose Hanbury.

Gdy okazało się, że księżna ma raka, robiący za sumienie narodu brytyjskiego Piers Morgan wezwał Colberta i resztę jankesów do przeprosin. Bez efektu. Raz – eksnaczelnego „News of the World” i „Daily Mirror”, który bez żenady publikował zdjęcia szwagierki Lady Di opuszczającej klinikę odwykową i został uznany winnym hakowania królewskich telefonów, nikt nie traktuje poważnie. Dwa – dla Amerykanów Windsorowie nie są monarchami, lecz folklorystyczną ciekawostką. Oczywiście chorobę księżnej tutejsze media relacjonują w innym tonie niż jej niewyjaśnione zniknięcie z życia publicznego i krążące na ten temat plotki.

Nie piszą jednak na kolanach. Żadna telewizja informacyjna nie pokazała w całości wideooświadczenia Kate. Prezenter CNN Anderson Cooper przypomniał, że 16 stycznia przeszła operację jamy brzusznej, późniejsze rzekomo testy wykazały obecność nowotworu i 42-latka rozpoczęła chemioterapię, którą określa mianem prewencyjnej. Po czym do akcji wkroczył lekarz dyżurny sieci dr Sanjay Gupta, który stwierdził, że nie istnieje „chemioterapia prewencyjna”, księżna nie przeszła „rutynowej operacji” — jak informował dwa miesiące temu pałac Kensington, tylko onkologiczną — miała nowotwór, który usunięto, a teraz zastosowano leczenie adiuwantowe, czyli uzupełniające w celu zniszczenia mikroprzerzutów i zmniejszenia ryzyka nawrotu.

Słynny neurochirurg nie chciał spekulować, o jaki nowotwór chodzi ani w którym stadium zaawansowania. Dał jednak do zrozumienia, że skądinąd wzruszające oraz budzące współczucie oświadczenie pozostawiło więcej pytań niż odpowiedzi. Zwłaszcza w zestawieniu z poprzednim. Empatia, nie wspominając o dobrym wychowaniu, nakazuje przymknąć oko na nieścisłości i życzyć księżnej szybkiego powrotu do zdrowia. Jej ostrożność łatwo zrozumieć, ma troje małych dzieci, próbuje je chronić.

Ludzie jak to ludzie, najpierw plotkowali, teraz czują się winni. W sieci miejsce teorii spiskowych zajęły wyrazy życzliwości. Ciekawe na jak długo. Dwie półprawdy to całe kłamstwo – mówi amerykańskie porzekadło, dlatego nie sprawdzają się w relacjach publicznych. Gdy minie wstrząs wywołany diagnozą i poczuciem wstydu, plotkarski magiel znów ruszy pełną parą. Zresztą w USA szok nie był tak wielki, jak na wyspach. Wielu domorosłych komentatorów, także o znanych nazwiskach, już zakwestionowało treść oświadczenia księżnej, m.in. Christopher Bouzy, twórca wyłapującego dezinformację na Twitterze serwisu Bot Sentinel i platformy społecznościowej Spoutible. „Pałac kłamie, a brytyjska prasa skwapliwie mu pomaga” – napisał na X. „Trudno zliczyć artykuły opatrzone dyskredytującym nagłówkiem »teoria spiskowa«, które zawierały prawdę, i redaktorzy doskonale o tym wiedzieli. Propaganda w stylu Korei Północnej i Trumpa”. Podobną opinię wyraziła reporterka BBC Sonja McLaughalan.

Post nie przysporzył Bouzy’emu sympatyków. „Jesteś podły” – ripostował jeden z użytkowników X. „Porównywanie do Trumpa chorej na raka matki, nie mieści się w głowie”. Inny napisał: „Pałac kłamie… Hmm, a ty nie potrafisz utrzymać na wodzy swojego wstrętnego nochala. Nie jestem rojalistą, ale Kate to również mama, żona, córka, siostra. Człowiek, do cholery, którego nie wolno prześladować w najmroczniejszych chwilach życia”.

Trudno nie zgodzić się z takim postawieniem sprawy, ale współczucie nie przeszkadza dostrzec faktu, że polityka informacyjna, zarówno pałacu Buckingham, jak i Kensington, zostawia wiele do życzenia. Zasada „nigdy nie lamentuj, nigdy nie komentuj” („never complain, never explain”) miała sens w początkach panowania Elżbiety II, lecz wykazała nieskuteczność już trzy dekady temu, gdy obecny król rozwodził się z księżną Dianą, a uległa totalnej kompromitacji po jej śmierci (1997 r.).

Przypomnijmy, że 10 marca księżna Walii przesłała mediom rodzinne zdjęcie zrobione z okazji Dnia Matki. Siedziała na plecionym foteliku otoczona trójką dzieci, pstrykał tata. Poprzednim razem dała się sfotografować w Boże Narodzenie. Poddanych jej teścia zaczęła niepokoić długa nieobecność potencjalnej królowej na niwie życia publicznego. Tymczasem wszystkie główne agencje, m.in. AP, AFP, Reuters, EPA, Getty Images, odmówiły publikacji zdjęcia, ponieważ zostało cyfrowo zmanipulowane.

Chodziło o wyretuszowane ramię, rozmazane kolano oraz talię spódnicy księżniczki Charlotte zachodzącą kanciasto na sweter, nienaturalnie wykrzywione palce księcia Louisa, prawdopodobnie doklejoną prawą dłoń Kate, jej sztucznie sfalowaną fryzurę i urwany w połowie suwak swetra. Krawędź werandy nie zgadzała się z linią tarasu, podobnie jak elementy wzorów na wdziankach Louisa i George’a. Ponadto soczyście zielone liście oraz trawa sugerowały raczej początek maja niż marca, zaś mama nie miała zaręczynowego pierścionka ani obrączki, z którymi się nie rozstaje. „Jak wielu fotografów-amatorów eksperymentuję czasem z montażem” – oświadczyła następnego dnia. „Przepraszam za zamieszanie”.

Było za późno. Choć przy bliższych oględzinach zdjęcie wygląda jak poligon nowicjusza, który zaczyna zabawę Photoshopem, i to z natury dość niechlujnego, gruchnęły plotki, że zostało wygenerowane przy użyciu sztucznej inteligencji bądź twarz Kate doklejono do korpusu pozującej w jej zastępstwie obcej kobiety. Ergo księżna nie chce lub nie może pokazywać się publicznie. Internet zalały memy i dowcipy, np. świadomie nieudolne fotomontaże zdjęć celebrytów podpisane „stażystka społecznościowa Kate”. Pojawiły się także mniej zabawne czy wręcz ponure teorie spiskowe. W tym, że ma raka.

Na zdawkowym oświadczeniu głównej bohaterki się skończyło. Pałac nie udostępnił mediom oryginalnego pliku zapisanego przez aparat czy choćby pierwotnie przerzuconego do programu w komputerze. „Obrabianie fotografii, która miała dowieść, że Kate Middleton czuje się dobrze po niesprecyzowanej operacji, było naprawdę kiepskim pomysłem” – komentowała Claire Leibowicz, szefowa nadzorującego etyczne stosowanie sztucznej inteligencji stowarzyszenia Partnership on AI. I nie jakiś pan Bouzy, usiłujący rozreklamować swoją niezbyt uczęszczaną platformę, tylko dyrektor AFP ds. informacji Phil Chetwynd powiedział, że agencja – zgodnie z wewnętrznymi standardami rzetelności – przestaje traktować pałac Kensington jako wiarygodne źródło informacji, bo tzw. kill notice (dosłownie „nakaz zabicia”) redakcje wydają zwykle wobec materiałów pochodzących z agencji prasowych Korei Północnej czy Iranu.

Według CNBC od początku roku do połowy marca prasa zamieściła 276 tys. artykułów o księżnej Katarzynie, czyli trzy razy więcej niż poświęconych łącznie Joe Bidenowi i Donaldowi Trumpowi. Zdaniem medioznawców temat chwycił, bo ludzie mają po dziurki w nosie coraz brutalniejszej polityki, wojen, ideologicznych podziałów, katastroficznych wieści o zmianach klimatu. Wizerunkowo Kate to chodzący ideał w porównaniu z innymi członkami rodziny królewskiej. Opanowana, gustownie ubrana, powściągliwa, sympatyczna. Zdaniem profesorki komunikacji Shany MacDonald, nawet drobne zaburzenie „informacyjnego ładu” cechującego wizerunek księżnej powoduje daleko idące konsekwencje. A w tym wypadku wywołało efekt śnieżnej kuli, do której przylepiły się po drodze różne inne teoryjki, także pogłoski o romansie Williama.

Książę Walii, bardziej niż jego brat Harry, przypomina ojca. A Karol, choć przejął tron, nigdy nie pozbędzie się odium zdrady małżeńskiej, rozwodu i poślubienia kochanki, która nosi obecnie tytuł królowej. W 1992 r. Wielką Brytanią wstrząsnęła książka Andrew Mortona „Diana: prawdziwa historia”. Reporter ujawnił, że małżeństwo księżnej od początku stanowiło fikcję. Następca tronu wybrał spośród panien na wydaniu 19-letnią Spencer, by rodziła królewskie potomstwo, bo była młodą, ładną, zdrową, certyfikowaną ginekologicznie dziewicą wyznania anglikańskiego. Od początku zdradzał ją z wieloletnią kochanką Kamilą Parker-Bowles. Zdjęcia rywalki zobaczyła u męża już podczas miodowego miesiąca.

28 lat później ukazał się bestseller „Finding Freedom” o ucieczce syna Diany i jego amerykańskiej małżonki z dworu. Autorzy Carolyn Durand i Omid Scobie zastosowali tę samą metodę twórczą, co Morton. Bezgrzesznej bohaterce Meghan Markle przeciwstawili czarny charakter w spódnicy. O ile jednak Kamila, zwana „Rottweilerem”, od biedy mogła uchodzić za wampa, Kate Middleton nie bardzo. W 2018 r. była już panią, by nie rzec matroną, równie pikantną i kontrowersyjną jak herbatka o piątej po południu.

Sussexowie mieszkają w Kalifornii bynajmniej nie z powodu księżnej Walii. Harry porzucił dwór urażony wścibstwem tabloidów. Po części można go zrozumieć. Matka zginęła, uciekając przed paparazzi. Syn był za mały, żeby ją ratować, więc próbował przynajmniej chronić żonę. Nigdy nie wybaczył ojcu oraz reszcie familii bezduszności. Nieco starszy William owszem. Pomijając przejętą od ojca – jak mawiali nasi dziadkowie – „angielską flegmę”, wiedział, że kiedyś zasiądzie na tronie, rozumiał związaną z tym odpowiedzialność.

Harry był następcą zapasowym, praktycznie bez szans koronacji. Obowiązki go przerosły, wolał dołączyć do ekipy hollywoodzkich pozerów. Pamiętajmy, że w cień usunął się również brat króla Andrzej skompromitowany przyjaźnią z Jeffreyem Epsteinem i sam też podejrzany o seksualne wykorzystywanie nastolatek. Elżbieta II bardziej kochała młodszego syna, a jednak przed śmiercią bez wahania odebrała faworytowi wszystkie oficjalne funkcje, pensję w wysokości ćwierć miliona funtów rocznie, biuro przy królewskiej rezydencji.

W tej sytuacji William i Kate są ostatnią nadzieją monarchii na odświeżenie archaicznego tudzież mocno zbrukanego wizerunku. „Stanowią największy atut pałacu” – pisała w amerykańskim „Newsweeku” brytyjska dziennikarka Diane Clehane. „Szczęśliwi, sympatyczni, mili. Nie utyskują, mają słodkie dzieciaki. Ludzie nie chcą odzierać dworu z magii. Potrzebują solidnych fundamentów tradycji, ale także empatii i optymizmu”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version